Amatorzy... zimnej kąpieli

Przemysław Kucharczak; GN 1/2014 Katowice

publikacja 12.01.2014 06:00

O Ślązakach, którzy twierdzą, że pomogli im aniołowie, mówi Grzegorz Fels.

Grzegorz Fels  jest katechetą w ZSO nr 2  im. G. Morcinka w Rudzie Śląskiej i publicystą Przemysław Kucharczak /GN Grzegorz Fels jest katechetą w ZSO nr 2 im. G. Morcinka w Rudzie Śląskiej i publicystą

Przemysław Kucharczak: Widział Pan swojego Anioła Stróża?

Grzegorz Fels: Myślę, że tak, aczkolwiek nie wiem, czy jeszcze bym go rozpoznał. (śmiech) To było prawie 20 lat temu, na początku sierpnia 1994 roku.

Co się wtedy stało?

Nie traktowałem tego jak jakiegoś spotkania z aniołem. Po prostu byłem nad morzem z żoną i małymi wtedy dziećmi. Na sam koniec postanowiłem jeszcze się wykąpać, choć woda była dość zimna, a fale wysokie. Ale ostatni dzień – trzeba pożegnać się z morzem, nie?

Koniecznie, też bym się pożegnał.

Nawet nie pływałem, podchodziłem sobie do pierwszej fali, skakałem na nią i pozwalałem się nieść do brzegu. W pewnym momencie myślę: „No to ostatni skok, bo już zimno jest”. Skoczyłem, ale się okazało, że prąd morski się zmienił i, zamiast do brzegu, poniosło mnie ku morzu. Nie panikowałem specjalnie, próbowałem się przebić z powrotem, ale byłem już wtedy zmęczony. Myślę: „Kurczę, co tu robić? Jak zacznę machać w stronę plaży, pomyślą, że ich pozdrawiam. A krzyku nie dosłyszą”. Położyłem się więc na wodzie, żeby odpocząć i za chwilę spróbować jeszcze raz. To był błąd, bo mnie zaniosło jeszcze dalej... Już w ogóle ludzi nie rozpoznawałem na brzegu.

Topił się Pan?

Parę razy mnie ściągnęło pod wodę, trochę się jej napiłem. Ręce mnie bolały. Myślę: „Nie ma sensu już walczyć, i tak plaża jest niestrzeżona”. To było we Władysławowie. Więc co? No, żegnam się z życiem. Miałem wtedy 31 lat, byłem początkującym katechetą. Przyszła mi myśl: „Ciekawe, jak tam jest po drugiej stronie... Za jakieś dwie, trzy minuty się przekonam”. (śmiech)

No i co Pan zrobił?

Rachunek sumienia (śmiech). Tak sobie leżę i myślę: „Kurczę, jeszcze raz mnie wciągnie, to już się nie męczę. Przecież na brzegu i tak nikt nie wie, że tonę”. I tylko jeszcze taka myśl mi przemknęła przez głowę: „Panie Boże, jak mnie potrzebujesz, to mnie uratujesz”. To mi dało jakąś nową siłę: „A, jeszcze raz spróbuję się przebić przez tę falę”. Odwracam się, żeby normalnie płynąć, patrzę, a tu się do mnie zbliża jakiś, powiedzmy, młody osobnik. Myślę: „Następny amator zimnej kąpieli”. A on do mnie podpływa i pyta: „Pomóc panu?”.

I tu stała się z mojej strony najgłupsza rzecz, jaką mogłem wymyślić, bo w zaskoczeniu, jak jakiś chojrak, odpaliłem: „Nie no, dam radę”. (śmiech) Pamiętam, że on na to tak lekko się uśmiechnął i powiedział: „Ja panu pomogę”. Mówię: „Skoro pan chce, to nie będę stawiał oporu”. (śmiech) Teraz się z tego śmieję. Chwyciłem go i wspólnymi siłami ruszyliśmy do brzegu; jakoś wyjątkowo szybko ta droga minęła. W pewnym momencie powiedział: „Już czuć grunt pod nogami, niech pan wstrzyma oddech, bo fala idzie”. Rzeczywiście, stanąłem, fala nad nami przeszła. Docieramy do brzegu, a tam akcja, jacyś ratownicy, ubezpieczając się liną, wchodzą do wody, ludzie się gapią. Myślę: „Ale obciach!”. Zwymiotowałem morską wodą, której się nieco nałykałem, ktoś dał mi z termosu gorącą i słodką kawę. Po dwóch, trzech minutach doszedłem do siebie i wstaję, żeby podziękować, ale mojego wybawcy nie ma. Nigdzie. Żona powiedziała, że już wcześniej chciała mu dziękować, tylko na moment zerknęła, czy ze mną jest w porządku, ale też już nie umiała go znaleźć. Dziwne, bo widziała, jak przed wejściem do wody zdejmuje ubranie, ale już nie widziała, żeby się wycierał i ubierał. Jak mógł przez tę chwilę z tym zdążyć? Z początku tłumaczyliśmy sobie jednak, że to może był ratownik, który przyszedł z jakiejś kolonii.

A nie był?

Hmm... Żona opowiedziała mi, jak to wyglądało z jej perspektywy. Czuła, że coś złego się dzieje, bo nigdy tak daleko nie odpływałem. Ubłagała naszego kolegę, żeby pobiegł po pomoc na sąsiednią plażę. Zanim dotarli stamtąd ratownicy, ona, czując narastającą bezradność, modliła się. Wtedy na plażę spokojnie wszedł jakiś młody facet, idąc prosto w moim kierunku. Nikt go nie prosił o pomoc. Zdjął ubranie i najzwyczajniej w świecie wszedł do tej strasznie zimnej wody, nawet się z nią nie oswajając. Popłynął prosto do mnie. Skąd się dowiedział, że potrzebuję pomocy, skoro nasz przyjaciel dopiero biegł po pomoc, a po drodze nikomu o mnie nie mówił?

Więc kto to?

Kiedy znacznie później wszystko to wszystko z żoną przeanalizowaliśmy, przyszło olśnienie, że to mogła być pomoc anioła. Brakuje nam na to dowodów, ale mamy takie przekonanie. I to, że zjawił się przy mnie, kiedy wezwałem Boga na pomoc. Dosłownie w tym momencie, jak w jakimś filmie amerykańskim. I ten jego spokój, i to, iż nie dał się zwieść, że niby ja sobie dam radę... Biblia mówi o aniołach, wiemy, że ukazywali się świętym, ale nie myślałem, że mnie, szarego człowieczka, może coś takiego spotkać. A jednak aniołowie pomagają ludziom. Po to są posłani. Tylko trzeba Anioła Stróża o to prosić, bo sam się z pomocą do naszego życia pchał nie będzie.

Napisał Pan książkę „Uwierzcie w Anioła”. Są w niej m.in. świadectwa Ślązaków o pomocy aniołów. Twardo stąpający po ziemi górnik mówi, jak na rynku w Kochłowicach, pozdrawiając gestem kolegę, nieopatrznie wszedł pod koła rozpędzonej furgonetki. Czuł, jak ktoś chwyta go za kark i odciąga do tyłu. Odwraca się – nikogo nie ma. Albo ta niezwykła historia pielęgniarki Grażyny Siwek z Rudy Śląskiej...

Tak, zależało mi, żeby to były świadectwa ludzi podpisanych z imienia i nazwiska, żeby każdy mógł ich o to dopytać i nikt nie zarzucił, że to coś wymyślonego. Ta pielęgniarka jest przyjaciółką naszych znajomych. Jej 5-letni syn zginąłby pod kołami samochodu, gdyby nie jakiś starszy pan, który w ostatniej chwili pociągnął go do tyłu i... zniknął. Tylko ona tego faceta widziała. Chciała mu dziękować, ale już go nie było. Następnego dnia zapytała syna, czy zdążył podziękować „temu starszemu panu”, ale okazało się, że syn nikogo tam nie widział. Ta kobieta dokładnie to dziwne zdarzenie pamięta, choć pewnie mało kto jej wierzy. Większość ludzi prędzej uwierzy w UFO niż w aniołów, którzy są posłani, żeby nam pomagać.

Nie dziwię się, jeśli ktoś się naogląda amerykańskich filmów o aniołach. Wiele z nich jest beznadziejnie głupich.

Oczywiście. Jest też taka skrajność, że niektórzy widzą tych aniołów wszędzie. Czasem dochodzi do takich absurdów, jak w New Age, gdzie twierdzi się, że swoich aniołów mają wszystkie stworzenia, nawet kaktus... Według ideologów New Age istnieje np. anioł Uriel, który co wtorek dyżuruje w naszych polskich Tatrach. Niejeden, słysząc takie bzdury, odrzuca istnienie aniołów całkowicie. Inni przyznają, że w dzieciństwie wspominali ich w modlitwie, ale z tego wyrośli. Tymczasem aniołowie naprawdę są nam dani po to, żeby pomagać. Nie tylko w Biblii i zamierzchłych czasach, ale dzisiaj, tutaj. Mało kto do takich doświadczeń się przyznaje, bo każdemu wstyd mówić publicznie o aniołach. Jednak kiedy jeden się odważy, nieraz inni dodają: „A wiesz, że mi też coś takiego się zdarzyło?”. Tylko że aniołowie działają tak niepostrzeżenie, tak subtelnie, że z reguły tego nie zauważamy.

Może dlatego, że nie chcą sobą zasłaniać Jezusa?

Tak! Uwierz w Anioła Stróża dlatego, że on pomaga iść do Jezusa. Ojciec Pio traktował anioła jak przyjaciela, nawet się z nim wykłócał. On i inni święci polecali, żebyśmy w sytuacji, kiedy mamy jakąś trudną sprawę, pomodlili się i posłali tam swojego anioła, i on tę sprawę załatwi. Przyznam, że spróbowałem kiedyś tej metody, i... kurczę, zadziałało!

Grzegorz Fels, „Uwierzcie w Anioła”, Dom Wydawniczy Rafael 2013

TAGI: