Witajcie w życiu

Grzegorz Brożek; GN 9/2014

publikacja 13.03.2014 06:00

Kiedyś studenci mówili o nielubianych przedmiotach, że należą do kategorii trzy „zet”: zakuć, zdać, zapomnieć. Takie zło konieczne. Dziś część gimnazjalistów z takim nastawieniem podchodzi do bierzmowania.

Bierzmowanie w parafii pw. Dobrego Pasterza w Tarnowie. Kilka lat temu szafarzem sakramentów był tu abp Stanisław Szymecki Grzegorz Brożek /gn Bierzmowanie w parafii pw. Dobrego Pasterza w Tarnowie. Kilka lat temu szafarzem sakramentów był tu abp Stanisław Szymecki

Złośliwi mówili, że bierzmowanie to „sakrament pożegnania z Kościołem”. – Sensem zmian w przygotowaniu do bierzmowania, które zaszły w diecezji 5 lat temu, a polegały na wprowadzeniu 3-letniego cyklu spotkań w parafii jest zmiana takiego sposobu postrzegania – mówi ks. dr Bogusław Połeć, dyrektor Wydziału Katechetycznego tarnowskiej kurii.

Na wszelki wypadek

Bierzmowanie jest trzecim po chrzcie i Eucharystii sakramentem wtajemniczenia chrześcijańskiego. Sobór uczy, że przez ten sakrament ochrzczeni „jeszcze doskonalej wiążą się z Kościołem i obdarzani są szczególną mocą Ducha Świętego”. Po łacinie bierzmowanie nazywa się confirmatio, czyli potwierdzenie. – Przygotowujemy się, żeby stać się pełnymi chrześcijanami – podpowiada Julia Wrona, gimnazjalistka z Pustkowa-Osiedla. Jej koleżanki i koledzy chętnie i bez problemów chodzą na spotkania. Jednak nie wszyscy mają poczucie potrzeby przygotowania się czy przyjęcia sakramentu. – Niemało z nas chodziło, bo tak wypada, bo rodzice chcą, bo mówi się, że bez bierzmowania będziesz miał kłopoty ze ślubem kościelnym czy byciem świadkiem chrztu. Niezbyt wielu z nas miało stricte religijne motywacje, myślało o łasce Ducha Świętego, o Bogu, o duchowości – przyznaje Robert Bryg, ceremoniarz z Woli Rzędzińskiej.

Podpis w indeksie

Dziś poza katechezą kandydaci do sakramentu mają co miesiąc obowiązkową celebrację liturgiczną, obowiązkowe spotkanie refleksyjno-dyskusyjne w małej grupie. Wyposażeni są w rodzaj indeksów, w których potwierdzają obecność na spotkaniach. Gromadzą tam też wpisy z pierwszopiątkowej spowiedzi, czasem, w zależności od parafii, potwierdza się w indeksie uczestni- ctwo w niedzielnej Mszy św. Kiedy Michał Boruta przygotowywał się kilka lat temu do bierzmowania, w jego parafii wraz z nim czyniło to 140 osób. – Nie sposób wszystkich dostrzec w kościele. Sam widziałem, że byli tacy, którzy 5 minut przed końcem nabożeństwa pojawiali się, żeby zdobyć podpis. Na wielu zbieranie potwierdzeń działało jak płachta na byka, zbierali, ale byli coraz bardziej źli, że wszystko na ich oko sprowadza się do formalizmu – opowiada Michał. Z drugiej strony jakieś minimum formalności jest potrzebne, a zbieranie podpisów nie jest uciążliwe. – Stosujemy czasem jako księża represyjny styl i denerwujemy się, bo nie wszystko wychodzi, bo jeden z drugim nie był na obowiązkowym spotkaniu. Sądzę, że zasady są potrzebne, ale musimy pamiętać, że nie na tym polega ewangelizacja, bo samym tylko łapaniem za rękę na gorącym uczynku zniechęcimy młodych, a tego nie chcemy– zauważa ks. Grzegorz Rzeźwicki, proboszcz tarnowskiej parafii św. Maksymiliana.

Nie chodzi o egzamin

– Wiem, że przygotowanie nie jest po to, by zdać egzamin, ale na serio, świadomie opowiedzieć się za Jezusem – uważa Julia Wrona. Nie jest wyjątkiem, ale też nie jest to powszechna świadomość. – Trzeba do uczestnictwa w Mszy św. ich przygotować, by zrozumieli, poczuli, chcieli tu być, bo przyjdą, usiądą, posiedzą, nawet spokojnie, ale są totalnie nieobecni. Nie nawiązują relacji z Jezusem – ze smutkiem kiwa głową ks. Maksymilian Lelito, który od 3 lat przygotowuje młodzież do bierzmowania. – Kiedy tych bierzmowanych nie widzę w pierwszy piątek czy na niedzielnej Mszy św., to mam wrażenie, że my ich przygotowujemy do sakramentu, a nie do życia chrześcijańskiego – dodaje. Ks. Marcin Kawa z Mielca mówi, że kiedy spróbował zrobić spotkanie z okazji pierwszej rocznicy bierzmowania, to na imienne, wysłane indywidualnie zaproszenia odpowiedziało 43 z 300 bierzmowanych.

Kryzys rodziny

– Rozmawiam z gimnazjalistą. Słyszę, że nie bardzo chodzi do kościoła, nie modli się, spowiadać się nie lubi i tego nie robi. Ale chce się przygotować do sakramentu. A rodzice? Też nie chodzą i ogólnie do religii nie przywiązują wagi – opowiada kapłan. Wychowawcy pytają: na czym zatem budować? Bp Andrzej Jeż też zwraca uwagę na to zjawisko. – Rodziny 35–40-latków mają często kłopoty z brakiem doświadczenia Boga. Nie są w stanie przekazać wiary dzieciom, bo ich zdaniem ważne są dla pociech zajęcia z karate i jeździectwa, dwa języki. Kwestia wiary zasadniczo jest na uboczu. Jest duże niebezpieczeństwo, że młode pokolenie jest generacją nieczułą na obecność Boga – przyznaje biskup. Przy czym nie ma co narzekać na młodych, bo oni są tacy, jak ich rodziny. – Media podały kiedyś, że co trzeci gimnazjalista uprawia seks, pije alkohol, zażywa narkotyki. Owszem, nie wszyscy są święci. Ale pół Polski potem uważa, że gimnazjum to samo zło, a tymczasem oni są w sercu dobrzy i wrażliwi. Tylko trzeba to zauważyć, choć bywa niełatwo, i wyzwolić to dobro – dodaje ks. Marcin Kawa, katecheta.

„Szacun”

Na ostatnie spotkanie ks. Maksymilian Lelito zaprosił znanego rapera Arkadia z Nowego Sącza, który mówił o Bogu. – Trzeba działać przez świadectwo ludzi świeckich. Jako ksiądz nie trafiam do wszystkich – przyznaje. Dlatego w wielu parafiach na spotkaniach z kandydatami do bierzmowania pojawiają się świeccy liderzy. Grupowe spotkania w parafii MB Szkaplerznej prowadzą cztery osoby świeckie. Ksiądz zajmuje się przygotowaniem liturgii. Co mogą świeccy? Bardzo dużo. Są metody na to, że młodzi przestają być impregnowani na Bożą łaskę. – My ich chcemy nauczyć kochać Pana Jezusa, pokazać, że On zmienił nasze życie. Jak? Przez świadectwo – przyznaje Beata Wilkosz, katechetka i katechistka. Sama też przed grupą zdecydowała się dać świadectwo własnego życia, wątpliwości, walki z grzechami, nawrócenia. – Ja niektórych uczę w szkole. Trudno było, ale oddałam sprawę Bogu. Odzewu się nie spodziewałam. Totalna cisza. Muchę można było usłyszeć – opowiada. Świadectwo zrobiło wrażenie, postawa pani Beaty też. Za odwagę, za mówienie prawdy, autentyczność, wiarygodność, jak mówi młodzież, „szacun”. – To jest klucz do ich serc – dodaje Beata Wilkosz. Od początku na spotkania zaprasza ze świadectwami licealistów i studentów. Mówią o uzdrowieniach duchowych, a nawet fizycznych, których doświadczyli, mówią o Bogu, który ma moc.

Realna pomoc

Jacek i Paulina Snopkowscy też prowadzą zajęcia grupowe z kandydatami. Są pedagogami, ale nie katechetami. Mówią młodym o swoim życiu wiarą. – Po spotkaniach zostają młodzi, aby pogadać o problemach, o wątpliwościach. Chłopak pyta, co ma robić, bo już trzy lata chodzi z dziewczyną i nie wie, czy ona przypadkiem nie chce od niego czegoś więcej niż trzymania za rękę?. W domu nie rozmawia o tym, bo nie ma z kim. A chce żyć dobrze, moralnie, więc szuka rady, szczerej rozmowy, realnej pomocy, a nie zbycia i zlekceważenia – mówi Jacek. Bez wątpienia trzeba mieć odwagę, żeby przed gimnazjalistami się otworzyć, mówić o sobie, wierze, a nie powtarzać katechizmowych formułek. Tyle że na nich to działa, i oni potrafią się tym samym odwzajemnić. I są owoce. – Mamy takich, którzy nigdy nie byli specjalnie blisko Kościoła, a w trakcie przygotowania, otwierania ich na drugiego człowieka, na Boga, wchodzą z Nim w relację. Nie był ministrantem, ale zgłasza się do parafii i zostaje lektorem, bo chce być bliżej Bożego słowa – dodają Snopkowscy.

Dajmy przykład

Ks. dr Bogusław Połeć dyrektor Wydziału Katechetycznego tarnowskiej kurii – Zależy nam, by stworzyć warunki do osobistego spotkania z Panem Bogiem. Prawdziwą relację z Jezusem nawiązuje się w parafii, we wspólnocie wiary. Stąd potrzeba spotkań liturgicznych, dyskusyjnych itd. Trzeba we wspólnocie stworzyć młodym okazję i warunki, żeby zdali sobie sprawę z tego, po co im sakrament jest potrzebny. Młodych trzeba oswoić, żeby oni na spotkaniach chcieli w sposób naturalny, zwyczajny porozmawiać o swojej wierze, o trudnościach w życiu, o rozwiązywaniu ich w świetle Ewangelii. Do tego trzeba małych grup, po 10–15 kandydatów. Spotykamy się z tym, że kandydaci mają problemy z narkotykami, z alkoholem, seksem. Nie chodzi o to, że kogoś złapiemy i będzie zdyskwalifikowany. My chcemy mu pomóc, taki jest sens dojrzewania chrześcijańskiego. Ważniejsze niż spotkania w grupach są celebracje liturgiczne. Trudno mówić o przygotowaniu bez modlitwy, Eucharystii. Bez tego zostają tylko formalności. Młodzi mają dużo propozycji od świata. Trzeba ich tak wyposażyć duchowo, by zechcieli wybrać Jezusa. Wiara jest aktem wolności, więc jej nie narzucimy, ale trzeba stworzyć atmosferę, pokazać, że dorośli poważnie traktują wiarę, są szczęśliwi, to im pomaga żyć. Przykład. To działa najlepiej.

TAGI: