Przyszłam pana nawracać

Agata Ślusarczyk
; GN 10/2014 Warszawa

publikacja 18.03.2014 06:00

Ulotkę mam „na zaczepkę”, w kieszeni ściągawkę z kerygmatem, a w sercu Jezusa. Pojechałam ewangelizować niemiecką Polonię.


Rysiek Krzyżkowski 
„ściągawkę” z kerygmatem 
ma zawsze przy sobie Agata Ślusarczyk /GN Rysiek Krzyżkowski 
„ściągawkę” z kerygmatem 
ma zawsze przy sobie

Dworzec autobusowy w niemieckim Kaiserslautern. Za nami 17-godzinna podróż z Warszawy. Zasypiamy na stojąco. – Ile osób zewangelizowaliście w autokarze? – ksiądz Ireneusz Kopacz nie specjalizuje się w czułych powitaniach.
Zaprosił Diakonię Misyjną Akademickiej Wspólnoty Ewangelizacyjnej Woda Życia, by Dobrą Nowinę głosić mieszkającym na obczyźnie Polakom. Intuicyjnie przeczuwam, że misje z ks. Ireneuszem to nie „wczasy z Bogiem”.


Przez domofon i na ulicy


Polonia, do której idziemy z Ewangelią, mieszka w blokowisku na obrzeżach miejscowości Frankenthal. Na domofonie wyszukujemy polsko brzmiące nazwiska. – Dzień dobry, jesteśmy świeckimi misjonarzami z Polski, chcieliśmy zaprosić na wieczorne spotkanie, które odbędzie się w kościele St. Jakobus – grzecznie przedstawiamy się do kratki elektronicznego ustrojstwa. – Ja z Kościołem nie mam nic wspólnego – nerwowo odpowiada mężczyzna.
Nie zniechęcamy się. Idziemy na całość – po wyczerpaniu znajomo brzmiących nazwisk zapraszamy już wszystkich – osoby rosyjskojęzyczne i Niemców. Ks. Ireneusz nie przepuszcza żadnej okazji, by wchodzącym i wychodzącym mieszkańcom opowiedzieć o wielkiej miłości Boga. – Miłość do żony to rozumiem, ale do Boga? – dziwi się ktoś.
Po kilkunastu minutach „domofonowej ewangelizacji” drzwi do klatki otwiera mężczyzna. Wygląda na wyraźnie zdenerwowanego. – Jeśli stąd nie pójdziecie, wezwę policję – wypala po niemiecku. Zmieniamy taktykę. Od tej pory na ewangelizacyjne spotkanie zapraszamy na ulicy. Ksiądz Ireneusz radzi, by ulotki informujące o tygodniu misyjnym wrzucać do skrzynek i ewangelizować w windzie – to zawsze dodatkowe kilka minut „bez możliwości ucieczki”.


Dobra robota


Praktycznie większość czasu kręcimy się wokół skweru przy kościele St. Jakobus. W pobliżu polski sklep, w którym zostawiamy ulotki, niemiecki market, przedszkole, dwie szkoły. Ewangelizujemy kogo się da.
Rysiek Krzyżkowski podchodzi do dwójki młodych ludzi. Chłopak ma na imię Siergiej i pochodzi z Rosji, do Niemiec wyjechał jako pięciolatek. Teraz lat ma 19 i nie jest ochrzczony. Mówi, że czuje Boga w swoim sercu. Rysiek wyciąga malutką książeczkę, w której po rosyjsku zapisane są podstawowe prawdy wiary. W dwie minuty wyjaśnia mu podstawy chrześcijaństwa. – Zrobiłem tyle, ile mogłem. Decyzja co z tym teraz zrobi, będzie należała już do niego – mówi.
Petera poznaję w drodze do polskiego sklepu. Jest rodowitym Niemcem i katolikiem, który nie uznaje instytucjonalnego Kościoła. Stara się być dobrym człowiekiem, wsłuchuje się w ewangeliczne rady, dużo medytuje. Wierzy, że Jezus zmartwychwstał, ale nie w postaci osobowej – dla niego to idea, jedna z dróg, którą podąża. Rozmawiamy przeszło 40 minut. Opowiadam mu o mojej relacji z osobowym Bogiem, Kościele, który jest wspólnotą i spowiedzi, dzięki której można zerwać z grzechem. Peter jest poruszony.
– Robicie bardzo dobrą robotę dla Boga. Nigdy wcześniej, będąc jeszcze w Kościele, nie spotkałem osób, które wyjaśniłyby mi kwestie wiary. Mam teraz o czym myśleć. W Niemczech jest bardzo dużo osób, które potrzebują tego typu rozmów – mówi i dziękuje mi za rozmowę. Czuję się zbudowana.
Z dziecięcym wózkiem idzie Debora. Młoda Niemka jest protestantką, dziwi się, że przyjechaliśmy na misje do jej kraju. Dotąd żyła w przekonaniu, że kierunkiem misyjnych wypraw jest Afryka. Proponuję jej, by na karteczce zapisała swoją intencję, którą przedstawimy w modlitwie. Debora także zapewnia nas o modlitewnym wsparciu.
Lidka czeka przed szkołą na swoich synów. Po 12 latach rozłąki z mężem postanowiła wraz z czwórką dzieci wyprowadzić się z Opola i dołączyć do pracującego we Frankenthalu męża. Wychowuje dzieci i w trosce o ich wiarę szuka kontaktu z Kościołem. Informujemy ją o działającej przy parafii polonijnej grupie, którą opiekuje się ks. Ireneusz. Obiecuje, że przyjdzie.
O godz. 19 rozpoczynamy wieczorne spotkanie. Do przyparafialnej salki przychodzi garstka zaangażowanych w życie parafii Polaków. Nikt z nowych, których zapraszaliśmy na ulicy, nie dotarł. Modlimy się nieszporami i dzielimy tym, jak Bóg działa w naszym życiu.


Zatwardziałe serca


Linda Kloze, parafialna sekretarka, to skarbnica wiedzy na temat lokalnego życia. Następnego dnia prosimy, by poświęciła nam trochę czasu. – Tu jest bardzo trudny teren. Niemcy mają zatwardziałe serca, myślę, że nie będziecie mieć wielu sukcesów – mówi łamaną polszczyzną.
Rysiek, ewangelizator z kilkunastoletnim doświadczeniem, natychmiast reaguje: – Nigdy nie wiadomo, czy jesteśmy osobami, przez które Bóg dopiero „puka” do czyjegoś serca, czy tą, która będzie świadkiem nawrócenia – wyjaśnia i na potwierdzenie wyciąga z rękawa ewangelizacyjną historię zakończoną happy endem.
Dopytujemy o działania ewangelizacyjne w parafii. – To eksperymentalna parafia, bo prowadzona razem z protestantami. Działa tu bardzo dużo różnych grup, np. chór, harcerze, grupa biblijna, ale na 4 tys. parafian aktywnych jest tylko 10 proc. Pozostałych zachęcamy, rozsyłając raz w roku gazetkę parafialną, także raz w roku bierzemy udział w Nocy Otwartych Kościołów. Jubilatom powyżej 70. roku życia osobiście zanosimy upominki. Niestety, nie zawsze spotykamy się z życzliwym przyjęciem – mówi Linda.
O godz. 15 wracamy do kościoła na koronkę. Danuta Grudzień wyczytuje z małych karteczek intencje, które zostawili nam ewangelizowani przechodnie (intencje powierzamy Bogu także w codziennej Eucharystii i Różańcu).
Rita, emigrantka z Polski, która na miejscu dołączyła do naszego misyjnego zespołu, sugeruje, by pojechać do franciszkanów. – Zakonnicy ostatnio modlili się, by Polska obudziła się i zaczęła ewangelizować inne narody – wyjaśnia. Sprawdzamy trop.


Bez teoretyzowania


Franciszkański klasztor znajduje się w graniczącej z Frankenthalem miejscowości Ludwigshafen. W klasztornej furcie wita nas brat Rafał Lotawiec. – Ekonoma nie ma, to i paśnik pusty – kładąc na stół kawałek ciasta, franciszkanin objaśnia prawidła, które rządzą klasztornym życiem. Odpowiadamy gromkim: „zjemy, zjemy wszystko, wszystko wszyściusieńko, hej, coby na tym stole było puściusieńko”. Z obrazu uśmiecha się papież Franciszek.
– Ewangelizacji nauczyłam się podczas misyjnego wyjazdu do Mińska. Miałam przy sobie obrazki z wizerunkiem Jezusa. Podchodziłam do przechodniów, pokazywałam obrazek i mówiłam: „Jak będzie Ci smutno, popatrz w te oczy i powiedz – Jezu, ufam Tobie” – zaczyna misyjną opowieść Danuta. Historia płynnie przechodzi w poruszające świadectwo, kiedy to kilka lat temu sama zdecydowała się powierzyć życie Jezusowi.
Pobożną atmosferę przerywa Rysiek. – Ulotkę mamy „na zaczepkę” – pretekst do rozmowy. Metoda działa, ale jeszcze nikogo z nowo poznanych osób nie udało nam się zaprosić na wieczorne spotkanie. Jak na razie siejemy... – mówi i pyta franciszkanina wprost: – Może brat ma jakąś sprawdzoną metodę, jak trafić do germańskiej duszy?
Brat Rafał bierze głęboki oddech. – Od siedmiu lat zachodzę w głowę, co takiego powinienem jeszcze o tym narodzie wiedzieć. Staram się dużo modlić, medytować Pismo Święte – po prostu żyć wiarą. W rozmowach z ludźmi nie teoretyzuję, ale opowiadam o swoim życiu. I to ich przekonuje – wyjaśnia franciszkanin.
Do rozmowy włącza się ojciec Robert Kiełtyka. Okazuje się, że wielkim marzeniem zakonników jest powstanie tu ośrodka ewangelizacyjnego. – Potrzeba ewangelizacji jest duża. Na razie wystartowaliśmy z drugą edycją Kursu Alfa – cyklem 10 wykładów na temat chrześcijaństwa. Organizujemy także m.in. regularne Msze św. dla Polaków – mówi.


Drobne znaki


W parafii St. Jakobus jesteśmy na krótko przed czasem. To nasze ostatnie wieczorne spotkanie. Wyciągamy słoiki z ogórkową, w które wyposażyła nas babcia Krystyna, u której w czasie misji mieszkamy. Do parafialnej salki pomału schodzą się Polacy: nasza gospodyni z córką Gosią, Mariusz, Rita i Teresa – Niemka, wychowana w Polsce. – Ewangelizacja zawsze wzmacnia moją wiarę, bo często mogę zobaczyć, jak Bóg działa w sercu człowieka – mówi Rysiek.
Danuta powołuje się na drobne znaki, którymi Jezus zapewniał ją o swojej obecności podczas ewangelizacyjnej misji. Stwierdza też, że do Polski wraca odważniejsza.
Spisujemy także pomysły na przyszłość: dać wcześniej ogłoszenie do gazetki parafialnej o przyjeździe misjonarzy, przesłać ulotki, dobierać właściwe słowa podczas rozmowy ewangelizacyjnej. Uwag wychodzi cała kartka.
Głos zabiera babcia Krystyna. Mówi krótko i konkretnie: – Wy przyjechaliście i zrobiliście to, o co ksiądz Ireneusz prosił, żebyśmy my robili codziennie – mówi.
Równo po tygodniu wracamy do Warszawy. Zmęczeni, ale szczęśliwi. W autokarze Danuta podsumowuje misyjne statystyki: rozdaliśmy blisko 700 ulotek, rozmawialiśmy z 33 osobami, nawiązaliśmy kontakt z kilkunastoma, daliśmy świadectwo naszej wiary. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Mamy głęboką nadzieję, że nasza obecność i zanoszone modlitwy zmiękczyły trochę tę niemiecką ziemię.

TAGI: