Ambasadorzy Boga

Mariusz Majewski; GN 9/2014 Warszawa

publikacja 04.03.2014 05:52

Diecezja warszawsko-praska bacznie śledzi krwawe wydarzenia w Republice Środkowoafrykańskiej. Od czterech lat wysyła tam świeckich misjonarzy.

 Joanna Stępczyńska nie może się doczekać powrotu na misje Joanna Stępczyńska Joanna Stępczyńska nie może się doczekać powrotu na misje

W kurii przy ul. Floriańskiej, gdzie mieści się też siedziba warszawsko-praskiego Dzieła Misyjnego, spotykamy ks. Marcina Iżyckiego i jedną z dziesięciu świeckich misjonarek z tej diecezji – Joannę Stępczyńską.

Obóz w katedrze

Absolwentka filozofii na Uniwersytecie Warszawskim siedzi jak na szpilkach. Niemal wyrywa się, żeby wracać do Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie pracowała od marca do grudnia 2013 r. Gdy w grudniu ubiegłego roku rosło napięcie w kraju, a walki wisiały na włosku, ks. Marcin Iżycki, szef praskiego Dzieła Misyjnego, poprosił ją o czasowy powrót. Kolejny bilet do Afryki wystawiony był na 7 stycznia, ale po Nowym Roku walki wybuchły z nową siłą. – Ryzyko było zbyt duże. Co innego księża, zakonnicy i siostry zakonne pracujący na misjach, często poświęcający im całe życie... Ale na świeckich misjonarzy, którzy przeważnie wyjeżdżają na kilka lat, musimy uważać szczególnie. Jesteśmy za nich odpowiedzialni i nie możemy ich narażać – tłumaczy ks. Iżycki. Jednak teraz sytuacja w RŚA poprawiła się na tyle, że Joanna Stępczyńska (nie kryjąc radości) przygotowuje się do powrotu. Diecezja Bouar była jednym z miejsc atakowanych przez wycofujące się oddziały Seleki, najemników wynajętych do obalenia dotychczasowych władz. – Gdy w październiku trwał w mieście ostrzał kilku dzielnic i lotniska, do naszego centrum parafialnego zaczęli przychodzić szukający schronienia mieszkańcy. W katedrze musieliśmy stworzyć coś w rodzaju obozowiska na kilka tysięcy osób – opowiada misjonarka.

Sakramenty i świadectwo

Obecność świeckich misjonarzy z diecezji warszawsko-praskiej w Bouar sięga 2010 r. Wówczas razem z mężem wyjechała tam Aleksandra Styruła. – Zbyszek już raz tam wcześniej był, zanim jeszcze się pobrali. Drugi raz wyjechali już razem – opowiada ks. Iżycki. Czym się zajmowali w Afryce? – Zbyszek prowadził warsztat samochodowy należący do diecezji, Ola natomiast pracowała w kurii – mówi szef Dzieła Misyjnego. Komuś może się wydawać, że to dziwne zajęcia dla misjonarzy, którzy przecież mają głosić Ewangelię. – Trzeba to rozumieć w kontekście danej misji. Praca świeckich i księży czy osób zakonnych znakomicie się dopełnia. Duchowni sprawują sakramenty, ale świeccy swoją zwykłą pracą dają bardzo ważne świadectwo życia i chrześcijaństwa. Trudno odrywać od siebie sakramenty i to świadectwo. Te dwa aspekty pracy misyjnej są nieocenione – tłumaczy ks. Marcin Iżycki.

Francuski we Włoszech

Zajęcia i obowiązki Aleksandry Styruły w Afryce przejęła Joanna Stępczyńska. W Polsce zajmowała się redagowaniem i korektą książek. Kiedy w RŚA szukano zastępstwa dla świeckich misjonarzy z diecezji warszawsko-praskiej, dzięki znajomym zakonnicom zgłoszono się do niej. – Musiałam to dobrze przemyśleć, przemodlić – mówi. Nie tak łatwo było się zdecydować. W końcu w Polsce trzeba było wszystko zostawić. Trafiła na szybki kurs francuskiego do... włoskiej Parmy. A później już do Afryki. – Pracuję w diecezjalnej prokurze, czyli zajmuję się tym wszystkim, na co duszpasterze nie mają czasu: finansami, umowami, podatkami, projektami. W weekendy razem z kapucynem br. Piotrem Michalikiem posługuję w wioskach w buszu – mówi Joanna Stępczyńska. Jej opowieść można dobrze rozumieć dopiero wtedy, gdy wytłumaczy się charakter afrykańskich parafii. Każda z nich jest podzielona na małe wspólnoty terytorialne. W samym Bouar są katedra i osiem parafii. Do tego kilkanaście w buszu. Jeden weekend misjonarze poświęcają na posługę w jednej wiosce. Zanim w grudniu przyjechała na chwilę do Polski, Joanna Stępczyńska zajęła się też formacją afrykańskich kobiet. Będzie ją kontynuować po powrocie. Co tam zastanie? – Mieliśmy wizytę żołnierzy francuskich z Sangaris. Patrolują miasto. Patrząc na to, co Bouar przeżył, myślę, że Opatrzność chyba czuwała nad tym miastem. Zaczyna być na tyle spokojnie, że misjonarze odważają się przemieszczać. Sprzątanie po uchodźcach domu, ogrodu, pola i sadu zajęło nam sporo czasu. I jeszcze jest co robić – relacjonuje br. Piotr Michalik.

Co jeszcze przed nami?

Aktualnie w Republice Środkowoafrykańskiej jest 35 polskich misjonarzy: dziesięciu księży diecezjalnych (z diecezji tarnowskiej), siedmiu kapucynów (z prowincji krakowskiej), trzech franciszkanów (z Katowic-Panewnik) oraz czterech członków Stowarzyszenia Misji Afrykańskich. W tej grupie jest także pięć sióstr zakonnych (ze Zgromadzenia Sióstr Służebnic Matki Dobrego Pasterza) oraz sześcioro świeckich: dwie osoby ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich i czterech wolontariuszy (trzech z diecezji tarnowskiej i jeden z diecezji łomżyńskiej). Korzystając ze spokojniejszej sytuacji, wikariusz apostolski w Bouar ks. Mirosław Gucwa pojechał do Ngaoundaye, by dodać otuchy pracującym tam siostrom zakonnym i dowieźć jedzenie braciom. Siostry zabrał też do stolicy diecezji, by trochę odetchnęły po burzliwych wydarzeniach, gdy razem z polskimi misjonarzami musiały się chronić w buszu przed atakami. Ks. Marcin Iżycki, który wcześniej odpowiadał za polskie Dzieło Pomocy Misjom Ad Gentes, mówi, że świeccy są przyszłością misji, i zachęca, by jeszcze bardziej się w nie angażowali. Żeby jednak można było wykorzystywać w pełni ich potencjał, potrzeba sprawnego systemu.

– We Francji, która często stawiana jest za wzór laickości, świeccy wyjeżdżający na misję mają zapewnione przez państwo ubezpieczenie, a czas pracy liczy im się do emerytury – tłumaczy duchowny. – W Polsce organizacja tych podstawowych rzeczy jest jeszcze przed nami – dodaje. Diecezja warszawsko-praska wysyła właśnie dziesiątego świeckiego misjonarza, który jedzie do Konga. Pozostali przebywają w Peru, Zambii, Sierra Leone i Indiach. Łącznie w Polsce jest ich niecała setka. Joanna Stępczyńska trafiła na misje poproszona o pomoc. Jednak większość osób sama zgłasza się poprzez różne fundacje i organizacje, takie jak Dzieła Misyjne. – To najlepsza droga, chociaż przychodzi dużo osób i trzeba dobrze rozpoznawać motywacje, kto to, na jakiej w życiu jest drodze– tłumaczy ks. Iżycki. Wszystko dlatego, żeby unikać chaosu. Nikomu nie są potrzebne sytuacje, gdy ktoś zamiast po rocznym czy dwuletnim kontrakcie chce wracać po kilku tygodniach, bo rzeczywistość rozminęła się z jego oczekiwaniami. – Dobrym i bezpiecznym sposobem jest system wolontariatu. Nawet zachęcamy, żeby potencjalni misjonarze pojechali najpierw na krócej jako wolontariusze, a później niech decydują, czy chcą w to wchodzić dalej – tłumaczy ks. Iżycki. Podkreśla też, że dzieło misyjne może prężnie wzrastać w diecezji dzięki abp. Henrykowi Hoserowi, który misyjną rzeczywistość poznał bardzo dobrze w praktyce. A teraz wykorzystuje to doświadczenie, organizując pracę i wyjazdy swoich misjonarzy.

Kościół na końcu świata

Republika Środkowoafrykańska (RŚA) to kraj dwukrotnie większy od Polski. Sąsiaduje z Demokratyczną Republiką Konga, Kongiem, Sudanem, Sudanem Południowym, Czadem i Kamerunem. Od stycznia 2011 r. państwem rządził prezydent François Bozizé. Już pod koniec następnego roku została utworzona koalicja najemników, tzw. Seleka, mająca na celu obalić prezydenta, który jej zdaniem nie przeprowadził kluczowych reform. Seleka skupiła formacje, które wcześniej ze sobą walczyły. 24 marca 2013 r. po walkach z siłami rządowymi wkroczyła do stolicy, a jej przywódca Michel Djotodja ogłosił się prezydentem. Bouar, stolica diecezji o takiej samej nazwie, to drugie co do wielkości miasto RŚA. Leży na zachodzie kraju, 450 km od Bangi, stolicy. W Bouar i okolicach pracuje 10 misjonarzy z Polski. Miesiąc temu w MSZ powstał zespół roboczy złożony z ekspertów resortu i przedstawicieli Sekretariatu Misyjnego Braci Mniejszych Kapucynów. Kościół w RŚA jest stosunkowo młody. Dwa lata temu przeżywał swoje stulecie.