Ktoś rzucił haczyk

Urszula Rogólska; GN 14/2014 Bielsko-Biała

publikacja 11.04.2014 20:09

- Na jednym z pierwszych spotkań powiedziałem, że cieszę się nim jak ślepy bateryjką - opowiada Michał. Na to Sławek wydusił z siebie, parskając śmiechem: - Ja niedowidzący jestem. - Taki był mój początek. Moja "alfa" - przyznaje Michał.

Ci, których „Alfa” wciągnęła na dobre – od lewej: Sławomir Grabski, Michał Buszydlik, Anna Wolas i Jarosław Gewinner zdjęcia Urszula Rogólska /gn Ci, których „Alfa” wciągnęła na dobre – od lewej: Sławomir Grabski, Michał Buszydlik, Anna Wolas i Jarosław Gewinner

Jest wrzesień zeszłego roku. Jadę przez Bielsko i na moście widzę wielki baner z hasłem: „Dlaczego wierzę/ nie wierzę?”. Pomyślałem: fajnie, że ktoś pyta. Ale potem gdzieś mi to uciekło – opowiada Michał Buszydlik. – Mieszkałem wtedy w bielskich Aleksandrowicach. Na Mszy w niedzielę usłyszałem o Tygodniu z Ewangelią. To na niego zapraszał tamten baner. To był czas dla mnie. Parę miesięcy wcześniej, w czerwcu, zacząłem swoją drogę nawrócenia. To nie było jakieś spektakularne wydarzenie: oto teraz nagle spotkałem Boga. Wychowywałem się w rodzinie katolickiej, ale gdzieś ta wiara ostygła. Z przyzwyczajenia chodziłem w niedziele do kościoła, ale życie osobiste, praca biegły swoim – odmiennym – torem. Jednak od tego czerwca zaczęło mnie wchłaniać Pismo Święte. Czytałem je codziennie. Powiedziałem żonie, że chciałbym spotkać ludzi, którzy przeżywają coś takiego jak ja, którzy mają podobne pragnienia. Wtedy nic nie wiedziałem o żadnej „Alfie”. Co więcej – nigdy nie słyszałem, że wspólnota „Miasto na Górze”, która ją organizuje, spotyka się w kościele, w którym byłem co niedzielę!

A tu zamieszanie!

Michał trafił na rekolekcje przygotowane w ramach Tygodnia z Ewangelią. – Msza św. – znak pokoju – kontynuuje. – Do tej pory byłem przyzwyczajony, że podaję rękę dwóm, trzem osobom, a tu zamieszanie! Ludzie podchodzą do siebie, ściskają się – śmieje się dziś Michał. Tamtego dnia w czasie spotkania usłyszał świadectwo Ani Wolas. – No jakbym słyszał o sobie. Słuchałem jak wryty – mówi. – Ania wtedy powiedziała też, że jeśli ktoś chce, może wstać, podejść i ofiarować swoje życie Jezusowi. Miałem takie pragnienie, ale czekałem, aż ktoś zrobi to pierwszy. Na drugi i trzeci dzień znowu świadectwo. I znowu o mnie! Już się nie wahałem. Pierwszy wybiegłem oddać życie Jezusowi. W drzwiach kościoła dostałem ulotkę z hasłem: „Czy w życiu chodzi o coś więcej?” i zaproszenie na Kurs Alfa. Wziąłem trzy. Dałem przyjaciołom. Lipnik, dom kultury. I znowu szok – wszyscy cię witają, mówią: „Dobrze, że jesteś”. Wchodzimy i znowu nas zamurowało: stoły uginały się od jedzenia! Ludzie! Kto w XXI wieku zaprasza obcych na kolację! I to za darmo! Zobaczyłem Anię, rzuciłem, że kojarzę jej świadectwo, że było o mnie. Siedliśmy przy tym stole. Na początku trochę sztywno, poznawaliśmy się, ale że rozgadany jestem, nie było problemu. Najpierw kolacja, potem film, świadectwo. I... zostaliśmy z moim przyjacielem – na dziesięć tygodni. Cieszyłem się na każde spotkanie, jak dziecko lizakiem, jak ślepy bateryjką.

Jakiś kurs małżeński

– Przyszedłem za żoną – opowiada Jarek Gewinner. – Gosia właściwie to na mnie wymusiła. Bo to była najpierw jej droga. Chodziła na „Alfę”, poznała tam jakichś ludzi i zaczęła z nimi chodzić na środowe spotkania modlitewne „Miasta na Górze” w Aleksandrowicach. Ja byłem daleko od kościoła. Wiele lat zupełnie poza Kościołem. Potem chodziliśmy regularnie, ale tylko w niedziele. Gosia zaciągnęła mnie na jakiś kurs małżeński. Słuchałem, ale wszystko było mi obojętne. Potem znowu mnie wyciągnęła – na siłę – na pierwsze organizacyjne spotkanie „Alfy” w Lipniku. Tam byłem na 100 procent pewny, że nie będę chodził na żadną „Alfę”. Im więcej ludzi mnie zapraszało, tym większy opór stawiałem. Jednemu z organizatorów chyba z dziesięć razy mówiłem „nie”. Aż wreszcie przyszedł taki moment, że powiedziałem: „OK, przyjdę”. Na przekór – bo byli pewni, że nie będę przychodził. Na pierwszym spotkaniu Jarkowi średnio się podobało. Na drugim – podobnie. – Różni ludzie przy stole – opowiada. – A ja na wszystko, co oni powiedzieli: „NIE”. No taki opór. Oni słowo „Kościół” – a ja cały czas: „NIE”. Zdziwiłem się, że nikt nie zaprzecza, nikt się ze mną nie spiera. Zostałem. Spodobało mi się. Bo taka jest formuła kursu – każdy może się swobodnie wypowiadać, nikt nie może narzucić innym swojego zdania. Wykłady były bardzo ciekawe – jak czytać Biblię, jak się modlić, dlaczego Jezus umarł. W połowie kursu poczułem, że ci ludzie są nawet sympatyczni i zaczynam ich lubić. W czasie kursu tradycją jest weekendowy wyjazd. Pojechaliśmy do Koszarawy Bystrej. Supersprawa. Żadna sieć komórkowa nie miała zasięgu. Tam naprawdę się poznaliśmy. A potem poszło bardzo szybko. Dwa miesiące po tym, jak uważałem, że tak bardzo nie lubię Kościoła, powiedziałem świadectwo o „Alfie”, o Kościele w Radiu Anioł Beskidów – śmieje się Jarek.

Ludzie się zmieniają

– Ja poznałam „Alfę” z tej drugiej strony – mówi Ania Wolas. – Byłam przez lata we wspólnocie. Cztery lata temu moi przyjaciele zaczęli organizować „Alfę”. Wiedziałam o tym, ale – chyba z braku czasu – nie włączałam się. Trzy pierwsze edycje mnie ominęły. Słyszałam, że to fajne wydarzenie towarzyskie, że przychodzą znajomi, którzy zapraszają swoich znajomych. Na początku ludzie się nie znają, ale to mija. Jest wyjazd weekendowy – organizowaliśmy go w Rychwałdzie, w Koszarawie Bystrej, w Korbielowie. Słyszałam, że po nim ludzie się naprawdę zmieniają, że się przełamują. I to mnie pociągnęło. Przy czwartej edycji przyjaciele mnie prosili o pomoc. I zostałam. – Mnie wciągnął kolega ze wspólnoty – mówi Sławek Grabski. – Przyszedł mi pomóc w kwestiach informatycznych. Byłem wtedy po moich pierwszych rekolekcjach. Generalnie Kurs Alfa nie jest dla tych, którzy już odnaleźli swoją wspólnotę, ale dla tych, którzy czują, że czegoś im w życiu brakuje, ale nawet nie chce się im pomyśleć o kimś takim jak Bóg. Z czasem chcą się dowiedzieć co znaczy wierzyć Bogu, co to jest Pismo Święte. Pojechaliśmy wtedy ode mnie do Wojtka Soleckiego, odpowiedzialnego za „Alfę” w „Mieście na Górze”. I tak trafiłem do grona organizatorów – od drugiej edycji. Na początku tylko pomagałem. Moim głównym zadaniem była modlitwa, żeby Duch Święty działał w tych ludziach. Bez Niego nic by się tam nie wydarzyło. Później dostawałem kolejne zadania. A teraz jestem głównym organizatorem najbliższej „Alfy”, która rozpocznie się we wtorek 8 kwietnia. Kolejne spotkania będą się odbywać przez kolejne dziesięć tygodni. Plan będzie podobny – 40 minut przy kolacji, 40-minutowy wykład i 40 minut rozmowy w grupach. Można się zapisać przez internetową stronę: www.alfa.bielsko.pl, ale nie trzeba. Można po prostu przyjść z ulicy. – Zapraszamy głównie osoby w wieku 20–40 lat – mówi Sławek. – Sami mamy tyle lat i łatwiej nam się komunikować z rówieśnikami. Łatwiej też ludziom w podobnym przedziale wiekowym rozmawiać ze sobą przy stole. Ale oczywiście jeśli przyjdą osoby starsze, to stworzymy grupę w podobnym wieku. Każdy może czuć się zaproszony.

Można mówić, można milczeć

– Każdy wykład tematyczny jest prowadzony w bardzo fajny sposób – opowiada Michał. – Z dowcipem, polotem, z osobistym świadectwem. Zawsze jest ta niesamowita uczta i film. Przy stole każdy może czuć się swobodnie – może mówić, może milczeć. Poczułem, że jest tam jak w Ewangelii. Nim Jezus zaczął nauczać, zabrał uczniów do Kany, na imprezę przy stole. Wspólne jedzenie spaja. Ktoś rzucił haczyk, a ja go złapałem. Nigdy też wcześniej się nie spotkałem z czymś takim jak świadectwo. Każde porywa tym, jak różne drogi prowadzą ludzi do Boga. – Pociągnęła mnie ta możliwość wypowiadania swojej opinii – dodaje Jarek. – To religijne spotkanie, ale na neutralnym gruncie, dlatego ktoś, kto ma opór, żeby wejść do kościoła, tu będzie się czuł swobodnie. Duch Święty mnie pociągnął. Wcześniej wiele rzeczy w życiu z czasem mnie nudziło. Tu nie nudzę się! Rok po mojej „Alfie” już byłem animatorem na kolejnej. – Na „Alfie” się nie kończy – mówi Michał. – Jeśli chcesz, wzrastasz dalej. Wspólnota proponuje ci Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. To taki przedsionek przed wejściem do „Miasta na Górze”. Właśnie jestem w jego trakcie.

Alfa znaczy początek

– Jednym zdaniem o „Alfie”? Według mnie tak powinien wyglądać Kościół – mówi Michał. – Właściwie to czułem się jak ci pierwsi chrześcijanie z Dziejów Apostolskich. Alfa – początek, to powrót do fundamentów Kościoła. – To drzwi do Kościoła dla tych, którzy myślą o nim źle – mówi krótko Jarek. – Pierwsze wrażenie z „Alfy”? Powiem jak mężczyzna – doskonałe jedzenie – śmieje się Sławek. – Z czasem dotarło do mnie, że „Alfa” to służba Panu Bogu. Służba, którą Pan Bóg mi osobiście błogosławi. – To łamanie stereotypów – podkreśla Ania. – My, prowadzący, wiemy, że w tym wszystkim chodzi o poznanie Boga, o odkrycie relacji z Nim. Ale są osoby, które tego na „Alfie” nie odkryły. To jest kurs, nie rekolekcje. Dlatego nie mówimy: „W życiu chodzi o to, żeby chodzić do kościoła”, ale pytamy: „Czy w życiu chodzi o coś więcej?” Naszym celem jest, żeby budowali relację z Bogiem. Dla niektórych to jest czas, żeby zastanowić się: „A może coś w tym jest?”. Czas, żeby przestać myśleć stereotypami o Kościele, o Panu Bogu i samemu odkryć, co naprawdę jest sednem życia człowieka.

Może to będzie twój początek?

Najbliższy Kurs Alfa, który prowadzi Wspólnota Przymierza „Miasto na Górze”, rozpocznie się we wtorek 8 kwietnia o 19.00 w siedzibie Fundacji „Drachma” Bielsku-Białej, przy ul. Reja 18 na osiedlu Słonecznym – pod pizzerią „Słoneczko”. Uczestnictwo w spotkaniu nie zobowiązuje do dalszego udziału – będą bezpłatna kolacja i wykład. Można się przyjrzeć i przez kolejne 10 tygodni skorzystać ze spotkań. Szczegóły na temat kursu na stronie internetowej: www.alfa.bielsko.pl lub pod adresem: alfabielsko@gmail.com.