Tam, gdzie świat się kończy

ks. Rafał Pastwa; GN 37/2013 Lublin

publikacja 18.09.2013 06:00

W Papui-Nowej Gwinei istnieje kilkaset języków, wybuchają wulkany i zdarzają się trzęsienia ziemi. Można spotkać domy duchów i religie animistyczne. Toczą się wojny o kobiety, ziemię i świnie. Cywilizację przynieśli Papuasom misjonarze. Dziś pracuje tu ks. Adam Woch.

Ks. Adam Woch z wymalowanymi mieszkańcami Sugu  Reprodukcja zdjęcia ks. Rafał Pastwa /GN Ks. Adam Woch z wymalowanymi mieszkańcami Sugu

Papua-Nowa Gwinea położona jest we wschodniej części Nowej Gwinei oraz na sąsiednich archipelagach, które liczą kilka tysięcy wysp. Jest krajem górzystym. Najwyższy szczyt sięga wysokości 4509 m n.p.m. Pośród 6 mln mieszkańców rozróżnia się około 826 języków; główne z nich to angielski, pisin i motu. Kraj deklaruje się jako chrześcijański, większość stanowią tu protestanci. Stolicą kraju jest Port Moresby, z którego nie ma dróg dojazdowych. Jedyny sposób, by dostać się z wybrzeża w głąb wyspy, to droga powietrzna.

To nie moja misja

W Papui-Nowej Gwinei pracuje dwóch księży z archidiecezji lubelskiej: ks. Adam Woch i ks. Marek Konrad. Ksiądz Adam Woch został wyświęcony na kapłana przez abp. Józefa Życińskiego w 2000 r. Po dwóch latach pracy w parafii zgłosił się do pracy misyjnej. Po rocznym przygotowaniu w centrum misyjnym wyjechał do Papui-Nowej Gwinei w lutym 2004 r. Obecnie pracuje w rejonie Kagua w parafii Sugu w diecezji Mendi. – To nie jest moja misja, to misja Kościoła katolickiego – mówi.

Papuas w telewizji

Programy w telewizji są wykreowane. Przychodzi „white man” do takiej „dzikiej” wioski i nagle przed kamerą zaczynają biegać krzyczące kobiety, które podnoszą alarm. Za chwilę wyskakują uzbrojeni wojownicy gotowi zastrzelić z łuku całą ekipę telewizyjną. Jak się okazuje, Papuasi, żeby wyglądać tak jak w programach telewizyjnych, muszą się przygotowywać dwa dni. – Już prawie nikt w Papui-Nowej Gwinei nie mieszka na drzewach. Nikt nie chodzi na co dzień z umalowaną twarzą ani w pióropuszu z piór rajskiego ptaka. Robią to tylko na potrzeby komercji – mówi ks. Woch.

W ciągu 60 lat za sprawą urzędników australijskich i Kościoła katolickiego mieszkańcy przeskoczyli z epoki kamienia łupanego do nowoczesności. Problemem nie jest jednak ich wygląd, lecz mentalność. Cywilizacja dotarła do prowincji Kagua. Tylko że ludzie nie wiedzieli, jak używać elektryczności, więc pościnali słupy i porobili sobie z nich ogrodzenie. Drut został zwinięty i wykorzystany w inny sposób. Anteny telewizyjne i solary pozdejmowano. Bez elektryczności funkcjonować na wyspie jest bardzo trudno. Prądu potrzebuje każda szkoła i szpital. Czerpanie go z generatora jest bardzo kosztowne.

Kazuar i chińska zupka

Ksiądz Adam zazwyczaj sprawuje Mszę św. o godzinie 7 rano. Do kościoła w Sugu przychodzi codziennie kilkanaście, czasem kilkadziesiąt osób. Później kapłan je śniadanie. Ma 14 wspólnot kościelnych pod swoją opieką i nie jest w stanie odwiedzić ich wszystkich w niedzielę. Jedzie więc do nich w ciągu tygodnia. – A jeśli nie jadę do kolejnej stacji misyjnej, to idę do pracy razem z mieszkańcami w Sugu – mówi misjonarz. – Staram się wszystko robić razem z nimi. – Jeżeli robimy coś pożytecznego, to nie tylko dla wierzących, ale dla wszystkich. Nie możemy jako misjonarze odrzucać ludzi spoza wspólnoty. Mój dom jest otwarty dla liderów, dla „big manów”. Gdy jestem w wioskach, które ewangelizuję, jem to, co mieszkańcy, chcę uszanować ich zwyczaje i gościnność. Mają swoje lokalne potrawy, ale jemy też chińskie zupki – śmieje się. – Oczywiście jadłem również kazuary i larwy – dodaje.

Świnia to skarb

Primary school, czyli szkołę z klasami od III do VIII ks. Adam założył pięć lat temu. Nie dostał numeru rejestracji, nie miał też pieniędzy na pensje dla nauczycieli. Pierwszy budynek był z bali i pod strzechą. Szkoły rządowe w Papui są fikcją. Istnieją jedynie na papierze. Założył w związku z tym elementary school, gdyż dzieci, które przyszły z tzw. szkół rządowych, nie potrafiły nawet czytać. – Mamy duży problem z młodymi dziewczętami – podkreśla. Według statystyk tylko 6 proc. dziewcząt ukończyło tu edukację na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej. Dlatego razem z siostrami zakonnymi ks. Woch stworzył program edukacyjny dla dziewcząt, aby je wykształcić i poszerzyć ich horyzonty. – Problem jest z rodzicami, którzy nie chcą posyłać córek do szkoły. Dlatego, że dziewczyna poza miejscem zamieszkania zachodzi zazwyczaj w ciążę, rodzi dziecko i jej cena spada. Atakuje się Kościół katolicki za naukę w kwestii etyki seksualnej, ale tu doświadczamy, jak ona jest prawdziwa – podkreśla misjonarz.

Chrześcijaństwo może stać się lekarstwem dla miejscowej ludności. Ważne jest jednak, aby była ciągłość ewangelizacji, aby nie zabrakło misjonarzy na tym terenie. W Papui nadal występuje politeizm. Im więcej żon, tym wyższa pozycja społeczna mężczyzny. Z kolei im więcej świń, tym więcej żon można kupić. Za świnię kupuje się tu wszystko. Oczywiście pod wpływem misjonarzy niektórzy pozostają już przy jednej żonie, chcą też mieć sakramentalny związek.

Judasz czy Jezus?

Praca misjonarza nie jest prosta. – Spotkałem misjonarzy, którzy przepracowali tu 40 lat i mówili, że nic nie udało się im zmienić. W pracy misyjnej często nie widać sukcesów – mówi ks. Woch. Miejscowa ludność ceni sobie polskich misjonarzy. Mimo braku zasobów pieniężnych Polacy potrafią stworzyć atmosferę gościnnego domu. Papuasi doceniają powoli możliwość korzystania z sakramentów, w tym z Eucharystii. Mają zupełnie inną mentalność, której my, Europejczycy, nie jesteśmy w stanie zrozumieć. – Często wybraliby Judasza, a nie Jezusa, gdyż w ich tradycji Judasz to idealny bohater zdrady – mówi ks. Adam.

– Tutaj ludzie wchodzą w relacje przyjaźni niekiedy tylko po to, by później zniszczyć i zdradzić człowieka. Czasami biorę udział w ugodach po jakiejś walce czy wojnie. W trakcie rozmów w języku lokalnym słychać ciągle podniesione głosy: „Janda! janda!” – czyli wojna. Natomiast słowo pokój Papuasi wymawiają w języku pisin, a nie w języku lokalnym. Oni nawet nie mają pokoju na ustach, a co dopiero w sercu – dodaje.

Ludzie w Papui-Nowej Gwinei potrzebują księży. Powoli Ewangelia staje się dla nich coraz bardziej istotna. Nie należy liczyć jednak, że z dnia na dzień pozbędą się mentalności, która kształtowała ich przez pokolenia. Misjonarze posługują im niekiedy w wyjątkowo trudnych warunkach. Aby zbudować szkołę czy szpital, muszą mieć dostęp do zaplecza finansowego. Wsparcie dla naszych lubelskich misjonarzy organizują osoby świeckie i duchowni. Coraz częściej rozumiemy, że nawet przebywając w swoim domu, można wspierać misje.

Dodatkowe informacje o pracy ks. Adama Wocha na stronie www.sugu.rozeslanie.pl