Udało się

ks. Roman Tomaszczuk; GN 15/2014 Świdnica

publikacja 18.04.2014 06:00

Mówią, że w Wielki Piątek spowiadają się tylko najwięksi grzesznicy: prostytutki, złodzieje i mordercy. Coś w tym z prawdy jest.

Julka zna swojego dziadka tylko ze zdjęcia ks. Roman Tomaszczuk Julka zna swojego dziadka tylko ze zdjęcia

Znowu krzyk: – Daj sobie z tym spokój! Opamiętaj się! Co robisz? Chodź tu – Tadeusz przywołuje swoją żonę do okna – Popatrz przez okno: tu jest kościół, wystarczy przejść przez ulicę! Po co jedziesz na koniec Bielawy?! Maria przeżywa to za każdym razem, gdy szykuje się do Sali Królestwa Świadków Jehowy. To już rytuał. Kończy się jak zwykle. – To ty się opamiętaj, póki jest jeszcze czas! – rzuca, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nie będę jehowitą!

Bracia ze zboru wiedzą o jej problemach z mężem. Nie kryją swojej dezaprobaty dla jej wierności wobec pijaka. Gdy okazało się, że mąż nie chce przystąpić do Świadków, spisali go na straty. Teraz wyrzucają jej nieposłuszeństwo, bo przecież powinna zrozumieć, że mąż ateista jest zagrożeniem dla jej służby na rzecz Jehowy. Maria słucha wyrzutów i nie potrafi się z nimi zgodzić. Na początku marzyła, by Tadeusz służył razem z nią Jehowie, jednak straciła już nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie.

Ale pozostała miłość. Kocha tego swojego pijaka, bo za każdym razem, kiedy go naprawdę potrzebowała, był do jej dyspozycji. No bo przecież, mimo swej słabości do alkoholu, pomógł jej, gdy Grzesiek złamał rękę, gdy Monika miała atak wyrostka robaczkowego, gdy Kamil uszkodził sobie oko – trzeźwiał wtedy w jednym momencie. Podstawiał głowę pod kran z zimną wodą, przebierał się w świeże ciuchy i już był gotowy, żeby z dzieckiem pojechać do szpitala. – A jak sama trafiłam na oddział, przecież dzieciom przez tych kilka dni niczego nie brakowało, a on, wtedy trzeźwy, wiedział, że ma obowiązek i opiekował się rodziną jak należy – wspomina w duchu, gdy starsi ze zboru perorują o poświęceniu sprawie organizacji Jehowy.

Nie będę katolikiem!

Po kilku latach Maria porzuca zbór. Otwierają się jej oczy na to, w jaki sposób organizacja jest manipulowana przez starszych. Zaczyna chciwie czytać wszystko, co napisali o organizacji byli świadkowie. Chętnie sięga po książki o wierze katolickiej. Porównuje, sprawdza, upewnia się. Studiuje, bo chce żyć w prawdzie; dosyć już zmarnowała czasu na szukanie po omacku, na głoszeniu od domu do domu nieprawdy. Nawraca się i znowu odżywa w niej nadzieja, że teraz mąż się do niej przyłączy. Przecież przez tyle lat wskazywał na kościół i mówił: „Idź tam! Masz pod nosem!”.

Teraz, kiedy wreszcie znalazła swoje miejsce w kościele, czeka, że także mąż zajmie swoje. Tuż przy niej, tuż obok. – Ani mi się śni! – odpowiada na nieśmiałe zaczepki. A przecież to nie powinno być trudne! Tadeusz za każdym razem, gdy kładzie się spać, czyni znak krzyża i odmawia „Ojcze nasz”, a rano podobnie – zanim wstanie z łóżka, najpierw się przeżegna. Każdego dnia to samo. Maria nawet mu to wypomina: Jaki z ciebie ateista, skoro „Ojcze nasz” odmawiasz! On jednak wie swoje. Do kościoła nie pójdzie.

Jestem ateistą! Pijącym

Życie rodzinne z człowiekiem niereligijnym i pijącym to poważny problem, szczególnie gdy się jest konwertytką. Chciałoby się, żeby było tak wzorcowo, żeby można było dzielić z mężem swoją fascynację wiarą. Nic z tego. Nie ma uroczystości religijnej, w której wszyscy byliby w kościele. Zawsze brakuje męża i ojca. A gdy siadają do uroczystego świątecznego posiłku, on zawsze jest już wstawiony. Tak było nawet w dniu, gdy najmłodszy syn Kamil został ochrzczony i niedługo potem przyjął po raz pierwszy w życiu Komunię św. Ale Maria wciąż się łudzi, że coś w nim drgnie. Tymczasem wprost przeciwnie. Jest coraz gorzej. Tadeusz przez swój nałóg nie tylko wpędza rodzinę w kłopoty finansowe i emocjonalne, ale zaczyna być pod mocnym wpływem zdemoralizowanych „kolegów”.

Kobieta ma wrażenie, że diabeł nie może wytrzymać tego, że wyrwała się z organizacji Świadków i stała gorliwą katoliczką. Szatan mści się więc za tę swoją porażkę i uderza w nią i całą rodzinę, pogrążając męża i ojca. Jest naprawdę źle. Każda kolejna kłótnia kończy się wybuchem wielkiej nienawiści, wyzwiskami i agresją. – To się chyba już nie skończy – uprzytamnia sobie kobieta i zaczyna się załamywać.

Przychodzi taki moment, kiedy nie widzi innego rozwiązania jak rozwód. – To nim wstrząśnie, zmieni się, zrozumie, że nie tędy droga – myśli i ma rację. Orzeczenie rozwodu otrzymują w kwietniu 2003 r. Mężczyzna jest naprawdę wstrząśnięty i przez trzy miesiące stara się jak może, żeby żona i dzieci byli z niego zadowoleni. Jednak po ich upływie wszystko wraca do „normy”. – To już koniec, nie mam żadnych argumentów – myśli Maria.

Moja wina. Moja bardzo wielka wina

– Ręce opadają – wzdycha, kiedy po kolejnej domowej wojence idzie do kościoła. Rozwód miał być skutecznym zabiegiem taktycznym. Nie udało się, więc co pozostaje? Prosi Ducha Świętego o światło. Na razie nic się nie dzieje, wzmagają się tylko wyrzuty sumienia. Jej wyrzuty sumienia. – To pewnie moja pokuta za grzech odstępstwa od wiary – myśli coraz częściej, a z drugiej strony widzi, że Bóg jest dobry, że jej błogosławi, że znalazła pokój serca i czuje się szczęśliwa w Jego Kościele.

Pełna sprzecznych emocji i wniosków idzie do konfesjonału. Spowiada proboszcz, ks. Chomiak. Dzieli się z nim swoimi rozterkami. Wspomina o swoim mężu, o jego niewierze, o jego piciu i o tym, że wciąż czeka na Bożą interwencję w tej sprawie. Kapłan pyta, czy Maria modli się Koronką do Bożego Miłosierdzia, na co penitentka ze wstydem odpowiada, że nie wiedziała, że w takich okolicznościach powinna to robić. Ksiądz wyjaśnia, że warto zawierzyć męża Bogu właśnie przez tę modlitwę, i to najlepiej podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. Nie ma sprawy! Jeszcze tego samego dnia Maria błaga Ojca Przedwiecznego: „Miej miłosierdzie dla nas i całego świata”, a potem przyjmuje Komunię św. w intencji o nawrócenie męża. I tak tydzień za tygodniem: spowiedź, adoracja, Koronka, Msza św.

Co mu się stało?

Mijają miesiące, a Tadeusz poczyna sobie coraz śmielej. Jest nie tylko źle. Nadciąga katastrofa. – Czy jest w tym szaleństwie jakieś dno? Kiedy je osiągnie? – Maria czyni wyrzuty Bogu. 13 lutego 2004 r. Tadeusz wchodzi do domu i krzyczy od progu: „Rzucam picie”. Ani Maria, ani dzieci nie reagują wybuchem entuzjazmu. Pijackie obiecanki cacanki. Monika, córka, wyraża myśli wszystkich bardzo dobitnie: – Ty picie rzucasz od 20 lat.

Tadeusz siada do stołu i zaczyna mówić w sposób, jaki dla jego własnych dzieci jest całkowitą nowością: o marzeniach, o planach na przyszłość, o wolności. Rodzina nie wie, jak reagować: uwierzyć, żeby okazać się naiwnym? Czy zachować sceptycyzm? Decydują, że potrzebny jest czas, on wszystko zweryfikuje. Maria jednak myśli bardzo intensywnie o swojej wytrwałej modlitwie, myśli o miłosierdziu Boga, że jest większe od ludzkiego grzechu, od ludzkiej biedy uzależnienia, od demonicznych podszeptów. – Jak zacznie chodzić do kościoła, to sprawa będzie ewidentna – podsumowuje rewelacje męża i czeka na dalszy rozwój wypadków.

Czas płynie, a Tadeusz do kościoła nie chodzi, trzeba jednak przyznać, że trwa w trzeźwości. Więcej, staje się dobrym pracownikiem, oddanym mężem i kochającym ojcem. Wie, że nie da się nadrobić przepitych lat, ale robi, co może, żeby kolejne nie poszły na marne.

Drugie imię cierpliwości? Maria

Wiele ze sobą rozmawiają: mąż i żona, Tadeusz i Maria. Dzielą się swoimi najgłębszymi przeżyciami, także duchowymi. On bardzo żałuje zmarnowanych lat, często nie może pogodzić się z tym, ile krzywdy wyrządził rodzinie i sobie samemu. – Przyjmuj z miłością to, co daje nam Bóg dzisiaj, a przeszłość zostaw za zamkniętymi drzwiami twojej historii – Maria pociesza męża. Teraz, gdy nie pije, Tadeusz jest taki kochany. Maria miała rację, to bardzo dobry człowiek, tylko uwikłany w nałóg. Ich znajomi nie mogą uwierzyć, że to się stało naprawdę: Tadek trzeźwy! Tadek abstynent! I szukają wytłumaczenia. – Pewnie boi się, że wykorkuje. Nie pije, bo ma wszywkę. Białych myszek się przestraszył! – komentują z niedowierzaniem. On cierpliwie znosi złośliwości. Wie, że jego przemiana po całym życiu picia nie jest łatwa do zrozumienia.

Tymczasem miejsce koło Marii w kościelnej ławce wciąż jest puste. W niedzielę, gdy kobieta wychodzi do kościoła, pyta: – Nie poszedłbyś ze mną? A on niezmiennie odpowiada: – Jeszcze nie czas. Nie jestem gotowy.

Serce otwarte jak okno

Wielki Tydzień 2006 r. Tadeusz od dwóch lat trzeźwy. Od dwóch lat rozmawia ze swoją żoną o tym, co przeżywa. Coraz częściej mówi także o sprawach duchowych: sens życia, grzech, miłość Jezusa, obecność Boga, Kościół i wieczność. Teraz na zakończenie takiej rozmowy pyta: – A może kupiłabyś mi łańcuszek z krzyżykiem? – Oczywiście – przytakuje skwapliwie Maria i już pędzi do „Pielgrzyma”, sklepiku z dewocjonaliami, żeby spełnić obietnicę. Następnego dnia Tadeusz wraca z pracy, myje się, je obiad i sięga po woreczek z prezentem. Wysypuje zawartość na dłoń i całuje krzyżyk. Z miłością. Maria nie potrafi wstrzymać łez szczęścia. Mężczyzna zawiesza krzyżyk na szyi i mówi, także wzruszony: – Od teraz Pan Jezus już na zawsze zostanie ze mną. Ale do kościoła dalej nie chce pójść.

Kilka miesięcy później przez otwarte w mieszkaniu okno dobiega treść ogłoszeń parafialnych. Ksiądz zachęca do udziału w pielgrzymce autokarowej na Jasną Górę. – Myślę, że powinniśmy jechać na tę pielgrzymkę do Częstochowy i podziękować Matce Bożej za wyproszone łaski – oznajmia Tadeusz, a Marii aż dech zapiera w piersi. Od razu biegnie do zakrystii, żeby zapisać oboje. – Żeby tylko były jeszcze wolne miejsca – martwi się po drodze.

Miejsca są, pielgrzymka cudowna, jednak po powrocie Maria nadal do kościoła chodzi sama. Kiedy 8 grudnia, w dniu swoich imienin, ubiera się, żeby pójść na Mszę św., wzdycha w duchu po raz tysięczny: Może dzisiaj pójdzie ze mną? Panie Boże, to byłby najpiękniejszy prezent. Prosisz? Masz! – A może ja bym dzisiaj poszedł z tobą? – odzywa się Tadeusz. Tak spełnia się błaganie tylu lat.

Ojcze, zgrzeszyłem!

Nareszcie! Kiedy w niedzielę Maria siada do swojej ławki, Tadeusz zajmuje miejsce tuż przy niej. Ona jest dumna i wdzięczna. Dumna z męża, a wdzięczna za łaskę jego nawrócenia. On jest dumny i wdzięczny. Dumny ze swojej cierpliwej żony i wdzięczny za smak wolności. Niepokój wkrada się jednak w serce żony za każdym razem, gdy samotnie wyrusza ku przodowi, żeby przyjąć Komunię św. – Dałeś palec, chcę teraz rękę – droczy się z Panem Bogiem i nie ma wątpliwości, że Bóg zrobi, co do Niego należy!

Potrzeba jeszcze kilku miesięcy, żeby Tadeusz zdecydował się na spowiedź. W Wielki Piątek roku 2007 jest z żoną na liturgii. Maria widzi jego poruszenie, jego wzrok, gdy kapłan unosi krzyż i obwieszcza: „Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło zbawienie świata”. Idą razem, by pocałunkiem złożonym na krzyżu wyrazić swoją wdzięczność Bogu, że Syna swego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Po zakończeniu liturgii Maria wraca do domu sama, bo Tadeusz prosi jednego z księży o spowiedź. Gdy marnotrawny syn wpada w ramiona miłosiernego Ojca, Maria modli się żarliwie w domu, by wszystko przebiegło tak jak w przypowieści. Czekała na ten moment, odkąd pokochała swego męża. On czekał 28 lat.

Trzy lata później Tadeusz wysłuchuje wyroku: – Ma pan raka. Choroba postępuje bardzo szybko. Lekarze robią swoje, ale najważniejsze i tak dokonuje się gdzie indziej: w duszy. Mężczyzna z pokorą przyjmuje cierpienie. Regularna spowiedź i Komunia św. uczą go miłości pomimo bólu i zbliżającej się śmierci. Gdy ta w końcu przychodzi,

Tadeusz jest przygotowany. Dzień wcześniej po raz ostatni przystępuje do spowiedzi św. i przyjmuje Wiatyk – pokarm na ostatnią drogę, tę, w którą każdy wyrusza samotnie. Na pogrzebie ks. Daniel Marcinkiewicz zdradza, jaka jest recepta na piękne życie i dobrą śmierć. – Pokochać na nowo Jezusa całym sercem i z miłością czynić Jego wolę. Nic więcej nie potrzeba – mówi o tym, czego nauczył się od Tadeusza.

Historię powrotu do Kościoła Marii można znaleźć TUTAJ

Piękna chwila mojego kapłaństwa

Ks. Daniel Marcinkiewicz

– Jestem kapłanem od 10 lat. Wtedy, gdy pan Tadeusz przyszedł do zakrystii, żeby poprosić o spowiedź, wybrał sobie mnie. To było niezwykłe doświadczenie dla mnie, wtedy zaledwie trzyletniego stażem księdza. Słuchałem jego wyznania z sercem pełnym wdzięczności i wzruszenia, że Bóg tak mocno potrafi przemieniać ludzi. Tamta spowiedź to jeden z najpiękniejszych momentów mojego kapłaństwa. Potem, gdy poznałem rodzinę pana Tadeusza, mogłem obserwować, jak wielka jest siła sakramentów świętych. Czasami bywają traktowane jak usługi religijne. A Bóg jest Bogiem żywym, działającym tu i teraz, wystarczy dać Mu szansę.

TAGI: