Bliskie spotkania z papieżem Franciszkiem

Beata Zajączkowska

GN 50/2013 |

publikacja 12.12.2013 00:15

Spokój, czas, zainteresowanie oraz umiejętność bycia blisko zwykłych ludzi – w tym tkwi sekret metody duszpasterskiej papieża Franciszka. By zobaczyć, jak ta metoda sprawdza się w praktyce, wystarczy śledzić papieskie audiencje czy odwiedziny w parafiach.

Papież z zainteresowaniem oglądał prezent przygotowany dla niego przez chore dzieci z UNITALSI – Włoskiego Stowarzyszenia Przewożenia Chorych do Lourdes i Innych Sanktuariów Międzynarodowych. Spotkanie, w czasie którego papież rozmawiał z każdym uczestnikiem, trwało ponad trzy godziny L'OSSERVATORE ROMANO /epa/pap Papież z zainteresowaniem oglądał prezent przygotowany dla niego przez chore dzieci z UNITALSI – Włoskiego Stowarzyszenia Przewożenia Chorych do Lourdes i Innych Sanktuariów Międzynarodowych. Spotkanie, w czasie którego papież rozmawiał z każdym uczestnikiem, trwało ponad trzy godziny

Ponad trzy godziny trwała niezwykła audiencja dla UNITALSI, Włoskiego Stowarzyszenia Przewożenia Chorych do Lourdes i Innych Sanktuariów Międzynarodowych, które obchodzi 110. rocznicę powstania. Oficjalne przemówienia zajęły nie więcej niż pół godziny, potem – jak powiedział jeden z uczestników spotkania – była obecność. Ojciec święty pozdrowił osobiście każdego z ponad 600 chorych na wózkach inwalidzkich. Dla każdego miał słowo, gest, czas… Żartował ze sparaliżowanym chłopcem, który zapraszał go na wspólny obiad. Małej dziewczynce złożył autograf na oparciu jej wózka inwalidzkiego. Starszej kobiecie włożył na głowę swoją piuskę. Przez kilka minut trwał w objęciu z dziewczynką z zespołem Downa, która wybiegła mu radośnie na spotkanie. Odbierał pisane do niego listy. Nakładał ręce, modlił się, czynił znak krzyża na czołach… Podczas gdy ochrona spoglądała na zegarek, on był dla nich i z nimi. Był w tym i wysiłek. Sam już niemłody, nieraz z trudem pochylał się nad chorymi, by ich objąć i pobłogosławić. Było to jedno z najbardziej wzruszających spotkań tego pontyfikatu.

Nie przestraszył się mojej choroby

„Franciszek ucałował trędowatego”, „Człowiek bez twarzy w objęciach papieża” – takie pełne emocji nagłówki pojawiły się w doniesieniach agencyjnych po jednej z audiencji środowych. Zanim spotkanie się skończyło, świat obiegło zdjęcie papieża obejmującego mężczyznę o zdeformowanej twarzy. – Nie bał się mojej choroby. Objął mnie bez słowa, bardzo mocno. Kiedy ucałowałem jego dłoń, wziął ją i położył sobie na sercu – opowiada Vinicio Riva. 53-letni mężczyzna cierpi na nerwiakowłókniakowatość. To choroba genetyczna objawiająca się licznymi guzkami zniekształcającymi wygląd. Wrastają one w organizm, powodując porażenia, prowokując otwarte rany utrudniające chodzenie, a nawet leżenie czy siedzenie. Po operacji guzka wrastającego w krtań Vinicio z trudem mówi. – Ludzie, gdy mnie widzą, odsuwają się, tak jakby mogli zarazić się moją chorobą przez samo spojrzenie. Papież nie myślał o tym, że się zarazi. Gdy tylko mnie dostrzegł, od razu podszedł i objął – wspomina mężczyzna i dodaje: – Nigdy wcześniej nie poczułem tak wielkiej akceptacji ze strony obcego człowieka. – Ta choroba, choć jest tak przerażająca, nie jest zaraźliwa, jednak mało kto chce mieć kontakt z moim siostrzeńcem. To bardzo dobry człowiek, a spotyka go powszechne odrzucenie – mówi opiekująca się nim na co dzień ciocia Caterina. Po spotkaniu z Franciszkiem Vinicio stał się bohaterem światowych mediów, które opowiadały jego historię. – To sprawiło – podkreśla Caterina – że mieszkańcy Isola Vicentina, gdzie żyje, spojrzeli na niego inaczej. – Bardzo trudno żyć z tą chorobą, chociaż już się przyzwyczaiłem. Najgorsze jest wykluczenie.

Ludzie, którzy udają, że cię nie widzą. Nie jestem szczególnie piękny, ale nie jestem złym człowiekiem. Moim największym marzeniem jest, by ludzie się mnie nie bali, nie odsuwali się na mój widok – mówi Vinicio. Na nerwiakowłókniakowatość chorowała jego matka. Cierpi na nią też jego 46-letnia siostra. – Za rok zawiozę Morenę do papieża. Chciałbym, aby także ona poczuła się wreszcie kochana – planuje Vinicio, wyznając, że spotkanie z Franciszkiem odmieniło jego życie.

Carlos na papieskim tronie

Jeszcze jako kardynał obecny papież często powtarzał: „Nie kocha się idei. Nie kocha się słów. Kocha się ludzi”. Kiedy w czasie zorganizowanego z okazji Roku Wiary w Watykanie Święta Rodzin 7-letni maluch wtulił się w papieską sutannę i zaczął rozmowę, Franciszek pogłaskał go po głowie i przytulił, kontynuując przemówienie. Widząc wolny fotel, rezolutny chłopak wdrapał się na papieski tron i rozsiadł się na nim wygodnie. Mały Carlos pochodzi z Kolumbii i jest chory na autyzm. Mama porzuciła go zaraz po urodzeniu. Podobnie jak jego brata. Chłopcy wychowywali się w sierocińcu i tam odnaleźli ich adopcyjni rodzice z Włoch. – Nie możemy mieć dzieci, więc zdecydowaliśmy się na adopcję. Nie stawialiśmy żadnych warunków – powiedzieliśmy, że może to być chłopak, dziewczynka, jedno dziecko lub więcej, zdrowe czy chore, maleńkie czy większe. I tak staliśmy się rodzicami dwóch wspaniałych chłopców – opowiada 47-letni Francesco, którego synek „ukradł” papieżowi tron, budząc powszechną sympatię uczestników spotkania na placu św. Piotra.

„Zdrowaś, Maryjo…” za Noemi

Kiedy papież Franciszek dostrzega jakieś ważne sprawy, niekoniecznie najwyższej wagi światowej, dzieli się nimi z innymi i prosi o modlitwę. Nie mówi jednak „pomódlcie się” i kontynuuje swe rozważanie, ale zaprasza do wspólnej modlitwy. Tak było podczas jednej z niedawnych środowych audiencji. 50 tys. osób obecnych na placu św. Piotra poprosił on o modlitwę w intencji półtorarocznej dziewczynki ciężko chorej na rdzeniowy zanik mięśni. Papież był wyraźnie poruszony jej historią. Tuż przed audiencją spotkał się z Noemi i jej rodzicami w Domu św. Marty. – My jej nie znamy, ale to jest dziewczynka ochrzczona, jest jedną z nas, jest chrześcijanką. Zróbmy ten gest miłości dla niej i prośmy Pana, by ją wspomógł w tym momencie i by jej dał zdrowie – poprosił papież na początku audiencji. Odpowiedzią było gromkie „Zdrowaś, Maryjo…” odmawiane przez pielgrzymów w różnych językach. Ciężko chorą córeczkę zrozpaczeni rodzice przywieźli do Watykanu i dotarli aż do Domu św. Marty, by prosić o papieskie błogosławieństwo. Ojciec święty nie tylko zaprosił ich do swojego stołu, ale zobowiązał swych współpracowników, by zajęli się dziewczynką i sprawdzili, jak konkretnie można jej pomóc. – Nasza córka nie jest w stanie przełykać. Jest karmiona przez sondę. Potrzebuje natychmiast specjalistycznego leczenia – mówi ojciec dziewczynki Andrea Sciarretta. – To, co mnie naprawdę zadziwia, to fakt, że dziecko zostało przyjęte przez papieża. Niestety, włoskie władze zawsze nas ignorowały. Natomiast ten wspaniały człowiek nie tylko wysłuchał jej wołania o pomoc, zaprosił do siebie, otworzył przed nią swój dom, ale i podjął konkretne wysiłki, by jej pomóc. Mamy nadzieję, że ten piękny gest ojca świętego przemówi do sumień i wszystkim pozwoli zrozumieć, że nikogo nie można okradać z nadziei. Sprawą leczenia Noemi i wielu innych dzieci cierpiących na tę chorobę zajmuje się sąd włoski, który ma zdecydować o tym, czy można odblokować terapię dojrzałymi komórkami macierzystymi, której stosowanie zostało zawieszone. Papież śledzi rozwój sytuacji i na bieżąco jest informowany o stanie zdrowia dziewczynki.

Wizytacja bez pośpiechu

Jako arcybiskup Buenos Aires kard. Jorge Bergoglio miał zwyczaj przeprowadzać wizytacje parafii popołudniami, tak by nie być ograniczonym czasem i innymi obowiązkami. Ten zwyczaj zaczyna wprowadzać w Rzymie, którego jest biskupem. Wcześniej papieskie odwiedziny parafii ograniczały się do niedzielnej Eucharystii. Bo trzeba było szybko wracać do Watykanu, aby zdążyć na południową modlitwę „Anioł Pański”. Wizytacja leżącej na peryferiach miasta parafii św. Cyryla Aleksandryjskiego zajęła papieżowi Franciszkowi kilka godzin. Były spotkania z działającymi przy kościele grupami, z dziećmi pierwszokomunijnymi i rodzicami dzieci ochrzczonych w minionym roku. Papież usiadł też w konfesjonale, a w czasie Mszy św. udzielił młodzieży sakramentu bierzmowania. Szczególnym momentem było jednak nieplanowane spotkanie z rodzinami, którym z powodu bezrobocia grozi eksmisja, ponieważ nie mają pieniędzy na czynsz. – Papież nie zmieni ich losu. To spotkanie dodało im jednak otuchy i wlało nadzieję w serca. Wielu z naszych parafian to emigranci – mówi proboszcz parafii św. Cyryla Aleksandryjskiego ks. Marco Ridolfo. Wyznaje jednocześnie, że wspólnota parafialna jest bardzo zaangażowana w pomoc tym, którym wiedzie się gorzej od innych. – Jeśli ktoś sam doznał biedy, to szybciej wyciągnie dłoń do tych, którzy są w potrzebie – zauważa. W obecnych czasach ryzykujemy, że słowo „solidarność” zostanie usunięte ze słownika, ponieważ jest dziś słowem niewygodnym, dla wielu wręcz wulgaryzmem – mówił ojciec święty do uczestników Festiwalu Nauki Społecznej Kościoła w Weronie. Przypominał, że gdy ludzki egoizm i chęć posiadania za wszelką cenę generują obojętność, to jednocześnie dostrzeżenie problemów ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze, buduje solidarność. Sam na postępującą globalizację obojętności odpowiada prostymi gestami solidarności. Jedni widzą w tym tani populizm, dla innych jest to zachęta do zmiany własnego życia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.