Przybij piątkę dla Peruwiańczyka

ks. Paweł Łazarski, Natalia Grabka; GN 42/2013 Katowice

publikacja 25.10.2013 06:00

Krzyże i różance z Ziemi Świętej oraz kolorowe kiermasze, to tylko niewielka cześć misyjnej aktywności. Jak wygląda to w praktyce?

Nowoczesne technologie pomagają mieszkańcom Zambii w codziennych życiu Jakub Szymczuk /GN Nowoczesne technologie pomagają mieszkańcom Zambii w codziennych życiu

Jechać na misje czy nie jechać? Takie pytanie stawiają sobie coraz częściej księża i osoby świeckie. Choć nie wszyscy wyjadą, to jednak każdy może żyć misjami na co dzień.

Realnie i wirtualnie

Z większym zaangażowaniem chcemy pomagać ludziom, których znamy. Stąd wziął się pomysł wspierania konkretnego misjonarza, będący podstawą projektu „Aniołowie misji”. Takimi aniołami stają się osoby, które chcą pomagać sprawie misji. Dlatego misjonarze posłani przez naszą archidiecezję przygotowali programy, które będą realizować w swoich placówkach. To 12 drobnych, ale konkretnych projektów ewangelizacyjnych, sakralnych i edukacyjnych.

„Aniołowie misji” mogą sobie jeden z nich wybrać i przez rok wspierać. Będą wtedy na bieżąco informowani, jak jest realizowany. Najważniejsza w tym programie jest przewidywalna i długofalowa pomoc konkretnemu misjonarzowi w realizacji danego projektu. Obecnie kilkadziesiąt osób wspiera 11 realnych projektów, takich jak pomoc dla katechistów w Zambii, wyposażenie kaplic, warsztaty krawieckie i murarskie w tym kraju, budowa kościoła w Szczucińsku w Kazachstanie, urządzenie kościoła w Mołdawii. 12. projekt – „Przybij piątkę studentowi z Peru” – jest wirtualny i funkcjonuje na Facebooku. Polega na pomocy młodym Peruwiańczykom, którzy chcą się uczyć. W pomoc włączyło się ok. 100 osób.

Ile dasz, tyle masz

Po co angażować się w misje? Bo Kościół ma być misyjny. Wynika to wprost z nakazu Chrystusa, który powiedział „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Ale to tylko jedna strona medalu. – Misje są warsztatem, poligonem. Mają pobudzać w nas refleksję nad wartościami chrześcijańskimi – mówi ks. dr Grzegorz Wita, delegat biskupi ds. misji w naszej archidiecezji. Misje nie są działaniem jednostronnym. Pokazują to doświadczenia małżeństw, które wyjechały do Kazachstanu prowadzić rekolekcje Domowego Kościoła. Do wyjazdu przyczyniła się realizacja projektu „Głosimy Jezusa Ukrzyżowanego”. W październiku do swoich śląskich przyjaciół, Gabrieli i Józefa Sobczyków, przyjechali Lena i Jurij Tjukavkinowie, którzy są powiernikami rodzin i nauczycielami naturalnych metod planowania rodziny w Kazachstanie.

– Trzy razy braliśmy udział w rekolekcjach prowadzonych w Kazachstanie przez DK – mówi Lena. Dużo nauczyli się od małżeństw, które do nich przyjechały. Patrzyli zwłaszcza na dobre skutki dialogu małżeńskiego. Chcą przetłumaczyć materiały formacyjne DK na język rosyjski. – Bardzo cenne jest to, że na każdy rok jest przygotowany konkretny program spotkań – zaznacza Jurij. W Kazachstanie takiej stałości im dotąd brakowało. Ich pobyt w Polsce działa też w drugą stronę, bo pozwala docenić małżeństwom Domowego Kościoła jego program formacyjny. Od czterech lat klerycy z naszego seminarium wyjeżdżają do Mołdawii, gdzie prowadzą rekolekcje dla kilkudziesięciu tamtejszych ministrantów. To wszystko jest możliwe również dzięki pomocy „Aniołów misyjnych”.

Świeccy na misje

Jak mówi ks. Grzegorz Wita, przed wyjazdem na misje trzeba się poważnie zastanowić, po co chce się jechać, czym można się przysłużyć, żeby nie być ciężarem. Ważna jest świadomość, że na misje jest się posłanym. – Jestem posłanym, więc mam misję, zadanie do zrobienia. Są wobec mnie pewne oczekiwania, ktoś na mnie liczy, czuję się potrzebny – tłumaczy ks. Wita. Nieraz trzeba uczyć angielskiego, prowadzić różne warsztaty zawodowe czy być specjalistą od informatyki, albo po prostu znać się na… tynkowaniu. Pomoc medyczna też jest potrzebna. Ważna jest możliwość adaptacji do trudnych warunków. Wyjeżdżający muszą się liczyć z ryzykiem zdrowotnym. Na terenie archidiecezji są również ośrodki zakonne, które przygotowują świeckich misjonarzy. Są to m.in. salezjanie w Świętochłowicach i salwatorianie w Mikołowie.

Niektóre zgromadzenia organizują dla świeckich kilkumiesięczne wyjazdy, które są dla nich próbą. Część z nich wyjeżdża potem na kilka lat na misje, a u niektórych misyjny zapał znika. Mimo to warto posyłać ludzi na takie wyjazdy, żeby bardziej doceniali to, co mają tutaj. Ks. Grzegorz Wita zaznacza, że przed wyjazdem warto też wykazać się zainteresowaniem sprawami misji. – Ważne jest, by wcześniej współpracować z jakąś organizacją. By wykazać się pomocą lokalną, ale także mieć intuicję działania – mówi. Kiermasze misyjne są taką formą pomocy misjom tutaj na miejscu. Misyjne zaangażowanie może pomóc odkryć inne spojrzenie na nasze codzienne problemy i radość z małych rzeczy.

Nasi na misjach

Ks. Szymon Melerowicz z Bytomia, wkrótce wyjeżdża do amazońskiej części Peru – O misjach myślałem jeszcze przed przyjęciem święceń kapłańskich. Nie byłem wtedy do końca pewny, czy dam radę, czy się nadaję. Potem ten temat wielokrotnie się pojawiał w moim życiu. Odwiedziłem też księży pracujących na Ukrainie i w Peru. Ostatecznie poprosiłem arcybiskupa o zgodę na wyjazd na misje. Potem cały czas rozeznawałem to podczas przygotowań w Centrum Formacji Misyjnej. Oczywiście trochę się lękam, jak sobie tam poradzę. Boję się szoku kulturowego i tego, że bardzo będę się odróżniał od ludzi żyjących inną kulturą. Jednak to Pan Bóg mnie tam posyła i daje też łaskę do spełnienia tego zadania. Wyjazd na misje traktuję jako część mojej drogi do zbawienia.

Gabriela i Józef Sobczykowie, mieszkają w Rudzie Śl.-Kłodnicy, uczestniczyli w rekolekcjach Domowego Kościoła w Kazachstanie – Ten wyjazd pomógł nam uświadomić sobie powszechność Kościoła. W Kazachstanie bardzo mocno czuje się wspólnotę w parafiach, bo to niewielki Kościół. U katolików widać tam mocnego ducha. Zdarza się, że dzieci przyprowadzają rodziców do wiary. Dla nas to bardzo odkrywcze. Pobyt w Kazachstanie uprzytomnił nam, że to nie ludzie są twórcami Kościoła, ale to Pan Bóg, który sam daje im siłę, żeby przyszli i wytrwali. Widzieliśmy to wyraźnie podczas wieczystej adoracji w katedrze w Astanie. Ludzie przyjeżdżają na nią z odległych parafii, pokonując nieraz po kilkaset kilometrów. Dzięki temu wyjazdowi zrozumieliśmy, że każdy człowiek jest ważny, a przecież my w Polsce bardziej patrzymy na Kościół przez pryzmat liczb.

Kazachowie są bardzo serdeczni. Ogromnie nam dziękowali. „Za co oni nam dziękują?” – dziwiła się nasza córka Karolina. A to była ich wdzięczność za naszą obecności tam u nich, którą traktowali jako dar dla siebie. My dzięki temu na nowo odkryliśmy, że można być darem dla drugiego człowieka.