Szkoła opatrzności

Mirosław Jarosz; GN 43/2013 Świdnica

publikacja 31.10.2013 04:40

Ludzie wpadają w nałogi i staczają się na samo dno, kiedy tracą sens życia. Czy jest ktoś, kto potrafi go przywrócić?

Dorota i Zdzisław Koperscy od wielu miesięcy nie widzieli syna. Są jednak szczęśliwi, bo wiedzą, że wraca do życia Mirosław Jarosz /GN Dorota i Zdzisław Koperscy od wielu miesięcy nie widzieli syna. Są jednak szczęśliwi, bo wiedzą, że wraca do życia

Po raz pierwszy ze Wspólnotą Cenacolo spotkałam się rok temu, podczas pobytu w Medjugorie – zaczyna Dorota Koperska. – Byłam zachwycona świadectwami młodych ludzi, którzy z wielką pasją opowiadali o tym, jak Jezus wyciągnął ich z nałogu i jak zmieniło się ich życie. Kupiłam wtedy nawet książkę o Wspólnocie Cenacolo i płytę z ich spektaklem ewangelizacyjnym. Pomyślałam, że jak przyjadę, będę mogła je dać komuś poszukującemu pomocy. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że już za kilkanaście tygodni to właśnie ja sama będę poszukiwała pomocy dla swego dziecka...

Jak grom z jasnego nieba

– Jestem narkomanem – oświadczył nasz syn podczas jednego ze spotkań rodzinnych w czasie Bożego Narodzenia – wspomina Zdzisław Koperski, ojciec Marcina. – To był dla nas wielki cios i niedowierzanie, przecież wszystko było dotąd w porządku. Syn pozbawił nas złudzeń. Było źle. – Pierwsza myśl, jaka mi wtedy przyszła do głowy, to mój pobyt w Medjugorie i świadectwa chłopców z Cenacolo – mówi pani Dorota. – „Oni na pewno mu pomogą”, pomyślałam. W tamtym momencie byłam tak zdesperowana, że chciałam od razu tam pojechać. Córki znalazły jednak w internecie informację, że Wspólnota Cenacolo ma swoje trzy domy również w Polsce. Po poszukiwaniach kontaktu państwu Koperskim udało się w końcu umówić na spotkanie w jednym z domów wspólnoty. Wiosną pojechali z synem na pierwsze spotkanie do Jastrzębia na Górnym Śląsku.

To nie paczka

– Myślałam, że to będzie jakieś indywidualne spotkanie – mówi mama Marcina. – Okazało się jednak, że to jedno z regularnych spotkań, na jakie przyjeżdżają rodzice ze swymi dziećmi. Marcina zabrano do jednej sali wraz z pozostałymi chłopcami, a my razem z rodzicami poszliśmy do drugiej. Ludzie opowiadali o tym, co u nich się dzieje, jakie mają problemy. Spotkanie się skończyło, ustalono termin kolejnego. Nic się dla nas nie wydarzyło. Byłam rozżalona. Podeszłam do kogoś ze wspólnoty i niemal ze złością powiedziałam: „Myślałam, że nam pomożecie”. Usłyszałam wtedy spokojną odpowiedź: „Wasz syn to nie paczka. Macie z nią problem, więc ją zostawiacie?”. Dopiero wtedy zaczęło do nas docierać, o co chodzi w tej wspólnocie. Żeby Marcin mógł do niej dołączyć, musi być na to gotowy. Co więcej, my też powinniśmy być na to gotowi. To nie tylko Marcin musi się zmienić, ale przemiana musi się dokonać w całej naszej rodzinie.

Żelazna konsekwencja

Rodzina Koperskich podjęła wyzwanie. Cała, bo oprócz Marcina Koperscy mają jeszcze trzy córki. One także z wielkim zaangażowaniem podeszły do pomocy swemu bratu. Zgodnie z wskazówkami, jakie otrzymali podczas pierwszej wizyty we wspólnocie, trzeba było wprowadzić w rodzinie nowe zasady. To podstawowy element początku zmian w domu. Rodzice wspólnie z Marcinem ustalili, co może robić, a czego nie, jakie zachowania są dopuszczalne, a z czego musi całkowicie zrezygnować. Ludzie uzależnieni potrzebują twardych zasad i konsekwentnego ich przestrzegania. Ojciec Marcina na kilkanaście dni wziął urlop, by dzień i noc pilnować syna. Zresztą zaangażowali się w to wszyscy członkowie rodziny. I kolejne wspólne wyjazdy do Jastrzębia.

– Byłem niezwykle poruszony tym, co tam widziałem – opowiada Zdzisław Koperski. – Chłopcy, którzy do niedawna byli zwykłymi ćpunami, którzy nierzadko stoczyli się na samo dno swego człowieczeństwa, teraz sumiennie pracują. Chodzą z różańcem w ręku i widać, że autentycznie się na nim modlą. Zastanawiałem się, co tam się dzieje, że są takie efekty. Wraz z kolejnymi wizytami poznawali coraz lepiej wspólnotę. Okazało się, że nie stosuje ona żadnych niezwykłych środków w stosunku do swoich podopiecznych. Jedynie konsekwentnie trzyma się ustalonych zasad. Ważna jest pokora, odpowiedzialność, zaufanie i szacunek. Cała reszta to zasługa… Jezusa.

Proście, a będzie wam dane

We wspólnocie nie ma osób z zewnątrz: terapeutów, psychologów, opiekunów. Starsi stażem członkowie opiekują się nowymi. Zwykle najstarszy lub najbardziej doświadczony zajmuje się całym domem. Osoby, które miały wszystko i straciły to z własnej nieodpowiedzialności, teraz muszą odbudowywać zaufanie, poznawać jego wartość. Ponieważ wcześniej nie szanowali dóbr, które otrzymywali, teraz uczą się szanować każdą kromkę chleba. Jest mobilizacja do takiej postawy, bo… we wspólnocie jedzenia się nie kupuje. O jedzenie się modli. Można je wypracować pracą w ogrodzie i liczyć na Bożą opatrzność. To zresztą jedno z kluczowych pojęć we wspólnocie. Całe Cenacolo żyje dzięki Bożej opatrzności. Jeżeli pojawią się jakieś pieniądze od darczyńców lub ze sprzedaży wytworzonych przez członków wspólnoty przedmiotów, zwykle są przeznaczane na utrzymanie domów, ewentualnie na zakup narzędzi czy materiałów budowlanych potrzebnych do remontów.

Świadkowie cudów

Wspólnota Cenacolo (co tłumaczy się jako Wieczernik) powstała równo 30 lat temu we Włoszech, dzięki łasce Ducha Świętego oraz intuicji pewnej zakonnicy, siostry Elwiry Petrozzi. Była to odpowiedź na krzyk wielu zmęczonych, zdesperowanych, zagubionych młodych narkomanów i nie tylko ich; również osób szukających prawdziwej radości i sensu życia. Z biegiem lat na całym świecie powstało 60 domów wspólnoty. Na wszystkich, którzy pukają do jej drzwi, czeka propozycja prostego, rodzinnego stylu życia, odkrycie pracy jako daru, prawdziwej przyjaźni oraz wiary w słowo Boże, które stało się Ciałem Jezusa Chrystusa zmarłego i zmartwychwstałego dla człowieka. Założycielka Wspólnoty uzasadnia: „Wierzymy, że życie chrześcijańskie, w całej swej pełni, jest prawdziwą odpowiedzią na wszystkie niepokoje człowieka. Nikt poza Tym, który nas stworzył, nie jest w stanie odbudować serca człowieka, zagubionego pośród doświadczeń życia, które utraciło sens. Naszą siłą jest miłość darmowa, miłość, która rodzi się z Chrystusowego Krzyża, która przywraca umarłym życie, więźniom wolność, a niewidomym wzrok”. Siostra Elwira przyznaje również, że wraz ze wspólnotą są pierwszymi świadkami cudów, które Bóg w niej działa. Razem dziękują Bogu, ponieważ każdego dnia mogą oglądać zmartwychwstanie, które jest ich siłą. Widzą powracające życie i uśmiech na twarzach tych, którzy utracili nadzieję.

Mogę nie widzieć go  10 lat

Młodzi ludzie, którzy proszą o pomoc wspólnotę, są najczęściej bardzo smutni, zdesperowani, mają do czynienia z różnymi nałogami. Wśród osób ubiegających się o możliwość przyłączenia do wspólnoty są też takie osoby, które pragną w ten sposób lepiej zrozumieć wolę Bożą. Motywy, dla których wstępuje się do wspólnoty, mogą być zatem różne, ale cel jest jeden: odmiana swojego życia. Ci, którzy już to przeżyli, mówią wprost: „To jest spotkanie ze zmartwychwstałym Jezusem poprzez życie w dialogu, modlitwie, pracy, cierpieniu i prawdziwej przyjaźni”.

Osoby mające problem z uzależnieniem, które pragną przystąpić do wspólnoty, uczestniczą w tak zwanych kolokwiach wstępnych. Jest to okres, w którym chłopak lub dziewczyna poznają styl życia wspólnoty oraz zastanawia się nad swoją wolą przemiany. Ten czas pomaga w zjednoczeniu rodziny oraz przygotowaniu do życia we wspólnocie. Po odbyciu kilku takich spotkań dana osoba zostaje zaproszona do spędzenia kilku dni (od rana do wieczora) w jednym z domów wspólnoty, aby poznać, jak wygląda dzień powszedni. Jeżeli po takim doświadczeniu nadal podtrzymuje swoje postanowienie i wydaje się, że jest na siłach, by mu podołać, zostaje przyjęta. Marcin został przyjęty do wspólnoty późną wiosną. Odwoziła go cała rodzina. Wszyscy do dziś bardzo to przeżywają. Tym bardziej że zgodnie z zasadami wspólnoty przez pierwsze kilka miesięcy nowy członek nie może kontaktować się ze światem zewnętrznym, nie dzwoni, nie pisze listów. – Bardzo trudno zerwać tak nagle kontakt z dzieckiem – mówi wzruszony ojciec. – Jednak jestem gotów nie widzieć syna i 10 lat, ale mieć świadomość, że jest szczęśliwy i żyje, niż widzieć go codziennie zaćpanego.

Przemiana rodziny

Wspólnota pomaga również rodzinom, które dźwigają krzyż dziecka narkomana. Państwo Koperscy, choć ich syn od kilku miesięcy jest już we wspólnocie, nadal regularnie jeżdżą na kolokwia i spotkania dla rodziców. Jak sami mówią, „ładują tam akumulatory”. Spotykają innych rodziców, mających dziecko we wspólnocie.

Nawzajem dzielą się swoim doświadczeniem nawrócenia i służą pomocą nowo przybyłym rodzinom. Krzyż dziecka narkomana staje się często motywem refleksji, głębokiej przemiany i odzyskania pokoju i jedności w rodzinie. – Tak, nasze życie zmieniło się – przyznaje mama Marcina. – Myślę, że zaczęliśmy bardziej dojrzewać w naszym rodzicielstwie. Sami uczymy się również prostej wiary od tych chłopców. – Zdecydowaliśmy się opowiedzieć naszą historię, by inni rodzice wiedzieli, że jeżeli ich dziecko znajdzie się w podobnej sytuacji, mogą o nie zawalczyć – mówi pan Zdzisław. – Żeby mieli świadomość, że jest wyjście nawet z najtrudniejszej sytuacji. – Zauważyłam, że u niektórych rodziców pojawia się strach przed tym, że ich dziecko może być narkomanem – zauważa pani Dorota. – Może nawet coś podejrzewają, widzą, że z ich dzieckiem jest coś nie tak, ale boją się, że odkryją problem, z którym nie będą umieli sobie poradzić. To błąd, bo takie zaniechanie może kosztować życie dziecka.

Niestety zauważam, że podobną taktykę bagatelizowania problemu narkomanii przyjmują niektóre szkoły, mówiąc: „nas to nie dotyczy”. Pomagamy własnemu dziecku i chętnie pomożemy innym, którzy mają podobny problem. W ostatnich dniach dzięki staraniom państwa Koperskich i ks. Pawła Łabudy do Bielawy przyjechało kilku chłopców ze Wspólnoty Cenacolo i przez cały dzień na różnych spotkaniach dawali świadectwa, jak Jezus uratował ich życie. – Od kilku lat pracuję z młodzieżą, ale nie widziałem, by ktoś wcześniej tak mocno do nich dotarł, jak ci chłopcy z Cenacolo – mówi ks. Łabuda. – Zobaczyłem, że ta młodzież jest autentycznie poruszona ich świadectwem życia. Godziny katechez nie dadzą takiego efektu, jak kontakt z człowiekiem, który mówi: „To Jezus dał sens mojemu życiu”. To były bardzo ważne spotkania, dlatego mam nadzieję, że wkrótce uda się zorganizować następne – i to nie tylko w Bielawie, ale również w innych miejscowościach.

TAGI: