Z Bogiem to jest impreza!

Urszula Rogólska; GN 16/2014 Bielsko-Biała

publikacja 20.04.2014 00:00

On żyje! - Mamy imiona do walki. Michał to: „Któż jak Bóg”, pierwszy kozak w niebieskim wojsku. Wojciech to „ten, który cieszy się jako żołnierz”. Chrześcijanie to nie grzeczni chłopcy! Chrześcijaństwo to nie emerytura!

Wojtek (z lewej) i Michał dali się odnaleźć Jezusowi Urszula Rogólska Wojtek (z lewej) i Michał dali się odnaleźć Jezusowi

To był dzień jak co dzień w trasie – opowiada Michał Buszydlik. – Jadę 180 na godzinę. Piszę z nią SMS-y. Ona mężatka, ja mam dziewczynę. Co tu mówić. Nie szło to w dobrym kierunku. Wysyłam SMS, podnoszę oczy, ale... było już za późno... Daję po hamulcach, ale prędkość jest za duża. Uderzam w auto przede mną. Lecę w powietrzu 40 cm nad ziemią... Nikomu – mnie też – nic się nie stało. Naprawa aut kosztowała 42 tys. zł. Kiedy uderzyłem w auto jadące przede mną, spadła mi na kolana osłona przeciwsłoneczna znad przedniej szyby. Z osłony wypadł obrazek Pana Jezusa Cierpiącego. Dostałem go kiedyś od jakichś sióstr. Włożyłem go tam i zapomniałem. Wtedy zobaczyłem taką wielką rękę z palcem, który mi pogroził. Wiedziałem, o co chodzi. Dostałem wyraźny sygnał: ona ma męża, chłopie! Tam się nie wtrącaj! Zerwałem z nią kontakt. Zdałem sobie sprawę, że Bóg dał mi szansę.

Światowe życie

24 lata temu Michał Buszydlik i Wojtek Wojtyła mieli po sześć lat. Spotkali się w przedszkolu, potem chodzili do tej samej podstawówki. – Ja byłem kujonem, a kujonów się nie lubi z zasady – opowiada Michał. – A ja się nie bałem nikogo i niczego. Mnie nie lubili, bo lałem wszystkich – mówi Wojtek. – A skoro nikt nas nie lubił, to zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Obaj z dobrych, katolickich domów. – Ten kręgosłup moralny, który w dzieciństwie zbudowali nam rodzice, na pewno uratował nam życie – mówi Michał. Rozdzieliła ich szkoła średnia. – Późno zaczęliśmy „światowe życie” – opowiadają. – Mieliśmy 18 lat, kiedy się zaczęło. Pierwsze wyjścia, pierwszy samochód. Nasze wojaże zataczały coraz większe kółka. Trafili do Krakowa. Obaj byli tam barmanami w różnych knajpach. Michał w ten sposób dorabiał do studiów. – Po pracy zawsze wpadałem do knajpy przyjaciela. Tam już czekały drinki – mówi Wojtek. Kiedy Michał kończył jeszcze studia, Wojtek zaczął pracę w Bielsku. – Ale pracujący kumple pamiętali – dopowiada Michał. – Kiedy przyjeżdżali do Krakowa, czekała już żubrówka. Potem – na miasto. Kasyno – ktoś przegrał, ktoś wygrał – więc lokale i balety do rana... Chłopaczki z małej miejscowości zaczęły zarabiać duże pieniądze... Kilka razy więcej niż nasi rodzice. Potem pojechałem do pracy do Stanów. Wróciłem. Wszyscy mieliśmy swoje pieniądze. Kupiliśmy dobre samochody, markowe ciuchy... – … i do głowy zaczęła nam bić sodówka – dodaje Wojtek. – Mieliśmy po 23 lata, wystarczało nam kilka godzin snu, potem praca i grube imprezy.. I tak przez trzy kolejne lata. Kluby, muzyka, alkohol, dziewczyny. Cały Kraków nasz. Potem Małopolska, Śląsk. Tacy byliśmy goście. Na szczęście nie poszliśmy w narkotyki, choć nie mówię, że nie próbowaliśmy. – Imprezowaliśmy od środy do niedzieli. W poniedziałek i wtorek też byśmy imprezowali, ale nie było gdzie – mówi Michał. – Przez parę lat przeimprezowaliśmy spore mieszkanie na nowym osiedlu.

To nas napędzało

– Wszystko się zapętlało – mówi Wojtek. – W Bielsku w naszej firmie zaczęli nas szkolić na handlowców. Byliśmy mistrzami pierwszego wejścia. Sprzedawaliśmy bardzo drogie rzeczy. Dzięki tym szkoleniom nie było już żadnych problemów, żeby przełamywać barierę pierwszego kontaktu. Zrobiliśmy z tego sport, mnóstwo dziewczyn obok nas. – Umawiałem się na kilkadziesiąt randek w tygodniu – opowiada Michał. – Jedna rzecz mi nie pasowała w dziewczynie i.. out. Następna. – W firmie byliśmy szkoleni motywacyjnie – masz kasę, to kup samochód. Masz samochód, to kup lepszy. I to nas napędzało – opowiadają – Nakręcaliśmy się nawzajem. Nasze zarobki to były dwucyfrowe liczby przed trzema zerami...

A w środku pustka

– Niejedną dziewczynę skrzywdziliśmy. Nasze związki z kobietami długo nie trwały. Do tego „męskie grzechy”: pornografia, onanizm. Nie wiedziałem, że jest coś takiego jak grzechy nałogowe – mówi Michał. – Byłem pewien, że tak moje życie musi wyglądać. Chodziłem do kościoła w niedziele, spowiadałem się dwa, trzy razy w roku z tych samych grzechów. Przez jakiś czas mieszkałem z kobietą. Teraz mogę o tym mówić młodym ludziom na wykładach. To jest jak budowanie domu z dymu z komina. Ale wtedy moje życie budowałem, czytając „Playboya” i CKM-y. Pornografia wypacza świat. Patrzysz na kobietę jak na towar. Stałem się imprezowiczem, dla którego najważniejsze było konsumować. Ubrania, używki, perfumy, dziewczyny. Jesteś z najładniejszą, to szukasz jeszcze ładniejszej. Jest blondynka, szukasz brunetki. – Nowe wrażenia – tylko to się liczyło – mówi Wojtek. – Fajne było zdobywanie, a kiedy już zdobyłeś – pustka i nuda. Wszystkie uzależnienia szły tylko w jednym kierunku – pobudzać się do życia. Stwarzałem sobie nowe bożki – najpierw dziewczyna, potem uzależniłem się od siłowni – mówi Wojtek. – To nie dawało szczęścia. Jest impreza, jest świetnie, ale rano się budzisz i masz kaca fizycznego i moralnego. Spotykasz ludzi podobnych do siebie i widzisz cały czas, że oczy mają puste. W głowie zaczynają pojawiać się pytajniki.

Bo ono nie śpi

– Fundament mieliśmy naprawdę dobry i to nas uratowało – mówi Michał. – Nasi rodzice żyją razem w związkach małżeńskich, zawsze byli wzorem. Nasza przyjaźń to też taki dar, który trudno po ludzku zrozumieć. Czasem rodziły się we mnie pytania: „Boże, czemu ja Cię nie słyszę”. A On nigdy nie przestał mówić do mnie, tylko ja go przestałem słyszeć. Bo grzech działa jak słuchawki na uszach. – Zacząłem mieć problemy ze snem – opowiada Wojtek. – Kiedy gaśnie światło, dopada cię sumienie. Ono nie śpi. Brałem proszki nasenne. Wstawałem rano, odsłaniałem okno, a słońce nie świeciło tak, jak powinno. – Byłem wtedy od półtora roku z Marią, obecnie moją żoną – mówi Michał. – A nie byłem w stanie zdecydować, czy się żenić. Później przydarzyła mi się ta historia z wypadkiem i obrazkiem Jezusa Cierpiącego... Michał podjął decyzję. Zaręczył się. Postanowił kupić mieszkanie. Trafił się awans w firmie, w której jest przedstawicielem handlowym. – Pamiętam ten wieczór. Maria przygotowała pyszną kolację i mój ulubiony deser. Bajka. A potem leżymy i... nuda. „To takie będzie teraz moje życie...?” O czymś tam rozmawiamy. I nagle przychodzi mi do głowy myśl, że moja siostra Magda opowiadała mi o jakimś superksiędzu, którego kazań słuchała w internecie. Nie mam pojęcia, jak się człowiek nazywa, ale wpisuję w googlarkę: „ksiądz, kazania” i wyskakuje mi... ks. Piotr Pawlukiewicz. To było objawienie! Tego wieczoru razem słuchaliśmy go przez dwie godziny! Potem „pojechał z nami” na wczasy do Chorwacji – kilkanaście godzin w jedną i w drugą stronę! Oświecił mnie gość w temacie małżeństwa, seksu, moich problemów. Okazało się, że jest alternatywa do tego życia, które prowadziłem do tej pory!

Pawlukiewicz powiedział

– Niedługo potem rozmawiałem z koleżanką o Piśmie Świętym – mówi Michał. – Jaki obciach – pomyślałem. – Mam 29 lat, tyle książek czytam, a ja, absolwent polonistyki, Pisma Świętego nie przeczytałem! Pawlukiewicz powiedział, że trzeba się modlić, to trzeba! Wciągnąłem w to czytanie Wojtka. Lawina ruszyła. Michał pojechał na firmową imprezę do Warszawy. – To jak wesele. Tyle że bez drugiej połowy. Alkohol, brak hamulców. Tak się strułem alkoholem, że zostałem dłużej. Miałem już wracać do Bielska obwodnicą, której nie znałem. Zjechałem w złym miejscu, ale patrzę, poboczem idzie dwóch zakonników – sandałki, plecaczki. Mówię: „Wsiadać, ziomki”. Patrzę na nich i wreszcie to widzę – te latarki w oczach! Teraz już wiem – to Pan Bóg. Od razu pytam ich o powołanie. Opowiadają – jeden były punkowiec, drugi kickbokser-zabijaka. Opowiedzieli mi, jak się nawrócili. Tak mi się dobrze z nimi rozmawiało, że zaprosiłem ich na obiad. Wylądowaliśmy na Jasnej Górze. Zaproponowali wspólny brewiarz. Ale jazda! Modliłem się z dorosłymi facetami na głosy. Poszedłem tam do spowiedzi. Od dziesiątej już mnie ewangelizowali! Biła trzecia. – Pawlukiewicz mówił coś o Koronce do Bożego Miłosierdzia. Ale nie umiałem. Jeden z braciszków wyciągnął różaniec. Dali mi go. Nauczyli się modlić. Powiedziałem im o moich grzechach, że nie umiem się od nich uwolnić. A oni mi: „Walcz. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Wybierz jeden grzech i zacznij walkę”. Z tych wszystkich, które miałem, wybrałem brak modlitwy. I od tego dnia codziennie – Pismo Święte. Mówię wtedy Marii – już wtedy mojej żonie: „Chciałbym się spotykać z ludźmi i rozmawiać o Piśmie Świętym w szerszym gronie”.

Po nitce do kłębka

To wtedy nad jedną z ulic w Bielsku zobaczyli z żoną banner Tygodnia z Ewangelią: „Dlaczego wierzę/nie wierzę”. I jak po nitce do kłębka – Michał trafił na rekolekcje ewangelizacyjne Wspólnoty Przymierza „Miasto na Górze”. Słuchał świadectw ludzi, którzy mówili o sobie, a on myślał, że to właśnie o nim. Na pierwszym spotkaniu oddał Jezusowi swoje życie. Na drugie przyszedł z nim Wojtek. Ruszyli przed ołtarz, jak tylko usłyszeli: „Kto chce Mu oddać swoje życie...”.

– Michał już od jakiegoś czasu wiedział, czego chce. Ze mną było inaczej – mówi Wojtek. – Kiedy przyszedłem na to pierwsze moje spotkanie Tygodnia z Ewangelią, czułem się jak w innym wymiarze. To tak jakby z najniższego piętra wjechać na czterdzieste. Z ciemności nagle widzisz światło! Czułem, że dzieje się coś wielkiego, kiedy szedłem przed ten ołtarz. Nic nie mogło mnie powstrzymać. Michał powiedział mi też o Kursie Alfa. Aha – alfa. Znaczy się dla samców alfa – pomyślałem. To idealnie dla nas! – Nie miałem pojęcia co to jest ta Alfa! – kontynuuje Wojtek. – Że to początek, że to dla ludzi, którym Pan Bóg się gdzieś zgubił. Pierwsze spotkanie trochę mnie przeraziło. Darmowa kolacja, mili ludzie. Jak nic sekta – pomyślałem. – Zaraz wyciągną jakieś dywaniki i się zacznie. A potem... ciągnęło mnie na spotkania co tydzień. Tam złapałem kontakt z Grzegorzem z „Miasta na Górze”. Imponowała mi jego pokora, konkret w słowach. Rozmawialiśmy o egzorcyzmach. Zło się manifestuje, ale skoro Bóg je niszczy, to znaczy, że to On jest zwycięzcą, On ma wszelką władzę!

W czasie kursu pojechali na weekendowy wyjazd do dominikanów w Korbielowie. – Kolejka do spowiedzi. Przyszedł taki chudziutki, młody ojczulek – opowiada Wojtek. – Zacząłem się spowiadać. Grzechy z ostatnich czterech lat. Namacalnie czułem, z jaką mocą ten człowiek się za mnie modlił. Rzadko zdarza mi się rozczulać. Ale rozlała się na mnie taka ogromna dobroć, jakby mnie ktoś powalił, a jednocześnie zabrał wielki ciężar. Po Alfie uporządkowali swoje życie. Regularnie się spowiadają, nie wyobrażają sobie dnia bez Pisma Świętego. – To prawda, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na właściwym – mówią. – Ale jeśli Bóg nie jest na pierwszym, w życiu jest bałagan. Tę pustkę, która była, wypełnił Jezus. I nawet jeśli masz dół, to tak wypełniona pustka daje ci siłę do życia. Bo tylko Bóg daje prawdziwe szczęście.

– Kiedy zaczynasz się zmieniać, zło atakuje jeszcze mocniej. Ale nie wolno się zrażać. Chrześcijanie to nie grzeczni chłopcy. To wojownicy! Pan Bóg zabrał nam nasze nałogowe grzechy. Jesteśmy zdrowi, normalni. Życie z Bogiem to dopiero jest impreza! Możesz spotykać się z przyjaciółmi bez alkoholu, a radość trwa. Upijasz się Duchem Świętym! – To powiem o czymś jeszcze – czai się Wojtek. – Moje kłopoty ze snem... Mam nowe lekarstwa. Zawsze je mam przy sobie. Wojtek pokazuje... różaniec. – Nawet nie myślałem, że kiedykolwiek będę miał czyste sny. Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

TAGI: