Duchowni rozdzielali demonstrantów i Berkut

PAP/KAI

publikacja 22.01.2014 14:54

Pięć osób zginęło w Kijowie, gdzie od niedzieli trwają walki ukraińskiej milicji i antyrządowych demonstrantów – potwierdziła w środę Prokuratura Generalna Ukrainy. Co najmniej dwóch mężczyzn zostało zabitych strzałami z broni palnej – podają media.

Duchowni rozdzielali demonstrantów i Berkut ALEXEY FURMAN /PAP/EPA

W środę Ukraina obchodzi Dzień Jedności Narodowej. Premier Mykoła Azarow oświadczył, że ludzie, którzy w centrum Kijowa protestują przeciwko władzom, są terrorystami, a odpowiedzialność za ofiary śmiertelne tych wydarzeń ponoszą organizatorzy.

Prezydent Wiktor Janukowycz wyraził ubolewanie z powodu "śmierci ludzi w konflikcie, sprowokowanym przez ekstremistów od uprawiania polityki". Poprosił obywateli, by nie odpowiadali na wezwania "radykałów politycznych" oraz zaapelował o pokojowy dialog.

Po południu w administracji prezydenckiej rozpoczęło się spotkanie z przywódcami opozycji, na którym będzie omawiane uregulowanie konfliktu.

Informację o śmierci człowieka na ulicy Hruszewskiego, gdzie rano milicja zaczęła usuwać barykadę ustawioną przez protestujących przy wjeździe do dzielnicy rządowej, potwierdziło wcześniej MSW Ukrainy i służby medyczne.

Agencja Interfax-Ukraina, powołując się na anonimowego lekarza, napisała, że mężczyzna zmarł w wyniku odniesionych ran postrzałowych. Lekarz ocenił, że do ofiary strzelał snajper. Według gazety internetowej „Ukrainska Prawda” zabity to mieszkaniec Dniepropietrowska Serhij Nihojan, który był aktywnym uczestnikiem trwających od listopada protestów na Majdanie Niepodległości.

W środę około godz. 7 czasu polskiego oddziały specjalne milicji Berkut przypuściły atak na barykadę ustawioną przez protestujących przy ulicy Hruszewskiego, wypierając znajdujących się tam ludzi strzałami z broni na kule gumowe, granatami hukowymi i gazem łzawiącym.

Milicja całkowicie rozebrała barykadę, pozostawiając jedynie wraki spalonych wcześniej autobusów. W kolejnych minutach funkcjonariusze, których zaczęto atakować koktajlami Mołotowa, kamieniami i innymi przedmiotami, wrócili na wcześniejsze pozycje.

Gazeta internetowa „Ukrainska Prawda” podała, że na miejscu jest wielu rannych. W sieciach społecznościowych brzmiały nawoływania do mobilizacji. Na atak milicji szykują się także uczestnicy protestów na Majdanie Niepodległości, gdzie od dwóch miesięcy stoi miasteczko namiotowe przeciwników władz. Obecnie znajduje się tam ok. 30 tys. osób.

Agencja Interfax-Ukraina, która powołuje się na informatorów z MSW, podała, że Berkut przypuścił rano szturm na protestujących, po informacji, że mają oni zamiar wykorzystać do walki z milicją ciekły sód, którego zamierzano użyć w koktajlach Mołotowa.

Około godz. 10 czasu polskiego ukraińska opozycja oświadczyła, że za śmierć uczestnika protestów odpowiada osobiście prezydent Janukowycz i szef MSW Witalij Zacharczenko.

„Zabijanie pokojowych demonstrantów jest następstwem bezkarności wykonawców przestępstw i winnych eskalacji terroru. Cztery postrzały w głowę i szyję (...) to nie samoobrona, lecz umyślne zabójstwo pokojowego demonstranta. Bezpośrednią odpowiedzialność za ten akt terroru wobec obywateli ponosi osobiście minister spraw wewnętrznych, krwawy zabójca Zacharczenko” – czytamy w oświadczeniu partii opozycyjnych.

Batkiwszczyna, Udar i Swoboda ogłosiły, że główna odpowiedzialność za obecne wydarzenia w kraju i bezpieczeństwo każdego jego obywatela spoczywa na prezydencie Janukowyczu, „który w ciągu ostatnich dwóch miesięcy ignorował sprawiedliwe żądania uczestników pokojowych protestów" i swymi działaniami doprowadził do ich zaostrzenia.

Około godz. 11 czasu polskiego Berkut po raz kolejny ruszył na uczestników protestów, którzy w miejscu zniszczonej wcześniej barykady zbudowali nową zaporę z wypełnionych lodem i śniegiem worków. Milicjanci wyparli demonstrantów używając granatów hukowych, po czym zaczęli rozbierać konstrukcję. Ludzie nadal obrzucali ich tym, co mieli pod ręką.

Wcześniej protestujący podeszli do kordonu milicyjnego i stanęli przed funkcjonariuszami twarzą w twarz. W tłumie mężczyzn w kaskach budowlanych na głowach były kobiety, które prosiły milicję, by powstrzymała przemoc.

Na ulicy Hruszewskiego, która prowadzi do siedzib rządu i parlamentu, cały czas słychać było eksplozje i dźwięki wystrzałów. Zgromadzeni tu ludzie uderzali pałkami w metalowe beczki; w miejscu tym panował nieznośny hałas.

Funkcjonariusze Berkuta, którzy po tym natarciu znowu cofnęli się na swoje pozycje, ruszyli następnie biegiem w kierunku protestujących na ulicy Hruszewskiego i wyparli ich w okolice ulicy Chreszczatyk, która prowadzi do Majdanu Niepodległości. Ludzie wycofali się za barykadę na dojeździe do tego placu, lecz potem zaczęli wracać przed oddziały atakującego Berkuta.

Kordon milicyjny na Hruszewskiego wciąż jest atakowany przez demonstrantów. Palą oni opony samochodowe, wciąż rzucają w milicjantów kamieniami i koktajlami Mołotowa, oraz wykrzykują "Precz z bandytą!". Hasło to wymierzone jest w prezydenta Janukowycza.

pawel bobolowicz Szturm Berkutu

Przynajmniej części starć między manifestantami antyrządowymi a siłami porządkowymi na kijowskim Placu (Majdanie) Niepodległości udało się wczoraj uniknąć dzięki postawie kilku księży prawosławnych i dwóch ukraińskich mnichów buddyjskich. Stanęli oni między demonstrantami a oddziałami sił specjalnych „Berkut”, nie dopuszczając w ten sposób do kolejnych walk.

Duchowni, którzy stali między obu stronami, zmieniali się co pewien czas. Byli to głównie prawosławni, najczęściej z Ławry Kijowsko-Pieczerskiej i Cerkwi „Dziesięcinnej”, należących do UKP PM. Dwaj kijowscy mnisi buddyjscy znaleźli się na Majdanie, aby – jak to przypomnieli – protestować pokojowo tak, „jak robili to niegdyś Mahatma Gandhi i Martin Luther King”.

Gdy księża prawosławni odprawiali na Placu tzw. Całonocne Czuwanie, rozpoczęły się pojedyncze starcia milicji z manifestantami. „Zaczęto rzucać «koktajle Mołotowa» i sytuacja zrobiła się bardzo poważna. Na naszych oczach płonęli żołnierze Berkutu. Jeden koktajl rozerwał się nisko nad głowami kilku z nich, cudem ocaleli” – napisał na swej stronie w Facebooku ks. Alipij (Switłyćkyj). Dodał, że „coś palącego” spadło mu na riasę [sutannę], ale była ona mokra od śniegu i nie zapaliła się. „A ojciec Sergiusz [drugi kapłan czuwający] najbardziej obawiał się, żeby mu nie spalili jego wspaniałej brody” – zakończył żartem swój zapis zakonnik prawosławny.