Jezus w glanach

ks. Roman Tomaszczuk; GN 7/2014 Świdnica

publikacja 21.02.2014 06:00

To nie miało prawa się wydarzyć. A jednak - ze śmieci stali się apostołami.

Arek i Monika z Zuzią oraz Kasia, Filip i Łukasz z Kamilą Zdjęcia ks. Roman Tomaszczuk /GN Arek i Monika z Zuzią oraz Kasia, Filip i Łukasz z Kamilą

Kocham spokój w domu – mówi. Ma dwanaście lat i dobrze pamięta pierwszą połowę swego życia. Dla Filipa to była jazda bez trzymanki.

Ciche dziecięce „mamo”

Do tej pory nie może się nadziwić, że jego mama, Kasia, potrafiła tyle przeżyć i wciąż być razem z nim. Uratował jej życie trzy razy. Najpierw, kiedy dowiedziała się, że Filip pojawił się na świecie. Miała wtedy 20 lat i właściwie brak przyszłości, ale był to stan z wyboru.

Jej rodzice, gdy dowiedzieli się o ciąży, zawyrokowali: teraz to już całkiem zmarnowałaś sobie życie. Mimo to Kasia chciała urodzić dziecko, bo zapragnęła normalności. Przestała pić, przestała palić. Cieszyła się, że będzie miała malutką istotę do kochania. Wzięła nawet ślub z ojcem dziecka, ale szybko okazało się, że to wielki błąd. Jej cywilny mąż nie był dla niej dobry, więcej – okazał się kanalią. Kiedyś, gdy się pokłócili, zaczął ją bić, uderzając jej głową w ścianę. Nienawidził jej. Ona nienawidziła siebie. Z rozpaczy, w depresji, rzuciła się pod pędzący samochód. Uratowali ją, ale miesiąc po powrocie do domu teściowa powiedziała jej, że właściwie dobrze by było żeby się powiesiła.

Wtedy coś w niej pękło na dobre. Wzięła kilka opakowań leków psychotropowych i położyła się koło synka. Chciała umrzeć. On jednak jej nie pozwolił. Bezwiednie położył rączkę na jej twarzy i wyszeptał „mama”, a wtedy obudziła się w niej wola życia. A tak niewiele brakowało, by zasnęła na dobre. Minęło kilka lat. Po rozstaniu z ojcem Filipa spotkała wreszcie faceta swego życia, Łukasza. Rozumieli się doskonale: punki po przeprawie, wciągnięci w dobrą zabawę. Życie polegało na alkoholu, imprezach i koncertach.

Dziecko było obok i patrzyło na upijających się rodziców balujących do białego rana, do nieprzytomności, po szczeniacku. Patrzyło też na ich kłótnie, rękoczyny i nienawiść – bo i z Łukaszem sielanki nie było. Któregoś dnia malec poprosił, żeby matka poszła z nim na Roraty. Właśnie rozpoczął przygotowanie do Pierwszej Komunii św. Chwila wahania i, bez przekonania, ale poszła. Wróciła przemieniona. Zaczęła rozumieć Arka i Monikę, i to wcale nie dlatego, że mieli podobne dzieciństwo.

Inne, a jednak takie same

Arek. Trudny dom. Ciężka praca, żeby wystarczyło od pierwszego do pierwszego. Brak bliskości. Do takiego domu nie chce się wracać. A w tym wszystkim wrażliwy chłopiec, jeden z trojga. Przytłoczony sukcesami rodzeństwa, duszący w sobie nienawiść i złość do rodziców, rodzeństwa – wszystkich wraz z dziadkami tłoczących się w małym dwupokojowym mieszkanku. Pełen kompleksów i z zerowym poczuciem wartości nabrał wiatru w żagle, gdy usłyszał punka („punk” po angielsku znaczy „śmieć, odpad”). Jeszcze przed chwilą myślał o sobie pełen bólu: jestem głupi i brzydki. Teraz miał to po prostu gdzieś.

Monika. Żyje w górniczej rodzinie z Wałbrzycha. Alkohol i pornografia sprawiają, że Monika za szybko staje się „dorosła”. Dziewczynka widzi ludzką seksualność w brudnym zwierciadle, więc także o swojej myśli w kategoriach pogardy. Z chorobą sierocą będzie musiała zmagać się jeszcze długie lata potem. Tymczasem jest „dojrzałe życie” dziesięciolatki: spijanie z kieliszków, palenie papierosów, wulgaryzmy. Gdy jako trzynastolatka słyszy punka, zakochuje się w nim bez reszty.

Kasia. Z Moniką zna się od przedszkola. Przez długie lata była pewna, że życie dorosłych polega na harowaniu i balangach. Jej brat śmieje się z niej, bo ma odstające uszy. Na początku walczy z nim, ale potem nie ma wątpliwości, że faktycznie jest do niczego. Rodzice nie kryją, że bardziej cenią swojego syna. Dziewczynka znajduje przyjemność w samodestrukcji, którą uzupełnia smakiem alkoholu i papierosami, ale dopiero punk-rock daje jej solidne oparcie. Ma trzynaście lat.

No future

Nieważne, czy jesteś chłopakiem czy dziewczyną, ważne, że jesteś punkiem – śmieciem. – Byłem szczęśliwy, że jestem odpadkiem – opowiada Arek. – Subkultura daje ci poczucie przynależności, ważności i program na życie. Wystarczy, że założysz glany, kurtkę nabitą ćwiekami, że zrobisz sobie irokeza i wbijesz w różne miejsca kolczyki. Wystarczy, że poznasz ludzi, którzy wprowadzą cię w swój świat i szybko wejdziesz w swoją rolę, a przekonasz się, jak łatwo jest żyć – wspomina swoją punkową inicjację.

Miał zaledwie 12 lat, dlatego przez swoich kumpli był nazywany „Smark”. Wagary, wino w parku, trawa – to na początek. – Ponieważ nagle zaczynasz inaczej się zachowywać, inaczej się ubierać i inaczej wyglądać, interesują się tobą: szkolny pedagog, rodzice i sąsiedzi. Nie rozumieją cię, więc ich nienawidzisz. Zaczynasz nabierać dystansu do nich, nie ufasz im, coraz mocniej wchodzisz w bezpieczny światek punkowców – wspomina.

Arek czuje się coraz większym wyrzutkiem. – I oto chodzi! – myśli, a kumple przytakują. Ucieka z domu, włóczy się tam, gdzie spotyka podobnych sobie. Poznaje półświatek bezdomnych, ćpunów, kryminalistów. Oni dają schronienie, czasami nakarmią, zapewnią ochronę, ale przede wszystkim: – Życie na maksa: alkohol, narkotyki, pobicia, kradzieże, słowem dobra zabawa – mówi. – Moim mottem było: „no future”, bez przyszłości. Nie chciałem dożyć trzydziestki, bo po niej czekała mnie niewolnicza praca, żeby utrzymać to, co się ma: rodzinę, mieszkanie, pozycję. „To jest nudne” – myślałem i tym bardziej szedłem na całość.

Deszcz pada, ciemność przychodzi

Chwile słabości zdarzają się tylko na początku. Pierwsza ucieczka. Arek dojeżdża do Rawicza. Poznaje bezdomnego, ten uczy go sztuki przetrwania na ulicy: jak najeść się za darmo, jak żebrać na wino, jak przenocować. – Zbliżały się święta, było zimno. Spaliśmy w jakimś pustostanie, gdzie nie było nawet okien. Leżałem na podłodze i myślałem o świętach w domu, o stole pełnym jedzenia i ciepłym mieszkaniu. Wtedy pękłem, rozbeczałem się i wróciłem. Miałem przecież tylko dwanaście lat – wspomina.

Jednak sześć lat później, gdy osiemnastkę spędza na izbie wytrzeźwień, jest już z tego powodu dumny. Będzie o czym opowiadać chłopakom. Zakompleksiony dzieciak wyrósł na silnego rozrabiakę, dlatego na punkowe festiwale „pokoju i miłości” jeździ tylko po to, żeby robić burdy. Alkohol, dragi, przemoc i seks – to daje kopa. Coraz częściej nie pamięta zakończenia wieczoru. Dopiero rano od policji dowiaduje się, że kogoś pobił, że kogoś okradł czy napadł. Jest już na tyle pewny swego, że na przedramieniu tatuuje sobie twarz szatana – kozła z szyderczym uśmieszkiem. To jest pieczęć własności i wyznanie wiary. Ma też swoją Monikę, kobietę, która przekonała go, że jest mężczyzną.

– Kiedyś po koncercie – wraca pamięcią do czasów, gdy cieszył się ze swojej punkowej kapeli – gdy wytrzeźwiałem, nad ranem, dotarło do mnie, że wszyscy mają dokąd wrócić, a ja nie. Właśnie po raz kolejny rozstałem się z Moniką i pierwszy raz nie miałem pomysłu na kolejny dzień życia. Wtedy zrozumiałem, że nie mam nic i nie mam nikogo. Poczułem się, jakby ktoś mnie oszukał, bo miało być fajnie, odjazdowo, super, a ja płakałem jak dziecko. Zaczął padać deszcz. Na jego krople jakby tylko czekało ziarno ostatecznej destrukcji. Szybko zaczęło kiełkować: skończ ze sobą. Raz na zawsze. – Chciałem popełnić samobójstwo i w tym momencie zawołałem: „Boże, jeśli Ty jesteś, to ja oddaję w Twoje ręce moje życie, sam nie potrafię sobie z nim poradzić” – wyznaje.

Pozostały odpowiedzi

Po tamtej nocy Arek zadzwonił do Moniki, żeby ją przeprosić. Potrzebował jej bliskości, fizycznego ciepła. Była jego domem. Pogodzili się i wkrótce wzięli cywilny ślub. Szybko wróciły stare nawyki: zabawa do utraty przytomności, praca tylko po to, żeby zarobić na minimum socjalne, i alkohol, nieustanne awantury i burdy. Trwali jednak przy sobie.

– Pewnej nocy obudził mnie Głos, który wypowiedział moje imię – Arek przywołuje to zdarzenie za każdym razem, gdy opowiada o swoim nawróceniu, bo nie da się go pominąć. – Pomyślałem, że ktoś woła za oknem, ale zarówno okna, jak i drzwi były zamknięte. Głos był spokojny i dobiegał z pokoju, w którym spaliśmy. Był na tyle normalny, że po prostu znów zasnąłem, jakby nic wielkiego się nie stało – mówi. Jednak to, co zaczęło się z nim dziać od samego rana, to było coś niesamowitego. Dostał ogromnego kopa do życia. Kochał swoją żonę jak nigdy dotąd, kochał świat jak nigdy dotąd i kochał siebie jak nigdy wcześniej. Pokój wypełnił jego umysł i serce. Czuł, jakby ktoś wyjaśnił mu sens istnienia świata: miłość. Nie było już pytań, były odpowiedzi, tylko one. A właściwe tylko On: Bóg, o którym opowiadał mu świat. Co jednak było najbardziej zaskakujące? Że był trzeźwy. – Jeszcze dzień wcześniej potrzebowałem amfetaminy, halucynogennych grzybków czy marihuany, żeby czuć się szczęśliwym, teraz wystarczała mi miłość Boga – zapewnia. Nie miał wątpliwości, że Jezus żyje. – Ale skoro On żyje, to wszystko, co mówił, musi być prawdą. Pobiegłem więc do księgarni i kupiłem Pismo Święte. Zacząłem je czytać. Monika jednak patrzyła na mnie, słuchała mnie i myślała z politowaniem, że dostałem na głowę – wspomina po siedmiu latach od nawrócenia.

Dzieło za dziełem – bez księży

Po Arku przyszedł czas na Monikę. Dla niej kluczowym momentem była ciąża. Starali się o dziecko od lat. Klinika niepłodności, badania, ale gdy zaczęła się modlić i prosić Maryję, aby mogła być matką tak jak Ona… stało się, Bóg ją wysłuchał. Życie Moniki intrygowało z kolei jej najlepszą przyjaciółkę Kasię, mamę Filipa, więc kiedy chłopiec zaprowadził ją do kościoła, wszystko było gotowe na przyjęcie Gościa.

A na koniec, po długich miesiącach, Bóg przemówił także do Łukasza. Tak zebrała się ekipa; byli gotowi, ale na co? Arek wiedział, czego Bóg chce od niego. Był prowadzony jak po sznurku. Osiedle, na którym mieszka, jest największe w Wałbrzychu. Po 10 godzinach pracy wracał do domu, drukował ulotki z wersetami o Bożej opiece nad człowiekiem (Mt 6,24-34), o prawdziwym skarbie (Łk 12,19-21), z zachętą do modlitwy (Łk 11,7-12). Nazajutrz wstawał o 5.00 i roznosił je po wszystkich mieszkaniach; spieszył się, bo na 8.00 musiał zdążyć do pracy. Kiedy niedługo potem ludzie masowo tracili pracę – wiedział, po co te ulotki. Kupił też książkę, żeby nauczyć się pisania stron internetowych i zaczął budować strony o tematyce chrześcijańskiego punka. W wolnych chwilach wchodził na wszystkie możliwe fora internetowe i prowokował do rozmów na temat Jezusa, a ponieważ miał mnóstwo nagrań chrześcijańskiego punka, założył internetowe radio nadające tylko tę muzykę. – Wykupiłem serwery, autopilota i wrzuciłem wszystko do neta, gdzie można jej słuchać – zaznacza

To nie wszystko. Nawiązując do kultowych punkowych zinów (zin to nieprofesjonalne czasopismo wydawane przez miłośników jakiegoś tematu), zainwestował w sprzęt: profesjonalną drukarkę, przycinarkę, zszywacz i oczywiście odpowiedni papier i wydał zina o najbardziej ortodoksyjnych kapelach punkowych, ale jawnie chrześcijańskich. Do gazety dorzucił płytę CD. Jeszcze mało? Arkowi owszem.

Gdy przypomniał sobie, że w punkowych klimatach mówiło się, że „Jezus i tak przyjdzie w glanach”, pomyślał, że tak właśnie powinno być i tego właśnie chciał Bóg od całej czwórki, bo: – Punkowcy nie chcą słyszeć o Kościele, bo myślą, że do niczego nie jest im potrzebny, tym bardziej nie chcą zadawać się z księżmi, bo tych uważają za zakłamanych złodziei, ale mogą otworzyć się na takich samych jak oni – wyjaśnia. – Na szczęście takich samych przez wygląd, a nie serce – mruczy Filip, przyglądając się koszulce z logo „Apostołów w glanach”.

TAGI: