Bez muzyki to byłby czyściec

Karolina Pawłowska; GN 46/2013 Koszalin

publikacja 22.11.2013 06:00

Uczestnicy słupskich Czasów Chwały znają ich doskonale. Od niedawna o Yam Kinneret usłyszeli też inni mieszkańcy diecezji. 


W nazwie połączyliśmy dwie najważniejsze dla nas sprawy: Boga i muzykę. Kinnor to harfa, a Yam Kinneret to hebrajskie określenie jeziora Genezaret – wyjaśniają muzycy Karolina Pawłowska /GN W nazwie połączyliśmy dwie najważniejsze dla nas sprawy: Boga i muzykę. Kinnor to harfa, a Yam Kinneret to hebrajskie określenie jeziora Genezaret – wyjaśniają muzycy

Słupski zespół ewangelizacyjny wypuścił w świat swój pierwszy wideoklip i energetycznym brzmieniem zaprasza do wspólnej modlitwy.


Profity w niebie


Wszystko zaczęło się 20 lat temu, ale dopiero teraz muzycy postanowili „na poważnie” zająć się graniem i po długiej przerwie reaktywować zespół w nowym składzie. Impulsem były organizowane od ubiegłego roku w Słupsku wieczory modlitewne pod nazwą Czas Chwały. 
– Najpierw przyjeżdżał na nie zespół z Koszalina, a jakoś w grudniu ks. Tomasz Roda zaproponował, że może my byśmy spróbowali. Padło hasło, więc się skrzyknęliśmy, jeszcze w niepełnym składzie. Teraz, po tych kilku miesiącach, mam pewność, że to nie przypadek. Pan Bóg nas pozbierał, żebyśmy grali – opowiada Arek Drozdowski, gitarzysta i główny wokalista zespołu.


Co miesiąc rozśpiewane i roztańczone uwielbienie, na które oprawę muzyczną przygotowuje Yam Kinneret, zapełnia kościół
pw. św. Maksymiliana. Jak wyjaśniają muzycy, właśnie to jest jedynym powodem, że grają. 
– Fajnie, że ktoś na ulicy podejdzie, poklepie po ramieniu, powie, że dobrze graliśmy, bo i takie rzeczy się zdarzają. Ale nie o to chodzi. My się tą muzyka modlimy. To ma nas też umacniać. Nie da się grać muzyki religijnej, jeśli nie robi się tego na kolanach – wyjaśnia Łukasz Obojski, gitarzysta. 
– Pieniądze? Sława? To nie dla nas. My gromadzimy profity w innym banku: w niebie – dopowiada z uśmiechem grający na gitarze elektrycznej Grzegorz Goliszek. 


Rodzinne granie


Zespół tworzy dziewięcioosobowa grupa przyjaciół. Na co dzień zajmują się przeróżnymi profesjami. Są wśród nich leśnik, sanitariusz, nauczyciel. Łączy ich miłość do muzyki i do Boga. – Życie bez muzyki? Tak mógłby wyglądać czyściec – śmieje się Arek. – Muzyka bardzo nam się „skleiła” z wiarą. To nasza modlitwa, więc jak możemy nie grać, skoro tak zwracamy się do Pana Boga? – pyta retorycznie. 
– Jeśli długo nie gramy, to już mnie nosi, czegoś mi brakuje. Chociaż pracujemy, mamy rodziny, bardzo nam na tym zależy. Grzegorz raz jechał 600 km na motorze, żeby tylko zdążyć zagrać – przyznaje z uśmiechem Łukasz.


Grają całymi rodzinami. Połowa składu należy do Domowego Kościoła. Najmłodszy członek Yam Kinneret, Zuza, choć ma jedenaście miesięcy, także dzielnie uczestniczy w koncertach. – To normalne, że nasze dzieci włączają się w to, co robimy. Nawet te nastoletnie pociechy aprobują działalność muzyczną rodziców i towarzyszą nam podczas nabożeństw – przyznają muzycy. 
– Dzieci jak dzieci, lepiej zapytaj, co nasi rodzice na to – dopowiada Jola Goliszek. – Byli na jednym z Czasów Chwały. Czuli się trochę nieswojo, bo nie są przyzwyczajeni do tego, że wszyscy są tak otwarci, nie boją się klaskać i skakać na chwałę Panu. Po spotkaniu jeden z naszych ojców powiedział ostrożnie: jeszcze pół godziny i chyba bym się wciągnął. Czyli jest dobrze. Przełamaliśmy barierę wiekową – śmieje się. 


Dobre brzmienie, 
dobra jakość


Bo jak przyznają, stawiają głównie na młodych. To do nich skierowane jest ostre brzmienie zespołu i ewangelizacyjne przesłanie. – Zależy nam na poziomie. Żeby nie było tak, że jak muzyka religijna, to można ją grać byle jak. Tym bardziej nie może być obciachu. Ma być profesjonalnie. Niech młody człowiek, który słucha tych piosenek, nie czuje różnicy jakościowej z innymi produkcjami, na przykład popowymi. Najczęściej przeciętny odbiorca, widząc religijny kawałek w internecie, ominie go. Ale skoro znajomy, który jest ateistą, posłuchał i powiedział: „Jestem w szoku, fajne”, to jest to, o co nam chodzi. Żeby posłuchał do końca. A co zrobi z tym, co usłyszał dalej, to już Boża sprawa – tłumaczy Tomek Horbacz. 


Ostrożnie planują wypuszczenie płyty. Najprawdopodobniej ukaże się ona na wiosnę. Materiał już jest. – Najpierw odtwarzaliśmy różne piosenki, graliśmy religijne covery. To było jak powtarzanie „Zdrowaś, Maryjo” czy „Ojcze nasz”. A potem jak w każdej modlitwie się dojrzewa. I w nas też zaczęły dojrzewać słowa i melodia własnej modlitwy – wyjaśnia Grzegorz. 
Na razie autorską produkcję Yam Kinneret można zobaczyć w internecie. Pierwszy wideoklip z piosenką „Kto”, kręcony w Słupsku, już spotkał się z życzliwym przyjęciem. – Jak wrzucałem to do internetu w nocy, to ręce mi się trzęsły. Rano było 600 wejść. Rozdzwoniły się telefony, że jest w porządku, więc odetchnęliśmy i… bierzemy się dalej do roboty – przyznaje ze śmiechem Łukasz. 


– Dla mnie najważniejsza jest wspólnota, którą razem tworzymy. A jeśli do tego pomagamy jeszcze innym się modlić, chwalić Boga, to lepiej już być nie może – dodaje Grzegorz. 
Jak modli się Yam Kinneret „na żywo”, można przekonać się w słupskich kościołach w każdy pierwszy wtorek miesiąca podczas modlitwy uzdrowienia w Świętej Rodzinie i w drugi czwartek miesiąca w św. Maksymilianie Kolbe na Czasie Chwały.

TAGI: