Wypijemy drugą kawę

Posłaniec Warmiński 3/2014

publikacja 18.01.2014 22:36

O wewnętrznym paraliżu, tajemnicach pustych domów, nauce historii i spoglądaniu na słonia z ks. Rolandem Zagórą, proboszczem parafii ewangelicko--augsburskiej w Nidzicy, rozmawia Krzysztof Kozłowski.

Ks. Roland Zagóra  od 1995 r. jest proboszczem  parafii ewangelicko-augsburskiej w Nidzicy Krzysztof Kozłowski /GN Ks. Roland Zagóra od 1995 r. jest proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej w Nidzicy

Krzysztof Kozłowski: Rozpoczął się okres modlitw o jedność chrześcijan. Ksiądz głosił homilię podczas inaugurującej Mszy św. we Fromborku.

Ks. Roland Zagóra: Była to dla mnie niezwykła chwila, która wywołała we mnie pewien paraliż wewnętrzny. Ten mój lęk nawiązywał do Ewangelii z tego dnia, dotyczącej uzdrowienia chromego, o którym mówi ewangelista Jan, wskazując na aspekt psychologiczny, jakim jest nasz lęk. Było to związane z informacją, że wygłaszałem kazanie jako pierwszy ksiądz ewangelicki w historii katedry fromborskiej. Ale było to również dla mnie pewne powtórzenie, bo wcześniej pracowałem przez kilka miesięcy w parafii w Elblągu, też jako pierwszy po 1945 roku pracujący tam na stałe ksiądz. Jednak zostałem przeniesiony na południe, na Śląsk Cieszyński, do Jaworza. Później otrzymałem misje kanoniczną do Krakowa. W Krakowie stanąłem przed wyborem, czy zostaję w tym mieście, gdzie tworzono duszpasterstwo wojskowe, czy idę na parafię do Nidzicy. Nie był to łatwy wybór.

Rozumiem, piękny Kraków i piękna Nidzica. W Krakowie jest nieco więcej piękna.

(śmiech) Nie o to chodzi. Mój dziadek był kapitanem Armii Krajowej. Tworzył jednostkę partyzancką na Zaolziu. Także moja rodzina związana jest z historią wojska, o czym wiedział biskup. Po wojnie mój dziadek został nominowany na stanowisko kuratora diecezjalnego, który jest w naszym kościele, ze strony świeckiej, prawą ręką biskupa. Jednak moja potrzeba służby duszpasterskiej była inna. Pojawiła się Nidzica i to miejsce wybrałem.

Kiedy Ksiądz przyjechał do Nidzicy, po doświadczeniach pracy na południu Polski, jakie Ksiądz miał pierwsze wrażenia po zetknięciu się z mazurską społecznością?

Same Mazury są dla mnie wyjątkowym miejscem. Kiedy byłem dzieckiem, z rodzicami wyjeżdżałem często na obozy młodzieżowe do Jerutek koło Szczytna. Z sentymentem parę lat temu zabrałem mamę w podróż po Mazurach. Odnajdywaliśmy stare miejsca, poszukując swoich wspomnień, historii ścieżek, drogi prowadzącej do jeziora, która była dawniej dla mnie zawsze za długa – byłem wtedy mały – czy osób, chociażby ówczesnego sołtysa tej wsi. Wtedy pojawiły się we mnie obrazy dawne, dziecięce, ale i współczesne. Podczas tej sentymentalnej podróży uświadomiłem sobie, że w mojej pamięci pozostały obrazy wielu pustych domów, czasem bez szyb, zapuszczonych sadów. Budziły one we mnie przerażenie. Nie rozumiałem, co się stało. Wiele mieszkających tutaj rodzin opuściło swoje strony. Przychodząc w 1995 r. na tę parafię, świadomy tego, próbując lepiej zrozumieć tych, którzy tu pozostali, zacząłem zagłębiać się w historię Mazur. Człowiekowi bowiem możemy lepiej służyć, lepiej go spotkać w jego emocjach, jeśli rozumiemy wszystkie bariery mentalne, które go ograniczają.

Ucząc się tej historii, zapamiętałem historię starego Mazura opowiedzianą mi po jego śmierci przez jego braci. Kiedy Sowieci wkroczyli na te ziemie, byli oni świadkami, delikatnie mówiąc, odebrania godności ich matce przez żołnierzy. W tym zdarzeniu pamiętają również, jak zostali wyrwani z zadymionego domu, gdyż ich mama chciała wraz z nimi popełnić samobójstwo. Ten człowiek, opowiadając mi tę historię, mimo upływu dziesiątek lat, płakał. Przychodząc tu, musiałem nauczyć się delikatności w spotkaniach z ludźmi, którzy – nie tylko ewangelicy – mają jakieś obciążenia mentalne, czy też związane z historiami rodzin. Wiem, że jestem tu, aby łączyć, a nie dzielić. Być po to duszpasterzem, aby znaleźć wspólną nić. Dlatego tak bliski jest mi ekumenizm. Na Śląsku Cieszyńskim jest zupełnie inna rzeczywistość. Na tych terenach, gdzie jesteśmy małą wspólnotą, czasem patrzymy na Kościół katolicki jak myszka na słonia.

Pewnym symbolem myszki i słonia jest powojenna zamiana świątyń w Nidzicy. Ewangelicy otrzymali mniejszy kościół, wcześniej katolicki, katolicy ten większy, ewangelicki.

Tak można oddać tę historię, choć dokumenty trochę inaczej o tym mówią. Miałem okazję poznać relację, oczywiście subiektywną, spisaną przez księdza, który otrzymuje misje budowania parafii ewangelickiej w Nidzicy po 1948 roku. Wiele łez w niej wylewa. W momencie przekazywania kościołów ze strony ewangelickiej uczestniczy ksiądz, jest również przedstawiciel urzędu wojewódzkiego. Parafię rzymskokatolicką reprezentuje kościelny. Ale to dawna historia. Ekumenia jest wspaniałymi drzwiami jedności Kościoła, w której wzajemnie wyrażamy wobec siebie szacunek.

Ale może to być tak, że ów kościelny nauczył cały Kościół warmiński ekumenii. Ktoś musiał zacząć. Bóg czasem posyła różnych ludzi.

(śmiech) Faktem jest, że jesteśmy narzędziami w rękach Boga. Jeśli tak to rozumiemy, to potrafimy zmieniać świat. Patrząc na tę zamianę dziś, widać, że była ona błogosławiona dla naszej parafii. Kościół jest dla nas wystarczająco duży.

Czy Ksiądz spotyka się z postawami ludzi wynikającymi z wypaczonego obrazu Kościoła ewangelickiego?

Od kilku lat widzę ogromną zmianę. Pamiętam moje pierwsze spotkanie w jednym ze sklepów, kiedy przedstawiałem się, usłyszałem: „Ach, to mamy nowego księdza niemieckiego”. Takie myślenie wpisane jest w historię tych terenów. Dziś takie sytuacje już się nie zdarzają. Ale moja tożsamość jest inna. W moim domu pielęgnowane były tradycje polskie. W 1918 r., kiedy tworzy się państwowość polska, mój dziadek na Śląsku Cieszyńskim angażuje się w pracę społeczną. Do dziś mam akt nominacji dziadka, pochodzący z 1936 r., który otrzymał od Ignacego Mościckiego, powołujący go na stanowisko starosty cieszyńskiego.

Rozpoczął się okres wspólnej modlitwy chrześcijan o jedność. To czas podkreślenia znaczenia ekumenizmu. Wydaje się, że łatwo jest się spotkać w kościele, pomodlić. A jak jest z codziennością?

Myślę, że liturgiczne działanie Kościołów są ukoronowaniem codzienności. Artykułowanie jedności w kościele jest jakby finalnym znaczeniem codzienności. My mamy wiele, w ciągu roku, wspólnych spotkań. Na jednym z nich pięknie ujął tę naszą jedność dziekan ks. Stanisław Lewdarowicz, mówiąc, że my nigdy nie mieliśmy z sobą konfliktów, ani nie wybudowaliśmy żadnych murów. To stanowi największą wartość ekumenizmu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że będąc powołani do służby, jesteśmy kreatorami zachowań społecznych. Ludzie, patrząc na nas, zaczynają powielać pewne postawy. Skoro my miedzy sobą potrafimy rozmawiać, uczestniczyć wspólnie w wielu zdarzeniach, to nie można budować murów, które już dawno zostały skruszone. Wspominam zawsze moje pierwsze spotkanie z ówczesnym dziekanem, śp. ks. Władysławem Sudzińskim. Kiedy przyjechałem do Nidzicy, zadzwonił do mnie i mówi: „Słyszałem, że ksiądz jest tu nowy. Mam dużo kawy. Może ksiądz znalazłby czas i przyszedł, wypilibyśmy kawę, poopowiadali”.

To zaproszenie mnie ujęło, a spotkanie spowodowało, że wszelkie zahamowania prysnęły we mnie, niczym bańka mydlana. Prysnął lęk myszki wobec słonia. (śmiech) Chodzi przecież o ukazywanie wzajemnego szacunku wobec siebie. Wzajemne spotkania to wspólna troska o to, aby nie zerwać nitki, która nas łączy. Jeśli jest tak, to wręcz pragnie się kolejnego spotkania i nie czuje się oporów, aby wziąć telefon, zadzwonić, powiedzieć: „Może wypijemy drugą kawę?”. Wielokrotnie tak było i jest. Chciałbym podkreślić, że ogromnie cenię sobie bp. Jacka Jezierskiego i ks. Jacka Wojtkowskiego, jako kapłanów niezwykle otwartych. Podkreślam, że to oni wywołują w nas, w Kościele ewangelickim, potrzebę otwierania drzwi na ich biblijne pukanie, na zaproszenie do podejmowania wspólnych ekumenicznych działań. Uważam, że wiele serc pootwierali i one są otwarte nadal, w naszej diecezji mazurskiej. Bogu zawsze dziękuję, że ich spotkałem w swoim życiu.