Mówią: szach

Tomasz Gołąb; GN 50/2013 Warszawa

publikacja 10.01.2014 06:00

Niewielka salka w siedzibie Caritas Polska przy ul. Okopowej. W skoroszycie na półce teczka pełna „piciorysów”, na ścianie krzyż, obok buzuje czajnik z herbatą. Przy stole ci, którzy chcieliby zacząć normalnie żyć. Nie jak bezdomni.

 Piątkowe spotkanie  rozpoczyna się przy kawie i herbacie. Przy tym stole  mówi się o tym,  że bezdomność boli,  i to bardzo Tomasz Gołąb /GN Piątkowe spotkanie rozpoczyna się przy kawie i herbacie. Przy tym stole mówi się o tym, że bezdomność boli, i to bardzo

Maciek przyjechał z kujawsko-pomorskiego. W Warszawie jest trzeci rok, ale domu nie ma już od szesnastu lat. Zrzekł się go za namową rodzeństwa. Głupi był. Pić zaczął i pił pół życia – czasem wszystko, co było pod ręką i miało choć trochę alkoholu. Poznał kobietę, ale przez nią wrócił do picia.

Wiosną po raz ostatni „stłukł kieliszek”, po dwumiesięcznym detoksie na Kolskiej. Mówi, że da radę. – Większość tak nie mówi. Czasem im brakuje wiary w siebie – mówi Janusz Sukiennik, autor nowatorskiego projektu, który ma pomóc bezdomnym wrócić do normalnego życia. Do pracy, trwałej trzeźwości, sąsiadów, ambicji, planowania dnia, tygodnia, kolejnego roku...

Spójrz w lustro

Bezdomny wygląda jak ty, ma te same pragnienia, można go nie rozpoznać na ulicy, może ma bardziej smutne oczy, bo bezdomność to wielki smutek i lęk. Bezdomność to także poczucie braku zakorzenienia, braku relacji z rodziną, sąsiadami, miejscem, historią. W Polsce może być ich nawet 300 tysięcy: także kobiet i dzieci. W Warszawie sporo wśród nich młodych, nawet nastolatków. Po wielu z nich bezdomności prawie nie widać. W schronisku wytrzymać nie mogą. Żyją więc na działkach, klatkach schodowych, czasem w krzakach, po to, żeby uniknąć zakazu picia alkoholu w schronisku. Poza wszelkimi standardami życiowymi, odrzuceni, na marginesie. – Wyjście z tego stanu jest prawie niemożliwe. Na pewno nie o własnych siłach – podkreśla J. Sukiennik.

Zeszłej zimy spotkał dwóch młodych bezdomnych chłopaków, którzy zgarniali śnieg w jednej z placówek Caritas. Jeden miał dziesięcioro braci i sióstr. Większości nie znał, bo tak jak on trafiali do domów dziecka na Śląsku. Drugi z mężczyzn, 27-latek od dłuższego czasu mieszkał w schronisku dla bezdomnych na Żytniej. – Widziałem w ich oczach jeszcze nadzieję, że uda im się odmienić los. Wtedy uświadomiłem sobie, że trzeba kuć żelazo póki gorące. Za rok może być za późno – mówi autor programu.

Z rodziną pod mostem

Dotychczas w Polsce brakowało spójnego programu wychodzenia z bezdomności, który miałby również charakter prewencyjny. Większość miała charakter opiekuńczy, ale nie dawała nadziei na dłużej. W schroniskach, które przepełniają się zimą, utrwala się jeszcze ten syndrom: niewiele się wymaga i nie mobilizuje do zmiany życia. Nie było też oferty dla osób zagrożonych bezdomnością, tych, które już jedną nogą się w niej znalazły. Żeby pomóc im się zatrzymać i odwrócić proces pogrążania się w dramatycznej formie wykluczenia społecznego. – Słyszałem historie, przed którymi można już tylko w ciszy uklęknąć. O mieszkaniu pod mostem w Rzymie, z całą rodziną, przez 3–4 lata. Gdy poszliśmy razem na kręgle, ktoś się niemal rozpłakał, mówiąc, że tego nie zapomni, bo po raz pierwszy w życiu bawił się z przyjaciółmi i nie pił – mówi J. Sukiennik.

Boją się, że wrócą do picia. Lękiem napawa sama myśl o alkoholu, nie mówiąc o widoku piwa niesionego przez kelnerkę do sąsiedniego stolika. Dlatego świętują jubileusze abstynencji, jak rocznicę niepodległości... na pizzy, z lemoniadą. Stąd pomysł stworzenia długofalowego programu formacyjnego dla osób zagrożonych chroniczną bezdomnością. Grupa oparta na terapeutycznych wspólnotach samopomocowych, nadzorowanych przez psychologa i przygotowanego pracownika socjalnego, który uwzględni indywidualną sytuację każdego uczestnika. Z dyskretnym towarzyszeniem znającego problem bezdomności duszpasterza. A potem jeszcze konsekwentnie monitorowany po rozpoczęciu samodzielnego życia przez uczestników.

Krzyż na drodze

Na którymś ze spotkań mieli narysować swoje herby. Maciek, 24 lata, nakreślił dwie postacie trzymające się za ręce. Z całego domu, narysował zaledwie okno. Krzysiek (35 lat), który o własnym dachu nad głową mówi ze łzami, napisał, że będzie OK. Na samej górze umieścił słowo „trzeźwość”. Jak jego rówieśnik Artur, który alkohol i narkotyki zamienił na piłkę i rower. Rodzinę, znajomych, pracę ulokował nawet wyżej niż własne mieszkanie. Ktoś inny tęskni za dymem z komina w rodzinnych górach, narysował więc Giewont z krzyżem. Wie, że to droga do jego domu. – Dla wielu droga do domu będzie drogą krzyżową, drogą upadków i powstawania. Powroty są często bardziej niebezpieczne niż sama bezdomność. Do lęku przed podjęciem stałych zobowiązań dołączają problemy sercowe, strach przed pracą... Potrzebują męskiego wsparcia – mówi Janusz Sukiennik. – Ale zadziwia mnie ich dojrzałość. I szczerość. Mają proste pragnienia: chcą rodziny, na którą mogą liczyć, przyjaciół, którym można się zwierzyć, móc zrobić normalne zakupy w sklepie, a nie być zdanym na łaskę instytucji dobroczynnych. Chcą obdarowywać prezentami na święta i czuć smak domowego ciasta.

Kto rano wstaje...

Program „Damy radę”, zaplanowany na dwa lata, realizuje Caritas Polska jako program pilotażowy do ewentualnego wykorzystania przez schroniska dla bezdomnych. W tym czasie młodzi bezdomni mają uczyć się w specjalnych mieszkaniach treningowych żyć jak inni. Co tydzień na spotkaniach grupy z terapeutą i autorem programu omawiają wszystko, z czym mają jeszcze kłopot. Stworzeniem mieszkań treningowych zainteresowali się na razie burmistrzowie dwóch dzielnic – Ochoty i Woli – oraz Stołecznego Biura Projektów Społecznych. Jeśli pomysł się sprawdzi, może znajdą naśladowców.

– We wszystkich dzielnicach są takie zasoby. Nie chodzi przecież o dawanie tym ludziom czegoś za darmo. Oni chcą zarabiać na swoje utrzymanie i to robią. Mieszkanie treningowe w 3–4 osoby ma im tylko pomóc stanąć na nogi: sprawdzić siebie w bojowych warunkach, zobaczyć światełko w tunelu. Nauczyć się planować następny dzień i miesiąc, płacić rachunki i przygotowywać sobie posiłki – podkreśla Janusz Sukiennik. Po 2 latach powinni przeprowadzić si ę do własnych mieszkań. Każdy z nich ma już pracę: na budowie, przy montażu mebli kuchennych, w ochronie. Pomagają w schronisku w kuchni. Właśnie Caritas Polska z Caritas Archidiecezji Warszawskiej powołały spółdzielnię socjalną „Kto rano wstaje”.

Przecierając łzy

Spotykają się w każdy piątek. Caritas Polska udostępniła i wyposażyła dla nich w siedzibie przy ul. Okopowej niewielkie pomieszczenie. Okrągły stół, krzyż na ścianie i plakat z dzieckiem wędrującym przed siebie i napisem „... damy radę!”. Na tablicy ogłoszeń jeden z bezdomnych dopisał motto: „Mówię szach wszystkim tym kolesiom, którzy stoją i z nas szydzą. Tym, którzy nie rozumieją i są daleko od nas. My z nadzieją spoglądamy na życie, przecierając łzy, by powiedzieć: bezdomni to my!”. Cotygodniowe spotkania mają utwierdzić ich, że można żyć inaczej.

– Oni mają dosyć terapii. Każdy z nich przechodził w swoim życiu niejeden program. Nam chodzi o to, żeby złapali wreszcie wiatr w żagle i trochę radości życia. Dlatego wychodzimy na koncert, do teatru. Chcemy, żeby uwierzyli, iż mogą zmienić swoje życie. Mają ogromny potencjał – podkreśla autor programu. Na razie do programu przystąpiło dwunastu mężczyzn. Kilku wykruszyło się po pierwszych spotkaniach. – Wciąż szukamy zmotywowanych bezdomnych, do 35. roku życia, w trakcie lub po skończonym programie wychodzenia z alkoholizmu. Tych, którzy chcą zmienić swoje życie – mówi Janusz Sukiennik. W grudniu mają podpisać kontrakty socjalne, rodzaj umowy z Caritas. Jeśli znajdą się mieszkania treningowe, będą mogli od razu spróbować swoich sił. Niecierpliwie czekają.

Każdy może być bezdomny

Janusz Sukiennik, koordynator programu „Damy radę”, Caritas Polska

– Postanowiliśmy walczyć, o tych, którzy chcą wyjść z bezdomności. Wielką siłą uzdrawiającą są pozytywne ludzkie relacje, czyli coś, czego bezdomnym dramatycznie brakuje. Chcemy zastosować pomysł wspólnoty terapeutycznej, która stosowana jest na przykład przy leczeniu nerwic i nałogów. Bo bezdomność łączy się z uzależnieniami. I sama jest uzależniająca. W założeniu nie ma być to program terapeutyczny, choć ma elementy terapii. Życie jest najlepszym terapeutą, ale żeby je przejść, trzeba przewodnika. Dlatego mamy towarzyszyć uczestnikom przez 2 lata, ale to oni sami tworząc wspólnotę, będą wspierać się wzajemnie na drodze ku trzeźwości i samodzielnemu życiu. Chciałbym, żeby wydobyć z nich to, co najlepsze. Ale też być wspólnotą bardziej braterską niż macierzyńską. Nastawioną na wydobywanie z tych bezdomnych męstwa, siły, wiary, woli walki – tego wszystkiego, czego w ich życiu może zabrakło.

W pewnym stopniu bezdomni młodzi mężczyźni są ofiarami współczesnego dramatu: społeczeństwa bez ojców. Ktoś w młodości nie pokazał im, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach. Ktoś nie przekazał im siły, która nie pozwala sięgać po alkohol, gdy mają problem. Ktoś nie powiedział im, czego unikać. Wreszcie zabrakło w ich życiu kogoś, kto powie: dasz sobie, chłopie, radę. Chcemy im powiedzieć: dasz radę... Ale celem programu jest nie tylko pomoc kilkunastu osobom. Chcemy zmienić sposób patrzenia na bezdomnych, bo żyjemy w okresie lęku przed nimi. Tymczasem każdy z nas może zostać bez dachu nad głową. Wystarczy czasem wziąć na siebie zbyt wiele kredytu, stracić pracę, czasem zdrowie.