Na miły Bug!

Marcin Jakimowicz

GN 41/2013 |

publikacja 10.10.2013 00:15

Odkąd została sprzątnięta sprzed nosa samemu papieżowi, działa cuda wśród rozlewisk i lasów. Kilkaset metrów od białoruskiej granicy.

Kodeń Roman Koszowski Kodeń

I znów tu wróciłem. Daleki, dziki wschód. Absolutny kraniec Polski. Cisza, spokój. Choć zegarek w komórkach automatycznie przeskakuje do przodu o godzinę, dostrajając się do białoruskiej sieci, w istocie czas się zatrzymał. Zza firan okien drewnianych chałup w Sławatyczach czy Lisznej ciekawie wyglądają staruszki, odrywając na chwilę wzrok od monotonnego nieruchomego pejzażu. Uwielbiam tu wracać poza sezonem. Gdy jedynymi świadkami reporterskich wojaży są jeże i wiewiórki.

Kodeń, kradzież, komary

Jestem w miejscu, gdzie kradzież wydała błogosławione owoce. W sezonie Kodeń tętni życiem. Gdy trafiłem tu w czerwcu, zastałem bazylikę nabitą do ostatniego miejsca. Przecierałem oczy ze zdumienia. Trudno było wcisnąć szpilkę. Średnia wieku? Piętnaście lat. Młodzież z całej diecezji przyjechała na czuwanie. Dzień później kościół znów pękał w szwach. Wiernych z Podlasia i zachodniego Polesia zgromadziła Msza z modlitwą o uzdrowienie. Nad sanktuarium unosiły się wówczas chmary komarów. Wiosną wylał nieobliczalny Bug, a wokół kościoła powstało prawdziwe pojezierze. Misternie odnowiona kalwaria tonęła. Woda poniosła pomosty, podmyła kapliczki, zdemolowała ogrody. Do Kodnia przyjechaliśmy o świcie. Mijaliśmy kilometry iglastych lasów, nadbużańskie rozlewiska, mgły leniwie kołyszące się nad zmarzniętymi polami. Wszystko wokół spało zasypane kołdrą liści. Z okien pobliskiego monasteru w Jabłecznej sączyła się wschodnia liturgia. – O której wstajecie? – spytałem prawosławnych mnichów. – U nas w klasztorze każdy wstaje, o której chce – usłyszałem w odpowiedzi. – Pod warunkiem, że o szóstej będzie na modlitwie w cerkwi. Wschodnia Polska to prawdziwy kulturowy tygiel. Wzdłuż granicy znajdziemy wiele odcieni wschodniego chrześcijaństwa. W niedalekich Kostomłotach, gdy cała wioska zebrała się u studni, słyszałem w czasie święta Jordanu: „Na jordańskich falach czystych/ przywitał Chrystusa Jan/ Światłem promieni srebrzystych/ błysnął w górze tęczy łan”. Na terenie parafii w Kodniu mieszka 2400 osób. 400 z nich to prawosławni. – Mamy sporo małżeństw mieszanych – katolicko-prawosławnych – mówi ojciec Bernard Briks, superior klasztoru. – Historia Kodnia naprawdę zaczyna się wraz z Sapiehami – opowiada z błyskiem w oku o. Paweł Gomulak. – To właśnie za Sapiehów miasto rozkwitło. Na przełomie XVII i XVIII wieku Kodeń liczył nawet do 6 tys. mieszkańców! Cała Rzeczpospolita ceniła prace tutejszych bednarzy. Czwarty właściciel Kodnia, książę Mikołaj Sapieha zwany Pobożnym, w 1629 roku rozpoczął budowę świątyni w rynku miasta. Był wojewodą brzesko-litewskim i mińskim (czyli rządził praktycznie obszarem dzisiejszej Białorusi!). W trakcie budowy ciężko zachorował. Efektem choroby był paraliż. Za namową żony Mikołaj udał się na pielgrzymkę do Rzymu, by tam prosić o łaskę zdrowia. Wyprawa była ciężka nie tylko ze względów logistycznych, ale przede wszystkim dlatego, że pielgrzym leżał sparaliżowany. W Wiecznym Mieście Sapieha trafił do samego papieża Urbana VIII.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.