Jezus dla każdego

GN 42/2013 Świdnica

publikacja 30.10.2013 06:00

O kryzysie w małżeństwie, sile wspólnoty wiary i Lekarzu od najbardziej śmiertelnej choroby mówi Giovanni Ballarin, katechista.

Jezus dla każdego ks. ROMAN TOMASZCZUK /GN

Ks. Roman Tomaszczuk: Giovanni, jesteś Włochem, masz 33 lata, od 7 lat jesteś w seminarium – jak odkryłeś Drogę Neokatechumenalną?

Giovanni Ballarin: Urodziłem się w Wenecji jako trzeci z dziesięciorga rodzeństwa (jedna siostra nie żyje). Drogą idę już 20 lat. Pochodzę z rodziny katolickiej, tak jak i moi rodzice. Kiedy mieli pierwszą dwójkę dzieci, weszli w kryzys, gdyż wyraźnie odkryli, że nie potrafią kochać się w wymiarze krzyża. Mimo dobrych chęci po prostu nie potrafili. Pragnęli, ale nie byli zdolni zaakceptować siebie nawzajem. Dla mojej mamy jedynym wyjściem był już tylko rozwód. I w tym momencie została zaproszona na katechezy dla dorosłych (takie w formie rekolekcji), gdzie usłyszała tylko jedną rzecz, jedną nowinę. I ta nowina zmieniła życie całej mojej rodziny. Nowina była taka: Jezus Chrystus cierpiał i umarł na krzyżu dla nas, z miłości do nas, ukazując Ojcu swoje rany.

Rany zadane przez grzech każdego z nas. I że Jezus Chrystus zmartwychwstał, aby nas odkupić z niemożliwości kochania i życia tylko dla siebie. Bo Chrystus wie dokładnie, co to znaczy kochać, bo on kochał także tych, którzy Go zabili. Ta wiadomość uderzyła tak mocno moją mamę, że mój tato, widząc zmiany w niej, także zaczął słuchać tych katechez. I tak oboje rozpoczęli Drogę Neokatechumenalną, odkrywając coraz bardziej miłość Jezusa Chrystusa do nich. Z tej miłości urodziłem się ja, a potem kolejne siedmioro rodzeństwa. A ponieważ rodzice zawsze pragną wszystkiego najlepszego dla swoich dzieci, dlatego moi zaprosili nas (swoje dzieci) także na katechezy, które uratowały ich małżeństwo.

Co dała Ci Droga?

Moim najcenniejszym doświadczeniem na Drodze Neokatechumenalnej jest moja wspólnota konkretnych braci i sióstr w Wenecji. Większość z nich to już małżonkowie, ale wciąż wspierają mnie z miłością w moich kryzysach, bo demon uparcie robi wszystko, aby odciągnąć mnie od Boga. Kiedy żyłem bez nadziei, kiedy nie wiedziałem, co robić ze swoim życiem, to bracia i siostry ze wspólnoty byli zawsze blisko mnie, często bardziej nawet niż moja rodzina. Wspólnota cały czas mnie wspiera, nie w sposób ludzki, ale zapraszając mnie do ufności Panu, do modlitwy, do uczestniczenia w liturgii słowa, w Eucharystii, do korzystania ze spowiedzi.

Twoje powołanie do kapłaństwa – jak je rozumiesz?

To jest ogromny dar i tajemnica, jak pisał Jan Paweł II. Codziennie za ten dar dziękuję Bogu. Nie potrafię tego wszystkiego wytłumaczyć, gdyż jest to cały czas tajemnica powołania.Wiem, że Bóg mnie powołał w momencie, który On sam przygotował. Niczego od Niego nie żądałem ani nie oczekiwałem. Wiem tylko, że gdy wołałem do Niego z głębin swojego serca, doświadczyłem największej miłości. Czułem się bardzo kochany przez Chrystusa, a ja w Nim się po prostu zakochałem.

Byłeś świadkiem wielu nawróceń, przemian w życiu – kim są ludzie, którzy najgłębiej przeżywają swoją miłość do Jezusa?

Jezus Chrystus przyszedł na świat, aby uzdrowić to, co jest chore. Bo jesteśmy chorzy. Gdy człowiek jest chory na ciele, to dzwoni do lekarza. A my zapraszamy chorych na duszy na katechezy, bo tam przychodzi prawdziwy Lekarz. Te katechezy nie zakładają wiary, one są dla każdego. Chrystus przyszedł do wszystkich, nie tylko do wierzących Żydów, ale także do niewierzących.

Jesteś w Polsce, na Dolnym Śląsku – jak postrzegasz naszą pobożność?

Lubię mieszkać w Polsce. Trzeba dziękować Bogu za waszą pobożność. Gdzie indziej sytuacja jest katastrofalna. Przyznaję jednak, że w ciągu tych siedmiu lat w Polsce zauważam już zmiany w Polakach. Niestety, na niekorzyść. Jednak dla mnie ważne jest, aby każdemu człowiekowi dać możliwość spotkania się z Chrystusem.

W kościołach jest coraz mniej młodych – co robić?

Młodzi żyją tak, jakby Boga nie było, skupieni na pieniądzu, na pracy i na zabawie. Nie ma ich w kościołach, są w barach i pubach oraz w pracy. My zapraszamy właśnie te osoby na katechezy. Ale pamiętamy, że ostatecznie to Bóg jest tym, który zna serce każdego człowieka. Co robić? Na przykład jeżeli jakaś babcia czy matka widzi, że wnuczek czy syn cierpi, że żyje w grzechu, powinna zaprosić go na nasze katechezy (w każdy poniedziałek i czwartek o 19.00 w kościele św. Józefa w Świdnicy). Ja widziałem cuda!

W Świdnicy zaczyna się głosić katechezy – jak podchodzisz, jako kleryk Drogi Neokatechumenalnej, do tego wydarzenia?

Ze strachem! Wiem też, że jesteśmy sługami nieużytecznymi, narzędziami w ręku Boga. Rzekłbym, że jesteśmy jak głośnik: ktoś inny śpiewa, a my tylko przekazujemy Jego słowa, Dobrą Nowinę. To Duch Święty wzbudza w człowieku pragnienie, aby ten przychodził dwa razy w tygodniu do kościoła – rezygnując z telewizji, odpoczynku po pracy, albo kiedy pada deszcz, śnieg, jest zimno i nieprzyjemnie. Dla nas to także wysiłek – pokonywanie tych kilometrów dzielących Wrocław od Świdnicy, bez względu na pogodę i na to, czy spotkamy się z trzema czy z pięćdziesięcioma osobami. Czemu więc to robimy? Bo to lubimy? Nie! – ale z wdzięczności wobec Pana, za Jego miłość do nas.

Jaki etap, według Ciebie, w budzeniu wiary jest najtrudniejszy?

Najtrudniejszym etapem w wierze jest czas ataków ze strony demona, szczególnie w czasie kryzysu, trudnego momentu egzystencjalnego. Okres dojrzewania – bardzo ryzykowny czas. Jeśli wtedy, gdy stawia się ważne pytania, nie znajduje się prawdziwej odpowiedzi, bardzo łatwo zatracić się w społeczeństwie, bo ono nie daje żadnego wsparcia. Wprost przeciwnie, podpowiada złe rozwiązania, niszczy wrodzone piękno, podważa naturalne autorytety, wmawia bzdurne idee. Po kilku latach takiego czasu można szczerze wątpić, czy w świecie, gdzie rządzą siła i pieniądz, jest jeszcze Bóg. A jeśli Go nie ma, to pozostaje stworzenie sobie swojego raju (imprezy, chemiczne znieczulacze, seks, ryzykowne zachowania i unikanie odpowiedzialności). Można tego uniknąć albo to zatrzymać. Wtedy, gdy spotkasz się z Chrystusem zmartwychwstałym, twoje życie nabierze nowego kierunku ku pełni i autentycznej radości. Wiem, co mówię, bo sam tego doświadczyłem i tego życzę wszystkim.