6200 km modlitwy

Agnieszka Napiórkowska; GN 7/2014 Łowicz

publikacja 24.02.2014 06:00

- Kiedy pierwszy raz spotkałam się z Piotrem Chomickim, który udawał się pieszo do Kibeho, nie wierzyłam, że mu się uda. Dziś marzę o tym, by tak jak on umieć zaufać Bogu - mówi Justyna Karpiak z Żychlina.

Podczas drogi na spotkanie pielgrzymowi wychodziły dzieci Piotr Chomicki Podczas drogi na spotkanie pielgrzymowi wychodziły dzieci

W piątek 12 października 2012 roku z sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie z pieszą pielgrzymką do sanktuarium Matki Bożej w Kibeho wyruszył Piotr Chomicki, przedsiębiorca z Warszawy. Podczas 11 miesięcy wędrówki, w czasie której przemierzył 14 krajów, pokonując ponad 6200 km, dotarł na Czarny Ląd. Zanim jednak spojrzał w brązowe oczy Maryi, o urodzie której mógłby opowiadać godzinami, dwie noce spędził u nas. Na trasie jego pielgrzymki znalazły się dwie parafie z diecezji łowickiej – Żychlin i Mąkolice. Do pierwszej z nich powrócił po osiągnięciu celu. Przybył tam, by dać świadectwo i spotkać się z ludźmi, którzy towarzyszyli mu przez całą drogę swoimi modlitwami i dobrym słowem.

Pieszo, nie lotem

– Zanim wyruszyłem w drogę, realizowałem się w biznesie – mówi P. Chomicki. – Zarabiając duże pieniądze, czerpałem z życia garściami, realizując swoje pasje i marzenia. O Bogu niewiele myślałem. Mimo że pochodzę z katolickiej rodziny, ze względu na słabe fundamenty, w wieku 15 lat odciąłem się od Boga. Kłopoty finansowe, w jakie popadły po czasie jego firmy, sprawiły, że przypomniał sobie o Matce Bożej, która – jak twierdzi – po modlitwie w Częstochowie pomogła mu wyjść na prostą. – Wówczas pomyślałem, że muszę coś ze sobą zrobić. Z dnia na dzień zacząłem coraz głębiej wchodzić w wiarę, modlitwę i poznawanie Boga. W 2010 r., 2 maja, po raz pierwszy spotkałem się z orędziami Matki Bożej z Medjugorie, po przeczytaniu których przeżyłem nawrócenie.

Po kilku miesiącach, będąc w sanktuarium Matki Bożej w Gietrzwałdzie, kupiłem książkę z orędziami Matki Bożej z Kibeho. Ujęło mnie w nich to, że przychodząca tam Maryja była bardzo blisko ludzi. I jak kochająca matka godzinami rozmawiała z widzącymi o zwykłych ludzkich sprawach. Wtedy poczułem bardzo silnie, że Matka Boża Słowa zaprasza mnie do Kibeho. W głowie i sercu zrodziła się myśl, by udać się do niej pieszo – wspomina Piotr, który przed wyruszeniem w drogę musiał nie tylko zawiesić działalność gospodarczą, ale także zmierzyć się z wieloma problemami. Pokonując kolejne trudności, przez cały czas czuł obecność i wsparcie Maryi, która tym samym potwierdzała mu, że pielgrzymowanie do miejsca jej objawień w Afryce jest jej wolą. Na patronki pielgrzymki młody przedsiębiorca wybrał trzy kobiety: Matkę Bożą z Kibeho, św. Filomenę, która z miłości do Jezusa odrzuciła bogactwo i ślub z cesarzem Dioklecjanem, oraz Paulinę Jaricot. Z tą ostatnią łączyła go chęć uwielbiania Matki Boga i odrzucenia życia pełnego dostatku.

Skandowanie dla Jezusa

– Przed wyruszeniem w drogę skupiałem się głównie na przygotowaniach duchowych. Te fizyczne zaniedbałem. Nie udało mi się zabrać ze sobą także odpowiedniej ilości pieniędzy. Z 30-proc. budżetem, dzień po rozpoczęciu Roku Wiary, wyruszyłem w drogę. Będąc przez wiele lat menedżerem, musiałem wiele spraw bardzo dobrze planować pod kątem organizacyjnym i finansowym, a w tym przypadku – można by powiedzieć – zachowałem się nieodpowiedzialnie. To jednak pozwoliło mi wejść na drogę całkowitego zaufania. Od pierwszych dni czułem obecność Boga i Maryi. Na terenie Polski jednym z ważnych miejsc był nocleg w parafii żychlińskiej. Tam w osobie ks. Konrada Zawiślaka znalazłem wspaniałego kapłana, oddanego Bogu. Przez 11 miesięcy mieliśmy ze sobą kontakt telefoniczny. Jego „czuwaj”, którym kończył każdego esemesa, dodawało sił i było przypomnieniem o jego modlitwie. Ja również każdego dnia pamiętałem o intencjach, które mi powierzył – mówi Piotr.

Wędrując samotnie, większość czasu poświęcał na modlitwę. – Europę przemierzyłem bez większych przeżyć. Po drodze mało z kim rozmawiałem. Nocowałem głównie na plebaniach albo w hotelach. Wszędzie tam, gdzie się zatrzymywałem, doświadczałem pomocy Bożej. Z każdym krokiem czułem coraz większą obecność i bliskość Jezusa i Maryi. W Albanii i Turcji ludzie mnie zaczepiali. Pytali, gdzie idę. W Turcji, wędrując przez tereny muzułmańskie, spotykałem się z ogromną życzliwością. Bardzo często ludzie częstowali mnie herbatą, a także posiłkiem. Ich gościnność była fenomenalna. W Afryce oświadczyłem wielkich przeżyć duchowych. Bóg pokazał mi mój grzech, a także źródła moich i moich bliskich problemów rodzinnych i zawodowych. To był czas wyjątkowego oczyszczenia, które zbliżyło mnie jeszcze bardziej do Boga – wyznaje Piotr, który po dotarciu do granicy z Syrią samolotem przeleciał do Etiopii, skąd wyruszył w dalszą drogę. Wędrówka po Czarnym Lądzie liczyła 2400 km. Podczas drugiego etapu największe wrażenie na pielgrzymie robiły wychodzące mu naprzeciw grupy dzieci, które entuzjastycznie go witały. – Zatrzymując się przy nich, ładowałem duchowe baterie. Zdarzało się, że modliłem się z nimi. Kiedy odchodziłem, niektóre z nich umiały skandować po polsku: „Jezu, ufam Tobie!” – opowiada Piotr.

Zdarte buty

Kiedy słucha się spokojnej relacji pielgrzyma, zaskakuje to, że nie opowiada o żadnych sensacjach, niesamowitych przeżyciach pełnych dreszczyku emocji. Mimo że tych w różnych miejscach nie brakowało. Realne zagrożenie życia, choroby, zdarte buty, które w Kenii trzeba było podkleić oponami samochodowymi, walka z insektami ustępują duchowym przeżyciom. – Długo nie zapomnę momentu dotarcia do sanktuarium w Kibeho. Stając w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, czułem się szczęśliwy, ale nie tak bardzo, jak się tego spodziewałem. Modląc się przed figurą Maryi w białej sukience i niebieskim płaszczu, uświadomiłem sobie, że coś ważnego się skończyło. Tym czymś była droga, podczas której przez 11 miesięcy wędrowałem z Jezusem. Ona była czymś najpiękniejszym. Rok pielgrzymowania, wymagającego całkowitego zaufaniu Bogu, a później dwa tygodnie spędzone w Kibeho oraz rozmowy z Natalie, jedną z trzech dziewcząt, której przed ponad 30 laty objawiła się Matka Słowa, to przeżycia bezcenne. Słuchając Natalie, czułem jej tęsknotę za Matką Bożą. Po powrocie do domu podjąłem decyzję, że w swoim życiu chcę opowiadać o Maryi, przybliżać Jej orędzia i służyć młodym ludziom. O tym też opowiadałem w Żychlinie, w łowickim seminarium i to samo chcę opowiedzieć także w Pijarskich Szkołach Królowej Pokoju w Łowiczu, gdzie niebawem mam dawać świadectwo – wyznaje pielgrzym.

Boży wariat

Doświadczenie Piotra i spotkanie z nim były ważnym przeżyciem także dla ks. Zawiślaka i młodzieży żychlińskiej. – Zazdrościłem Piotrkowi tego, że mógł wybrać się w taką drogę – przyznaje ks. Konrad. – Gdybym nie miał swoich obowiązków, chętnie bym z nim poszedł. Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, nie mogłem uwierzyć, że idzie pieszo do Afryki. Podczas długich rozmów poleciłem mu osobiste sprawy, a także dzieci i młodzież przygotowującą się do bierzmowania w naszej parafii. Przez cały czas jego pielgrzymowania przypominałem im o jego marszu i modlitwie. Duchowo i za pośrednictwem esemesów cały czas mu towarzyszyłem. Wzruszały mnie jego wiara i zaufanie Bogu. Myślę, że na takie rzeczy stać tylko ludzi, którzy chcą mocno zaakcentować swoją przynależność do Jezusa. Tak postępują osoby, które są zimne albo gorące – zauważa ks. Konrad. O spotkaniach z Piotrem chętnie opowiada także Justyna Karpiak. – Kiedy pierwszy raz spotkałam pana Piotra udającego się do Kibeho, pomyślałam, że jest to szaleniec Boży. Nie dowierzałam, że uda mu się tam dotrzeć. Podczas drugiego spotkania w naszej parafii, już po jego pielgrzymce, byłam pełna podziwu dla niego i jego wiary. To spotkanie było dla mnie wezwaniem i zaproszeniem do tego, aby mocniej zaufać Bogu. Nadal twierdzę, że aby coś takiego zrobić, trzeba być szaleńcem, ale nie mam wątpliwości, że takich wariatów bardzo nam potrzeba. Oni mobilizują do troski o własną wiarę, dlatego bardzo się cieszę, że na drodze Piotra do Kibeho stanął Żychlin – mówi.

TAGI: