Te słowa powiedział Duch

Monika Augustyniak; GN 41/2013 Łowicz

publikacja 29.10.2013 06:00

O buddyzmie i czytaniu Biblii od deski do deski, o odliczaniu minut do końca Mszy i niecierpliwym czekaniu na promocję lektorską z Markiem Zającem rozmawia Monika Augustyniak.

 Kiedyś Marek Zając chciał poznać Boga rozumem. Dziś szuka Go sercem Monika Augustyniak /GN Kiedyś Marek Zając chciał poznać Boga rozumem. Dziś szuka Go sercem

Monika Augustyniak: Wielkimi krokami zbliżamy się do końca Roku Wiary. Czy przeżył go Pan w wyjątkowy sposób?

Marek Zając: Szczerze mówiąc, nie. Wiarę traktuję jako coś, co trzeba stale rozwijać i doskonalić, w czym trzeba wzrastać na co dzień. W moim przypadku ta tendencja nie jest uzależniona od konkretnego roku.

Od dwóch lat jest Pan liderem wspólnoty. Kiedy zaproponowałam Panu wywiad, powiedział Pan, że dawanie świadectwa to obowiązek. Zawsze był Pan człowiekiem wierzącym w Boga i głoszącym Jego miłość?

Nie. Moja przygoda z Bogiem zaczęła się dość późno. Wychowywałem się w malutkiej miejscowości na Mazurach, gdzie wszyscy się znali. Ponieważ mój ojciec był wojskowym, w biały tydzień mama przebierała mnie w garniturek dopiero w kościele, żeby tata nie miał nieprzyjemności w pracy. Kiedy miałem 14 lat, przeprowadziliśmy się do Skierniewic. Tutaj zetknąłem się ze Wspólnotą „Apostoł”. To był początek jej istnienia, na spotkania przychodziły tłumy młodzieży, wręcz była taka moda. Przyszedłem kilka razy, ale zrezygnowałem. Nie uczęszczałem na religię, bo mnie ona nie interesowała.

Na studiach zetknąłem się z krisznowcami, z buddyzmem, przeczytałem trochę książek o mistycyzmie. Pewnego dnia szedłem przez pl. Grunwaldzki we Wrocławiu i zobaczyłem, że ktoś sprzedaje Pismo Święte. Postanowiłem kupić. Kiedy zobaczyłem, ile w nim tekstu, pomyślałem, że muszę mieć jakiś plan na czytanie. I tak w poniedziałek czytałem jeden rozdział, we wtorek dwa, we środę trzy itd. W niedzielę siedem, a w poniedziałek znów jeden i od początku. Dwa razy przeczytałem Biblię od deski do deski. Zajęło mi to około trzech lat.

To było pierwsze Pana zetknięcie ze słowem Bożym? No i jaki obraz Boga rodził się w Panu po przeczytaniu Starego Testamentu? Często mówi się, że Bóg starotestamentowy jest zupełnie inny od tego, który objawia się na kartach Nowego Testamentu.

W szkole średniej przeczytałem Nowy Testament i choć nie wpłynęło to na moją wiarę, byłem zafascynowany osobą Jezusa, Jego postawą, tym, co mówił, co robił. Był niesamowicie spójny, a to wydawało mi się trudne do osiągnięcia w świecie, który mnie otaczał. Taki obraz Boga pozostał mi do dziś. Natomiast Stary Testament czytało mi się inaczej. Czasem musiałem się zmuszać. No ale ja tak już mam, że jak coś sobie postanowię, to muszę to dokończyć.

Czy ta lektura wpłynęła na Pana wiarę?

Zupełnie nie. Minęły studia, zacząłem pracować, ożeniłem się. I miałem niesamowite szczęście, bo moja żona wywodziła się z bardzo wierzącej rodziny i sama też szczerze wierzyła w Boga. Razem chodziliśmy do kościoła, tyle że ja odliczałem minuty do zakończenia Eucharystii.

Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy mój syn przystąpił do Pierwszej Komunii św. Z dnia na dzień z dziecka, które nie mogło minuty usiedzieć na miejscu, stał się grzecznym, posłusznym chłopcem, nie opuszczał Mszy św., zaczął chodzić na Roraty i żadnych nie opuścił. Szybko został ministrantem. Wtedy zaczął też zadawać mojej żonie pytania: „Dlaczego ty i ja chodzimy często do kościoła, a tata tak niechętnie lub wcale?”. Choć byłem letni, uważałem, że wiara w Boga i przestrzeganie Dekalogu jest czymś dobrym i nie chciałem, by moja rodzina to straciła. Zacząłem więc czytać książki o Bogu, chciałem poszerzyć wiedzę o Nim, jakoś Go zdefiniować. Próbowałem pojąć Boga w sposób rozumowy. 

Pewnego dnia znajomy powiedział mi o rekolekcjach REO rozpoczynających się w naszej parafii. Pomyślałem, że warto, bo zdobędę nowe informacje o Bogu i będę miał argumenty do dyskusji z innymi (śmiech). Chodziłem na wszystkie spotkania, modliłem się codziennie wyznaczonym Słowem, okazało się nawet, że mam coś do powiedzenia na grupce dzielenia. Jedyne, czego nie mogłem pojąć, to wspólna modlitwa. To podnoszenie rąk, klaskanie – wszystko to było dla mnie niezrozumiałe. Aż na którymś spotkaniu podszedłem do mojego animatora i powiedziałem mu o moich rozterkach. Na co on odpowiedział: „Marek, modlitwa to nie jest kwestia przełamania się, to jest twój obowiązek”. I to był moment mojego nawrócenia. Wierzę, że te słowa powiedział wtedy Duch Święty. Zrozumiałem, w jakim byłem błędzie, zobaczyłem, że to, czego doświadczam na rekolekcjach, jest niesamowite i dobre. Tak, jakby nagle otworzyły mi się oczy. Poznałem, że tym, co mnie komunikuje z Bogiem, jest serce, a nie rozum.

To zadziwiające. Większość ludzi spotyka żywego Boga podczas jakiejś modlitwy, nabożeństwa, a Panu wystarczyło jedno zdanie animatora.

Tak. Myślę, że Bóg wykorzystał ten dar, który we mnie złożył: ciekawość. Po nawróceniu niewiele zmieniło się w moim życiu zewnętrznym. Jedynie żona kiedyś mi powiedziała, że stałem się lepszym człowiekiem. Ale ja zawsze starałem się być uczciwy i sumienny. Jednak moje życie wewnętrzne zmieniło się radykalnie. Jestem liderem wspólnoty, czyli nie tylko dbam o moją relację z Bogiem, ale też zachęcam do tego innych. Mówię im, by nie bali się zaufać i chodzić po wodzie. A ponieważ mieszkam nad zalewem, śmieją się, że któregoś razu pójdę do pracy na skróty, właśnie po wodzie. (śmiech). Co więcej, jestem ministrantem, a za kilka tygodni będę miał promocję lektorską. Służba przy ołtarzu jest dla mnie niesamowitym wyróżnieniem i ogromną łaską. Zawsze lubiłem czytać, a czytanie na Eucharystii jest dla mnie szczególnie ważne.

W Pana przypadku prawdziwe staje się powiedzenie, że „łaska buduje na naturze”.

Zdecydowanie tak. W końcu to Bóg mnie stworzył i obdarował takimi darami, które pozwolą mi zbliżać się do Niego. I myślę, że nie tylko wykorzystuje moje talenty, bym się nawracał, ale to właśnie Bóg sprawia, że rozwijam swoje dary i umiejętności i staję się coraz lepszy.