Na linii frontu

Marcin Jakimowicz

GN 03/2014 |

publikacja 16.01.2014 00:15

Przyszli do spustoszonego duchowo kościoła. Zastali wiecznie niezadowolonych konsumentów, którzy na ewangelizacyjne pomysły reagowali histerią. Nic nie zapowiadało tego, że uda im się przemienić pogrążoną w letargu parafię w tętniącą życiem wspólnotę wiary.

Sukces buduje się na porażkach.  Tom Corcoran i ks. Michael  White przekonali sie o tym  na własnej skórze zasoby internetu Sukces buduje się na porażkach. Tom Corcoran i ks. Michael White przekonali sie o tym na własnej skórze

Dawno nie czytałem tak prawdziwej książki. Żadnych teoretycznych wskazówek, smrodków dydaktycznych. Samo życie. Ks. Michael White (ukończył Uniwersytet Gregoriański w Rzymie, później pracował jako sekretarz kardynała Williama Walkera) i jego świecki przyjaciel Tom Corcoran trafiają do parafii w Baltimore. Zakasują rękawy i rozpoczynają reformy. Im bardziej się starają, tym… gorzej im to wychodzi. Wiernych nie przybywa, a przychodzący na niedzielne Msze zachowują się jak klienci kierujący się zasadą: „płacę (wprawdzie niewiele, ale zawsze coś rzucę na tacę), więc wymagam”. Nie dziwię się, że ta szczera do bólu opowieść stała się za oceanem bestsellerem. – Parafia jest „linią frontu” Kościoła i nowej ewangelizacji. I właśnie dlatego jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki – opowiada kard. Timothy Michael Dolan. – „Odbudowana” jest historią parafii, napisaną z perspektywy proboszcza i świeckiego katechety. Ksiądz Michael White, którego znam od wielu lat, i jego duszpasterski współpracownik, Tom Corcoran, z niezwykłą szczerością i poczuciem humoru opowiadają, co im się przydarzyło. Droga prób i błędów, sukcesów i porażek, nauczyła ich wiele o życiu wspólnoty. Jeśli kochasz swoją parafię, przeczytaj tę książkę!. Gdy wertowałem kartki „Odbudowanej” (wydawnictwo Przystanek Jezus), przypomniała mi się rozmowa z ks. Jackiem „Wiosną” Stryczkiem, który opowiadał: „W Stanach jest normą, że w ciągu życia trzy, cztery razy się bankrutuje. Jasne jest, że sukces buduje się na porażkach. Wtedy zaczyna się wszystko od początku”.

Koniec sielanki

Baltimore. W latach 60. duszpasterska sielanka. Tłumy na Mszach, tłumy na katechezach. Stabilność finansowa wspólnoty. Parafia Narodzenia Pańskiego została wydzielona z innej, pękającej w szwach parafii w 1968 roku. Jej podwaliny zostały położone przez ówczesnego proboszcza w prostym ogłoszeniu z ambony: „Jeśli mieszkacie na południe od ulicy Timonium, należycie teraz do nowej parafii. Stawcie się w szkole na Ridgely Road w przyszły weekend”. – Wyobraźcie sobie takie ogłoszenie dzisiaj! – gorzko uśmiecha się ks. White. – W 1968 roku można było założyć, że większość katolików z północnego Baltimore chodzi do kościoła prawie w każdą niedzielę i że pójdzie tam, gdzie się im powie. Ks. Michael trafił do parafii po 35 latach od tamtego ogłoszenia. Sytuację parafii określił, przywołując cytat Księgi Lamentacji: „Ach! Jakże zostało samotne miasto tak ludne!”. – Jaką sytuację zastaliśmy? Młodzież nie znosiła katechezy i prawie niemożliwe było znalezienie tylu animatorów wolontariuszy, ilu potrzebowaliśmy – wyliczają nowy proboszcz i jego świecki współpracownik. – Formacja młodzieży nie istniała; nastolatkowie byli „wielkimi nieobecnymi” w parafii. Oprawa muzyczna wzbudzała reakcję typu: „Błagam, na miłość boską, przestań!”. Doświadczenie niedzielnych Mszy nosiło znamiona wymierania i depresji. Ofiarność wiernych nie pozwalała opłacić rachunków. Parafia nie miała żadnych oszczędności. Pracownicy wykonywali swe prace w kompletnym oddzieleniu od siebie. Jedynymi rzeczami, którym oddawali się z entuzjazmem, były plotki i lunch. Wszechobecne tablice ogłoszeń próbowały zająć uwagę parafian wszystkim: od zagubionych szczeniąt po ostatnie składki. Istniał też tygodniowy biuletyn parafialny, ale przyjęło się, że „nikt tego nie czyta”. Podstawową formą komunikacji było zażalenie. Powodem mogło być wszystko: od nieprzeczytania intencji mszalnej po temperaturę w kościele. Ks. Michael wraz z Tomem rozpoczęli od naprawy „czynników zewnętrznych”. Nie malowali wprawdzie trawy na zielono, ale dokładnie skosili trawniki, stworzyli stronę internetową parafii, solidnie wypucowali kościół. Z uśmiechem na ustach wyruszyli do parafian z ofertą „usług dla ludności”. „Zamieściliśmy w niej różne programy lojalnościowe: bankiety, wycieczki autokarowe i wykłady. Odświeżyliśmy biuletyn i wydawaliśmy błyszczące sprawozdanie roczne. Efekt? – To była strata czasu – przyznają brutalnie. – Im więcej dawaliśmy, tym szybciej musieliśmy biec, żeby… pozostać w tym samym miejscu.

Zabarykadowana Kraina Pobożności

Wspólnota nie zyskała nowych parafian, a ci, którzy siedzieli zabarykadowani w swych domach, dalej nie przestąpili progu kościoła. – Ponadto – przyznają autorzy książki – zakładaliśmy, że jeśli zrobimy więcej i lepiej, wzrosną dojrzałość i zaangażowanie ludzi. Nie wzrosły. W obliczu zatrważająco konsumpcyjnej kultury zmutowaliśmy konsumentów, którzy szukali tylko dogodnego parkingu. Nie rozumieliśmy, jak głęboko był w nich zakorzeniony brak poczucia odpowiedzialności za parafię. Szukaliśmy wsparcia u naszych stałych starszych wiernych. Napotkaliśmy ich nieustępliwość w obliczu zmian. Za każdym razem, kiedy zmienialiśmy coś, byli źródłem sprzeciwu. Kraina Pobożności potrafi być bardzo dobra w tym, co sobie zamierzy, i pobożnym ludziom będzie się to bardzo podobać. Problem jest taki, że kościelna Kraina Pobożności nie pozyskuje automatycznie uczniów, a już na pewno nie jest miejscem dla zagubionych. Dewiza parafian z Baltimore brzmiała mniej więcej tak: „Wszyscy są mile widziani pod warunkiem, że będą ubierać się jak my, lubić ten sam styl muzyczny i modlić się według tych samych zasad co my”. – Gdy do kościoła na Pasterkę trafili przyjezdni, po Mszy w zakrystii podeszła do mnie jedna z pań ministrantek – wspomina ks. Michael. – Krzyknęła mi w twarz: „Wszystko się we mnie gotuje, jak widzę coś takiego w kościele”. Tym „czymś” okazał się młody mężczyzna ubrany w czarny dżins, mający wiele tatuaży. Wszyscy, łącznie z tym młodym człowiekiem, ją słyszeli. Życzymy wszystkim Wesołych Świąt! Komunikat naszej „służby liturgicznej” był bardzo jasny: to jest ich kościół i ich święta, to oni są najważniejsi. Bez względu na to, jak wielkie są tłumy na Mszy, nie oznacza to, że pozyskujemy uczniów. Nasz znajomy pastor kwituje to dowcipnie: „Moja wspólnota milczy osiemset ludzi”.

Klient – nasz pan

Hm. Skąd ja to znam? Ile razy rozmawiałem z proboszczami nad Wisłą, którzy opowiadali mi bliźniacze historie… W książce znalazłem genialną w swej prostocie diagnozę: „Chrześcijanin-konsument to ktoś, kto wyzyskuje łaskę Bożą do przebaczenia i posługi Kościoła na specjalne okazje, ale nie ofiaruje swojego życia z jego najskrytszymi myślami, uczuciami i intencjami królestwu niebieskiemu”. – Co mamy zrobić, by nasza parafia zaczęła się rozwijać? – zastanawialiśmy się przez lata. – To złe pytanie. My nie sprawimy, żeby zaczęła się rozwijać; od tego jest Bóg. Św. Paweł naucza, to Bóg jest Panem wzrostu: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg” (1 Kor 3,6-7.9). Jeśli więc nie przynosimy owocu, czyż nie powinniśmy się zatrzymać i zastanowić, czy jesteśmy Mu naprawdę wierni? Ks. Michael i Tom obrali nowy kierunek: skupili się na modlitwie, wspólnocie, formacji, posłudze i ewangelizacji. Wyszli z ławek parafialnych do ludzi. – Nastąpił w nas przełom – opowiadają. – Zaufaliśmy słowu Bożemu. W ciągu paru lat nasze myślenie o wspólnocie zmieniło się o 180 stopni. Postanowiliśmy rzucić wyzwanie parafialnemu status quo. Chcieliśmy zacząć szukać zagubionych, wiedząc, że pobożnych to rozzłości. Wyjazdy z młodzieżą za miasto zaczęliśmy zmieniać w wyprawy ewangelizacyjne; lekcje katechezy przekształciliśmy w formację. Zaczęliśmy szukać zagubionych. Tych, którzy doszli do przekonania, że jedyną receptą na wspaniałe życie jest próba kontrolowania go samemu. Pomijających Boga.

Bunt

Gdy autorzy książki ruszyli z misją docierania do tych, którzy kościoły omijali dotąd szerokim łukiem, początkowo liczba dotychczasowych parafian na spotkaniach dramatycznie spadła. – Okazało się, że już nie serwowaliśmy programu rozrywkowego – opowiadają. – Niektórzy poczuli się urażeni, inni po prostu wychodzili. Przez sześć tygodni 600-osobowy tłum udało nam się „rozbujać” do około 200 osób. – Doświadczyliśmy serii ataków, obmów. Było tyle konfliktów i stały się na tyle zajadłe, że ostatecznie musiałem udać się na terapię – opowiada ks. Michael. – W końcu zrozumiałem: „Walcz na kolanach, a zwyciężysz”. Nie rezygnowałem, bo byłem przekonany, że chrześcijaństwo to nie muzeum, ale ruch. Kościół musi być w ruchu. Trzeba dołożyć starań, aby ewangelizacja zawsze była w parafii sprawą priorytetową. Naszą podstawową strategią stało się hasło: „Inwestuj i zapraszaj”. Zachęcamy ludzi do tego, żeby zawierali znajomości z ludźmi zagubionymi, których znają ze szkół, z pracy. „Módlcie się za nich, spędzajcie wspólnie czas, pomyślcie o poście za nich” – prosimy. – Zrozumiałem – opowiada ks. White – że w czasie homilii muszę skupić się jedynie na głoszeniu Ewangelii! Ludzie nie przyjdą do kościoła, kiedy będę tylko dobrym doradcą, administratorem i menedżerem. Próby spełniania oczekiwań wszystkich wiernych nigdy nie zaowocują wzrostem wspólnoty. Poza sprawowaniem sakramentów zacząłem postrzegać przygotowywanie homilii i jej głoszenie jako swoje najważniejsze zadanie. Jeśli jesteś wierny Bożemu słowu, możesz być naocznym świadkiem działania mocy Bożej w swoim życiu. Zadbaj o to, żeby nic nie było ważniejsze od słowa Bożego.

Money, money, money

OK – może ktoś po amerykańsku wzruszyć ramionami – to duchowa strona medalu. A rzeczywistość materialna? Kredyty, długi parafii? I tym razem po wielu bolesnych próbach autorzy książki „Rebuilt” przekonali się na własnej skórze, że słowo Boże jest skuteczne. „Oddając – otrzymujesz” to dewiza absurdalna z punktu widzenia tego świata, z perspektywy nowojorskiej giełdy. – Zaczęliśmy od siebie. Możemy obydwaj szczerze zaświadczyć, że w momencie, kiedy zaczęliśmy, jak nakazuje Biblia, oddawać dziesięcinę, zorientowaliśmy się, że zmniejsza się nasze zadłużenie, a zwiększają oszczędności. Zaprosiliśmy innych pracowników parafii do wejścia na drogę płacenia dziesięciny. Bądź wierny Bogu. W detalach codzienności. On zrobi resztę. Dziesięcina to dar 10 procent z tego, co mamy czy zarabiamy, złożony na chwałę Boga. Do dziesięciny zaliczają się nie tylko nasze wszystkie datki na biednych, ale także to, co rzucamy na tacę. Do dziesięciny nie można wliczyć opłat za szkoły katolickie (przykro nam!). Płacenie dziesięciny występuje jako jednolity standard oddawania Bogu czci w całym Piśmie Świętym, począwszy od Księgi Rodzaju. Kiedy pierwszy raz podczas homilii celowo powiedziałem o dziesięcinie, po Mszy zaczepiła mnie starsza pani i kiwając palcem, powiedziała: „Nigdy więcej nie chcę słyszeć tego słowa w tym kościele”. Możesz wierzyć lub nie, ale jej posłuchałem; przez długi czas nie używałem go. Po prostu pomijałem tamtą część Pisma Świętego. Parafia zaczęła tętnić życiem. Animatorzy postawili sobie jasny cel: „Pozyskiwać uczniów spośród niepraktykujących katolików i zachęcać inne parafie do robienia tego samego”. – Obecnie jedna trzecia osób wychowanych w wierze katolickiej nie ma styczności z Kościołem – opowiada Tom Corcoran. – Nasza strategia polega na wychodzeniu do niepraktykujących z propozycją przesłania Ewangelii, które ma moc przemieniać ludzkie życie. Chcemy zabrać ich w podróż stawania się naśladowcami Jezusa. W parafii zaczęto pieczołowicie przygotowywać spotkania weekendowe. – Muzyka, przesłanie i posługujący pozwalają razem stworzyć żywiołową i dopracowaną przestrzeń, w której nowe osoby czują się mile widziane – opowiada ks. Michael. – Równie ważne są dopracowane programy dla dzieci i młodzieży. Regularnym uczestnikom programów weekendowych proponujemy członkostwo we wspólnocie. Członków zapraszamy do podjęcia wyzwania kolejnych kroków: poznania centralnej roli Eucharystii, zaangażowania w posługę, dołączenia do małej grupy, oddania chwały Bogu przez dziesięcinę lub ofiarę, wspierania naszych misji, codziennego spędzania czasu w ciszy z Bogiem. Nie czekamy, aż wierni sami przyjdą do kościoła. Podejmujemy próby spotkania ludzi na etapie, na którym obecnie się znajdują. W miarę jak nasza parafia wzrastała, wzrosła również liczba osób, które zaangażowaliśmy w roli liderów. Obecnie mamy zespoły doradców od spraw finansowych, technicznych, konserwacji, rozwoju, zasobów ludzkich i planowania strategicznego. Nie przeprowadzamy żadnych wyborów – w Biblii nikt nigdy nie przeprowadza wyborów. Zamiast tego z dużą ostrożnością dobieramy swoich doradców. Ks. Michael podpowiada proboszczom: „Szukasz współpracowników? Szukaj ich wśród ludzi głęboko wierzących. – Angażujemy wszystkich. Nikt nie może pozostać bez posługi – opowiadają autorzy książki. – Gdy jakaś osoba widzi, że rzeczywiście może wykonywać tę posługę i dobrze się w niej czuje, często decyduje się na większe zaangażowanie. Stanowi to bardzo istotną zmianę kulturową, ponieważ w Krainie Pobożności często chodzi o obarczenie małej grupy ludzi ogromnym zaangażowaniem. To przerażające i mało produktywne.

Ks. Michael i Tom do głębi przejęli się diagnozą Karla Rahnera, który pisał: „Kościół przyszłości będzie Kościołem zbudowanym od dołu z prostych wspólnot. Powinniśmy podjąć każdy wysiłek, aby nie powstrzymywać tego zjawiska”, i zainwestowali we wspólnoty. Zobaczyli, że ludzie z doświadczeniem osobistego przyjęcia Jezusa angażują się w życie parafii ze zdwojoną mocą. Liczba praktykujących wiernych w tygodniu wzrosła niemal trzykrotnie (z 1400 do ponad 4000). Nie to jest jednak najważniejsze. To 4000 parafian zaangażowanych w konkretne posługi. Aktywnych członków wspólnoty, nie biernych konsumentów. Jak obudzić olbrzyma? – zastanawiamy się często nad Wisłą, organizując sympozja o ewangelizacji parafii. Zamiast teoretycznego wykładu otrzymaliśmy konkretną odpowiedź. Ks. White i Tom Corcoran uczyli się na błędach. Okazuje się, że nie tylko Polak mądry jest po szkodzie.O książce przeczytasz na stronie odbudowana.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.