Wielka świnia

Marcin Jakimowicz

Panie, to ja. John Taylor. Zmiłuj się nade mną, bo jestem wielką świnią.

Wielka świnia

Nie lubię słowa „grzesznik”. To wytrych. Niewiele znaczący. Coraz mniej znaczący. Ileż razy słyszałem: „jestem wielkim grzesznikiem” (w wielu wspólnotach wypada tak się przedstawiać, należy to do duszpasterskiego bon ton), a potem trzeba było obchodzić się z delikwentem jak z jajkiem. By nie urazić. By, broń Boże, nie powiedzieć: „Jesteś słabiutki, lichy, kiepski, przegrany. Zawiodłeś. Zawaliłeś”. Niby to samo, ale brzmi jakoś dosadniej, mniej estetycznie. Wracamy do wizytówki: „Jestem Jan Kowalski, grzesznik”.

Jak w historyjce. W Stanach modlił się głośno facet: „Panie to ja, John Taylor. Zmiłuj się nade mną, bo widzisz, że jestem wielką świnią!”. Podszedł do niego obcy mężczyzna. Nałożył mu na głowę ręce i zaczął szeptać: „Tak, Panie, zmiłuj się nad nim. Widzisz, że jest wielką świnią…”  – Kto ja????? – odparował ze wściekłością Taylor.