Chrześcijaństwo centrum i peryferii

Andrzej Macura

publikacja 19.01.2014 23:17

Co jest ważne, a co ważniejsze? Chrześcijanin powinien ciągle wracać do podstawowych pytań. I ciągle powinien udzielać podstawowych odpowiedzi. Choćby ciągle tych samych.

Chrześcijaństwo centrum i peryferii Józef Wolny /GN Centralna prawda wiary. Zmartwychwstanie Jezusa. Zanieść tę wieść całemu światu to więcej niż nauczyć moralnie żyć. Bo jeśli On zmartwychwstał możemy spojrzeć na swoje życie, wszystkie jego bolączki i radości z zupełnie innej perspektywy

Refleksja nad lekturę Evangelii gaudium 34-39

Najważniejsze jest to, najważniejsze jest tamto, a jeszcze ważniejsze, by. Tak można pokrótce streścić moje wrażenia z wykładu, jaki pewna katolicka publicystka wygłosiła podczas jednego z sympozjów, w których dane mi było swego czasu uczestniczyć. To był sam środek dusznej dekady lat 80. Słuchałem jej mądrości z mieszanymi uczuciami. Nie, no, miała rację. W konfrontacji z totalitarnym państwem sprawy które przedstawiała były naprawdę ważne. Tylko co to miało wspólnego z Ewangelią? Ani razu wśród tych ważnych spraw nie została wymieniona miłość Boga, modlitwa, wierność Ewangelii, moc płynąca z sakramentów. Ważne były tylko sprawy społeczne, w których Kościół musiał koniecznie zwrócić uwagę na, apelować o to, by i tak dalej. Taki „społeczny katolicyzm”, który w moich uszach coraz bardziej przerażonego słuchacza niczym nie różnił się od ideologii. Że u podstaw takiego widzenia świata leży spotkanie z zbawiającym świat Jezusem Chrystusem? Tego słuchacz musiał się domyślić. Ale nie jestem pewien, czy sama prelegentka o tym wiedziała.

Podobnie bywa i dziś. My, wierzący, zajmujemy się wieloma sprawami. Bronimy życia nienarodzonych, sprzeciwiamy się in vitro, nie w smak nam antykoncepcja, homoseksualizm i gender. Domagamy się nieusuwania krzyża z miejsc, w których już jest, religii na maturze i sprawiedliwości w kwestii zabranych Kościołowi przez komunistów majątków. Oczywiście mamy rację. I co z tego?

Obraz Kościoła, jaki wyłania się z takiego przekazu jest dość smutny. Że ten obraz nie jest prawdziwy? Że przecież mówimy jeszcze o wielu innych rzeczach? Tak, to często wina przekazu medialnego, który ekscytuje się sporem i sensacją. „Głoszone przez nas orędzie narażone jest bardziej niż kiedykolwiek na to, że ukaże się okaleczone i sprowadzone do pewnych jego aspektów drugorzędnych” (EG 34) – pisze papież. Ale dodaje też:  „Musimy być realistami i nie traktować jako pewnik, że nasi rozmówcy znają pełne tło tego, co mówimy, albo że mogą połączyć nasze słowa z istotnym rdzeniem Ewangelii, nadającym im sens, piękno i atrakcyjność” (EG 34). Jeśli tak nas widzą, to przynajmniej po części jest to nasza wina. Za mało dbamy o przekaz bardziej czytelny. Postronny obserwator faktycznie może pomyśleć, że chrześcijaństwo to tylko jedna z ideologii. Bo krzyczymy w wielu drugorzędnych sprawach. Jakbyśmy uznali, że te pierwszorzędne wszyscy już znają, więc nie ma sensu ich powtarzać. W ten sposób gubimy to, co najważniejsze. Czyli?

„Ewangelia zaprasza przede wszystkim, byśmy odpowiedzieli Bogu, który nas kocha i nas zbawia, rozpoznając Go w innych i wychodząc poza samych siebie, by szukać dobra wszystkich. To zaproszenie nie może być przysłonięte w żadnych okolicznościach!” – pisze papież Franciszek (EG 34). W Boże Narodzenie musi wyraźnie wybrzmieć prawda, że Bóg się rodzi, by przywrócić nam utracone niebo, a nie tylko rodzinny nastrój i kultywowanie tradycji. W Niedzielę Zmartwychwstania musimy krzyczeć, że Chrystus pokonał śmierć, więc jest nadzieja, że i my kiedyś zmartwychwstaniemy. Niesamowita wieść dla ludzkości „siedzącej w mroku i cieniu śmierci”. Tymczasem można odnieść czasem wrażenie, że nas samych ta prawda niespecjalnie rusza. W każdym razie znacznie mniej niż np. nowe szykanujące wierzących ustawodawstwo w Kanadzie.  

Skąd się to bierze? Być może się mylę, ale wydaje mi się, że wielu zaangażowanym katolikom orędzie Ewangelii po prostu się znudziło. Tu już (pozornie!) wszystko jest znane, nic nowego dodać nie można. A zaangażowanie w spory światopoglądowe czy nawet polityczne wydaje się ze sobą nieść powiew świeżości. Tymczasem trzeba pamiętać, że nawet jeśli człowiek uznaje, że z Bogiem ma sprawy uporządkowane, powinien ciągle wracać do spraw podstawowych, ciągle zadawać te same podstawowe pytania: o swoją wiarę, o otwartość na Boże słowo, gotowość do wcielania w życie Ewangelii i parę innych. Bez pozwolenia, by naszą wiarę zasilały ożywcze wody Bożej łaski łatwo staje się ona zarośniętym bajorem.

Jak ustrzec się przed wykrzywieniem tego, o co chodzi w chrześcijańskim orędziu? Papież zwraca za uwagę iż „w głoszeniu Ewangelii konieczne jest zachowanie należytej proporcji (...) „Można ją rozpoznać w częstotliwości, z jaką porusza się niektóre tematy, oraz w akcentach, jakie się kładzie w przepowiadaniu” (EG 38). I dalej podaje przykład mówienia o cnotach wstrzemięźliwości (mniej ważna) i o miłosierdziu (ważniejsza), dodając: „To samo ma miejsce, gdy bardziej się mówi o prawie niż o łasce, bardziej o Kościele niż o Jezusie Chrystusie, bardziej o papieżu niż o Słowie Bożym” (EG 38). A w polskich realiach chyba lepiej byłoby podać inny przykład: z jednej strony mówienie o zagrożeniach i szykanach z jakimi spotyka się Kościół, z drugiej zbywanie ogólnikami tematu nadziei, jaką daje wiara.

Katolicy mocno zaangażowani w bicie w dzwon na trwogę z powodu tego czy innego zagrożenia zwykli tłumaczyć, że takie działania są konieczne, bo bez niego większość w ogóle nie zauważy zagrożenia. Jest w  tym sporo racji. Zwłaszcza gdy chodzi o zagrożenia większego kalibru, a nie motywowanie wiarą politycznych sympatii. Ale zawsze trzeba pytać o owe proporcje. Bo inaczej...

„Wszystkie cnoty pozostają na służbie tej odpowiedzi miłości” – pisze papież. Odpowiedzi miłości na miłość i zbawienie nas prze Boga. „Jeśli to zaproszenie nie jaśnieje mocno i pociągająco, moralnej budowli Kościoła grozi, że stanie się zamkiem z papieru, a to jest naszym najgorszym niebezpieczeństwem. Wówczas bowiem nie będzie głoszona Ewangelia, lecz niektóre akcenty doktrynalne lub moralne wywodzące się z określonych opcji ideologicznych. Orędziu grozić będzie utrata jego świeżości i nie będzie już miało «zapachu Ewangelii»” (EG 39). A przecież na tym najmniej powinno nam zależeć...