Pranie mózgów

Piotr Legutko

GN 02/2014 |

publikacja 09.01.2014 00:15

„Już nie mogę słuchać o tym dżender” – to najczęściej chyba padający komentarz do informacji medialnych z ostatnich tygodni.

Ideolodzy gender chcą wpływać na wychowanie dzieci. Na zdjęciu protest przeciwko planom wprowadzenia wychowania seksualnego w szkołach i przedszkolach MARIUSZ GACZYńSKI /EAST NEWS Ideolodzy gender chcą wpływać na wychowanie dzieci. Na zdjęciu protest przeciwko planom wprowadzenia wychowania seksualnego w szkołach i przedszkolach

Polska odetchnęła. Biskupi w ostatniej chwili złagodzili „agresywny ton” swojego listu w sprawie gender. Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, rządowy pełnomocnik ds. równego traktowania, ma nadzieję, że jest to „początek dialogu”, choć prof. Jan Hartman nie ma wątpliwości, że biskupi, podejmując ten temat, „chcą odwrócić uwagę od problemu pedofilii w Kościele”. Halina Bortnowska ma żal, że list został napisany z „zaciśniętymi zębami”. Jest za to przekonana, że ludzie zajmujący się „płcią kulturową” i ich poglądy zostały przez autorów listu „źle zrozumiane”. Tak w telegraficznym skrócie wygląda medialny krajobraz po niedzieli Świętej Rodziny. Nie ma wątpliwości, kto tu atakuje, a kto się broni. Gdzie jest rozsądek, wola dialogu, a gdzie zła wola, emocje i uprzedzenia. Chwyty stare jak świat i można by się nimi nie przejmować, gdyby nie fakt, że Polacy są w kwestii gender zwyczajnie skołowani. I nie bardzo wiedzą, o co tak naprawdę chodzi. Na pociechę można powiedzieć: nie oni jedni.

Gdzie jest prawdziwa tożsamość?

Na portalu Rebelya, a także na portalu gosc.pl można zobaczyć film „Pranie mózgów” (http://gosc.pl/doc/1794950.Film-ktory-wysadzil-gender). Jego autor, Harald Eia postanowił zbadać norweski paradoks, polegający na tym, że w kraju zajmującym pierwsze miejsce w światowym rankingu przestrzegania „równościowych standardów” nie udaje się przełamać tradycyjnych ról społecznych. Kobiety wolą być pielęgniarkami niż inżynierami, mężczyźni nie chcą uczyć w szkole, dziewczynki uparcie bawią się lalkami, a chłopcy autami. Eia najpierw odwiedza z kamerą ekspertów zajmujących się gender. Ci przekonują go, że płeć biologiczna jest pojęciem anachronicznym.

O naszej tożsamości decyduje kultura, społeczeństwo, domowe wychowanie. Wpychamy niemowlęta w sukienki tylko dlatego, że są inaczej zbudowane, czym – być może – wyrządzamy im krzywdę. I potem muszą one ten ciężar dźwigać przez całe życie. Trzeba zatem robić wszystko, by dać „osobie” – od wczesnego dzieciństwa – szansę odkrycia PRAWDZIWEJ tożsamości. Jeśli w Norwegii wciąż się to nie do końca udaje, jest to tylko znak, że droga wyboista, ale kierunek słuszny. Autor filmu, znany komik (ale i socjolog), postanawia skonfrontować te rewelacje z wybitnymi naukowcami z całego świata. Pokazuje np. eksperymenty prof. Tronda Dietsha, badającego 9-miesięczne, nieskażone żadnymi wpływami niemowlęta, które „w ciemno” wybierały zabawki pasujące do ich płci. „Dzieci rodzą się z dyspozycją biologiczną jeśli chodzi o tożsamość i zachowanie. Środowisko, kultura, mogą je co najwyżej wzmacniać lub tonować” – mówi naukowiec, a zarazem ordynator największego szpitala dziecięcego w Oslo. Podobną tezę powtarzają kolejni odwiedzani psychologowie i antropolodzy z prestiżowych ośrodków, całkowicie dyskredytując pseudonaukowe wynurzenia specjalistów od „płci kulturowej”.

Rzucać wyzwanie myśleniu

Niby nic nowego. Można nawet z pewnym rozbawieniem skonstatować, że do tych samych wniosków dochodzili od pokoleń ludzie bez specjalnego wykształcenia, na wszystkich kontynentach, wychowani w różnych kulturach i religiach. Ale ponieważ w XXI wieku doczekaliśmy się prawdziwego wysypu „mędrców” (choć głównie w Europie), którzy postanowili rzucić wyzwanie naturze i zdrowemu rozsądkowi, bardzo ważne jest obnażenie ich faktycznej ignorancji. Najciekawsza jest ostatnia część „Prania mózgów”. Harald Eia wraca bowiem do swoich pierwszych rozmówców – ekspertów od płci kulturowej – i prezentuje im opinie zebrane od naukowej elity z całego świata na temat gender. Ci idą w zaparte. Stawiają tezę, że skoro takie są fakty… to tym gorzej dla faktów. „Nauki społeczne powinny rzucać wyzwanie myśleniu, które opiera się na założeniu istnienia biologicznych różnic między ludźmi” – mówi bez cienia zakłopotania Catherine Egeland. A pytana o twarde badania naukowe, na których opiera swoje poglądy na płeć, odpowiada: „mam to, co można nazwać podstawą teoretyczną”. I tej podstawy będziemy się trzymać! – solidarnie zapewniają genderowi rozmówcy. Fascynujący jest ich rewolucyjny zapał, z jakim chcą obalać naturalny porządek, ten błysk w oku, z jakim Joergen Lorenzten z Centrum Interdyscyplinarnych Badań nad Płcią w Oslo neguje wszystkie prezentowane mu osiągnięcia nauki jako „kiepskie”. Niepokojący (i dziwnie znajomy) wydaje się ton, gdy pyta niewinnie: „skąd ten gorący zapał, by koniecznie udowodnić wrodzone różnice obu płci?”

Gdzie skutek, gdzie przyczyna?

W tym punkcie Norwegia spotyka się z Polską. I tu, i tam występuje ten sam ideolog przebrany za naukowca, udając ofiarę nagonki. Bo przecież to nie on przewraca prawa natury i ład społeczny do góry nogami, to uznani naukowcy (albo biskupi) chcą „coś udowodnić”. Oczywiście z „gorącym zapałem”. Zresztą jacy z nich tam naukowcy… Przecież nauka nie polega na ustalaniu prawdy, ale „rzucaniu wyzwania”. A biskupom chodzi zawsze o to samo: powstrzymanie postępu i konserwowanie anachronicznego modelu społecznego. W medialnym obrazie sporu wokół gender role są już rozpisane. Dziennikarze przygotowujący materiały informacyjne do publicznej telewizji też działają według powyższego schematu. Nawet nie starają się zachować równowagi, nie mówiąc o dociekaniu (jak to zrobił Harald Eia), jakież to naukowe racje stają za poważnym traktowaniem „płci kulturowej”. Nie stawiają pytań, dlaczego czysto teoretyczne i ideologiczne założenia są wdrażane do codziennej praktyki, do rządowych projektów, szkolnych (i przedszkolnych!) programów. Nie widzą związku przyczynowo-skutkowego między tym, co robią władze, a reakcją wiernych, bo przecież nie tylko hierarchii kościelnej. No dobrze, ale dlaczego przez lata Kościołowi nie przeszkadzały badania nad płcią kulturową? Bo tylko skrajni pesymiści (czyli dobrze poinformowani) mieli świadomość, że zostaną one tak szybko przekształcone w inżynierię społeczną. Stąd list na dzień Świętej Rodziny, bo trudno wymagać, by strażak nie wołał: pali się, gdy wokół kłęby dymu.

Non possumus

„Gdyby fantasmagorie gender były kierunkiem w muzyce pop albo w tańcu, biskupi by tego nie zauważyli. Jeśli jednak takie rojenia mają stać się kanonem, to nic dziwnego, że biskupi się odezwali. »Non possumus« kardynała Wyszyńskiego też było krytykowane w mediach i ostatecznie skończyło się dla Prymasa więzieniem. Wszystko zatem przed nami” – powiedział KAI prof. Aleksander Nalaskowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Uściślijmy. Nie jest oczywiście prawdą, że Kościół nagle „odkrył” gender. Ludziom, którzy w tej kwestii próbują ustawiać w narożniku polskich biskupów, warto przypomnieć podobny list episkopatu Hiszpanii z 2012 roku. Trudno też traktować jako przesadzone obawy o skutki tej ideologii dla rodziny, patrząc na to, co stało się we Francji. W kwietniu 2013 r. kard. André Vingt-Trois, otwierając Zgromadzenie Plenarne Konferencji Biskupów Francji, wskazał, że „pokusa odrzucania jakiejkolwiek różnicy płci” stanowi ideologię leżącą u podstaw ustawy o „małżeństwie dla wszystkich”, która zalegalizowała związki jednopłciowe, przyznając im prawo do adopcji dzieci. Trudno wreszcie o mocniejsze słowa od tych, jakie Benedykt XVI skierował przed rokiem do Kurii Rzymskiej, mówiąc o gender jako „niebezpiecznej ideologii”. Dlaczego? „Bo płeć, zgodnie z tą filozofią, nie jest już pierwotnym faktem natury, który człowiek musi przyjąć i osobiście wypełnić sensem, ale rolą społeczną, o której decyduje się autonomicznie. Oczywisty jest głęboki błąd tej teorii i podporządkowanej jej rewolucji antropologicznej. Człowiek kwestionuje, że ma uprzednio ukonstytuowaną naturę swojej cielesności, charakteryzującą istotę ludzką. Zaprzecza swojej własnej naturze i postanawia, że nie została ona jemu dana jako fakt uprzedni, ale to on sam ma ją sobie stworzyć” – mówił papież. Jeśli to nie jest powód do niepokoju, to co nim może być?

Uwaga na uczulenie

Warto zadać sobie w tym kontekście pytanie, jak – inaczej niż głośnym protestem – powinniśmy zareagować na fakt, że genderowa definicja płci staje się częścią ustawodawstwa? Wzruszać ramionami, jak w sytuacji, gdy do większości wypełnianych przez nas formularzy przy pytaniu o płeć, obok pozycji: kobieta, mężczyzna pojawia się rubryka „nieokreślona”? Mówić „darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby”, gdy do Polski płyną z Brukseli pieniądze na zakładanie przedszkoli, pod warunkiem, że będzie w nich wprowadzany „program równościowy”? Ulegać symbolicznej przemocy, jak w przypadku podpisanej przez nas europejskiej Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej? Tylko dlatego, że ma piękną nazwę, a faktycznie zobowiązuje nas do wprowadzania do szkół edukacji „obalającej stereotypy nt. płci, będące efektem kultury, tradycji, religii”? „Już nie mogę słuchać o tym dżender” – to najczęściej chyba padający komentarz do informacji medialnych z ostatnich tygodni. I o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Istnieje bardzo poważne zagrożenie, że w Polsce pojawi się efekt „uczulenia na gender”. Ale nie na praktyczne skutki wprowadzania założeń tej ideologii do publicznych instytucji, ale na samo słowo. Warto się przeciw temu uczuleniu zaszczepić, dowiadując się jak najwięcej, czytając, zadając trudne pytania. Bo najważniejsze, byśmy nie dali sobie wyprać mózgów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.