W mieście papieża

Marta Deka, ks. Zbigniew Niemirski; GN 36/2013 Radom

publikacja 20.09.2013 06:00

Od 14 lat w metropolii Buenos Aires prowadzi dom dziecka dla dziewcząt.

W mieście papieża Zdjęcia Archiwum s. Karoliny Frąk

Czekając na zakończenie zajęć szkolnych swoich podopiecznych, oglądała w telewizji relację z wyboru papieża. – Gdy usłyszałam imię i nazwisko nowego ojca świętego: Jorge Bergoglio, pomyślałam sobie, że to jakiś Włoch, który nazywa się tak samo jak nasz kardynał. Chwilę potem, gdy go zobaczyłam w białej sutannie, była już tylko wielka radość – wspomina s. Karolina Frąk ze Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek, pochodząca z podradomskiego Młodocina Mniejszego.

Osobista prośba

To było dwa i pół roku temu. – „Tu mówi ojciec Bergoglio, może siostra mnie nie zna” – usłyszałam głos w słuchawce. „Ależ księże kardynale, oczywiście, że znam” – odpowiedziałam. Dzwonił z prośbą o przyjęcie do naszego ośrodka dziewczynki, która, przywiązana do łóżka, od pół roku przebywała w szpitalu psychiatrycznym. Nie było nam łatwo podjąć decyzję, bo nasz ośrodek nie jest przystosowany do opieki nad osobami w takim stanie. Ale przekonała nas jego niesamowita ufność w to, że ta dziewczyna rozpocznie nowe życie. Kardynał zapewniał wszelką pomoc, lekarstwa, wizyty lekarzy itd. I proszę sobie wyobrazić, że po półtora miesiąca pobytu u nas ta dziewczyna wróciła do zdrowia. Wraz ze swą siostrą została zaadoptowana. Dziś odwiedza nas i nasze podopieczne – opowiada zmartwychwstanka. S. Karolina do zgromadzenia wstąpiła w 1989 r. Jak opowiada, jej powołanie kształtowało się pod duchową opieką ks. Stanisława Rożeja, jej katechety z parafii w Kowali. Dwa lata później złożyła pierwsze śluby.

Ostatnie cztery lata pobytu w Polsce pracowała w Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie, prowadzonym przez siostry z jej zgromadzenia. – Moim marzeniem była posługa tym, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Nigdy o tym nie mówiłam głośno, ale o tym nieustannie myślałam. Nie powiedziałam tego nawet wtedy, gdy matka generalna Dolores Stępień napisała list otwarty, że potrzebna jest kandydatka, która podjęłaby się pracy w Argentynie, gdzie siostry otwierają dom dziecka. W podjęciu decyzji pomogła mi s. prowincjalna Teresa Jasieńska, która spotkawszy się ze mną, jakoś wyczuła moje pragnienia. I na jej pytanie, czy chcę pojechać, wyraziłam zgodę – mówi s. Karolina.

Najlepsze lekarstwo

Buenos Aires to metropolia licząca niemal 3 miliony mieszkańców. Jedna z największych w Ameryce Południowej. W jej południowej części znajduje się ponad 200 tysięczne Lanús. To tutaj znajduje się dom dziecka prowadzony przez siostry, a jego dyrektorką jest właśnie s. Karolina. W ośrodku wraz z czterema zakonnicami mieszkają 22 dziewczynki. – W Lanús prowadzimy dom dziecka dla dziewczynek opuszczonych, porzuconych, osieroconych i skrzywdzonych. To są dzieci często latami wykorzystywane seksualnie, bardzo często bite, przygotowywane do prostytucji lub żebrania. Są tak zastraszone, że takie sytuacje uważają za normalne i bywa, że na początku pobytu w naszym domu pytają mnie, dlaczego nikt ich nie bije. Każda z nich to osobna, wielka i dramatyczna historia – opowiada misjonarka.

Siostry prowadzą placówkę w ścisłej współpracy z sądami, ośrodkami pomocy i gronem życzliwych i ofiarnych osób. Wszystkie dziewczynki są uczennicami prywatnej szkoły katolickiej, prowadzonej przez franciszkanów. A tym, co najbardziej pomaga wyjść dzieciom z traumy, jest atmosfera, jaka panuje w domu. – Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte. Wiele z nich mówi do mnie „mamo”, bo nie znają swoich biologicznych mam. Ogarniamy je ciepłem i miłością. To najskuteczniejsze lekarstwo pozwalające wychodzić im na prostą. Przychodzą wieczorami, gdy zapadnie zmrok, i z płaczem opowiadają swoje historie. Tak bywa miesiącami. A ja słucham, bo wiem, że to jest im potrzebne – mówi misjonarka.

– Wszyscy dbamy o nasz dom, który jest tak naprawdę domem radości. Bardzo się szanujemy i kochamy. Widać to na każdym kroku. Wspólnie odrabiamy lekcje, bawimy się. W weekendy, gdy ma wolne pani, która pracuje w kuchni, gotujemy obiady i razem je jemy. Jestem wdzięczna Bogu za taką relację z dziećmi – dodaje. Podopieczne przygotowywane są też do przyjmowania sakramentów. Niejednokrotnie tam przyjmują chrzest. S. Karolina kończy swój krótki urlop w Polsce. Cieszyło ją odwiedzenie rodzinnych stron, spotkania z przyjaciółmi. Wszędzie, gdzie tylko mogła, pokazywała sportową koszulkę w biało-niebieskie pasy z numerem 10. To dla Argentyńczyków łatwo rozpoznawalny znak. Taką nosi duma ich kraju Lionel Messi, najlepszy piłkarz świata. Ale nie o numer tu chodzi. Tę koszulkę siostra otrzymała od swoich podopiecznych w przeddzień odlotu do Polski, a na niej wszystkie podpisały się i narysowały wielkie serce. – Mój wyjazd do Polski dziewczęta bardzo przeżywały i czekały na moje zapewnienia, że wrócę. A ja im mówiłam, że jadę, ale wrócę – mówi siostra.

Szkoła radości

Gdy s. Karolina opowiada o Argentyńczykach, wyraźnie się ożywia, a z jej twarzy nie znika uśmiech. – Jestem Polką z krwi i kości, ale w Argentynie mieszkam już 14 lat i, co zrozumiałe, żyję tym krajem i jakoś go porównuję z moją ojczyzną. Po przyjeździe spacerowałam po radomskich ulicach. Mówiłam: „Jak tu jest pięknie – kwiaty, ławeczki, wystawy sklepowe, mama z wózkiem, ludzie jedzą lody”. Ale już trzeciego dnia uzmysłowiłam sobie, że wciąż słyszę jakieś narzekania. Boże kochany, myślę sobie, dlaczego? – zastanawia się s. Karolina. – My w Argentynie nie mamy jednej dziesiątej tego, co jest tutaj, a nie słychać narzekania i ludzie są uśmiechnięci. Owszem, misjonarka zdaje sobie sprawę z obszarów nędzy i ludzkich nieszczęść, jakie istnieją w Buenos, przecież spotyka się z nimi na co dzień. I temu chce zaradzać. Opowiada o dzielnicach nędzy istniejących najczęściej na przedmieściach, o miejscach, do których właściwie nie ma wstępu ze względu na przestępczość i handel narkotykami. – W takich dzielnicach ewangelizacja wymaga nie lada odwagi. A jeśli już się wejdzie, to nawet nie myśli się o budowie kościoła. Tam trzeba najpierw zbudować jadalnie, przywieźć ubrania i dopiero wtedy, jeśli coś zaskoczy, próbować mówić o Chrystusie.

Głównym problemem w pracy duszpasterskiej jest brak księży i sióstr zakonnych. Bywa, że idę ulicą, a z samochodu wysiada jakiś człowiek i prosi, bym go pobłogosławiła – bo oni czują się chrześcijanami, ale brak im opieki duszpasterskiej – opowiada. W jej argentyńskiej diecezji co roku wyświęcanych jest jeden albo dwóch księży. – Brakuje kapłanów, ale ci, którzy tu są, to są ludzie naprawdę oddani. A kard. Bergoglio otaczał ich ogromną troską. Zapraszał ich na przygotowywane przez siebie obiady i sam bardzo często starał się odwiedzać właśnie te najbiedniejsze dzielnice – dodaje.

Dzień wyboru

S. Karolina należy do tej nielicznej grupy, która mogła przeżyć dwa wybory „swojego” papieża. Była małą dziewczynką, gdy na stolicy Piotrowej zasiadł Jan Paweł II. Pamięta radość rodziców, uściski i łzy radości. – Ja do końca będę mówić, że mam dwóch papieży – podkreśla. Wspomina też wybór papieża Franciszka. Gdy jeszcze stał na balkonie, z Polski zadzwonił do niej ks. Dariusz Kowalczyk, by podzielić się radosną nowiną. Ks. Dariusz, członek Zarządu Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”, jest jej kolegą od czasów, gdy w Kowali należeli do grupy parafialnej. Zadzwonił ze studia telewizyjnego, gdzie komentował konklawe. Rozdzwoniły się inne telefony, a ona musiała biec do szkoły po dziewczynki. – Miałam osiem minut na przebycie półtora kilometra. Biegnąc, po drodze mówiłam ludziom w warsztatach, że mamy papieża, a oni wybiegali, żeby się ze mną uściskać. I tych uścisków po drodze było kilkanaście. Auta na drodze trąbiły, z okna ludzie krzyczeli do mnie: „Siostro, mamy papieża!”. A potem przed szkołą mamy czekające na swe pociechy mówiły: „Siostro, mój mąż spotkał się z nim w metrze”, „A mój gdzieś tam na ulicy, „A mój jechał z nim w autobusie”. Wszyscy go znali, bo on wychodził na ulice, by spotykać się ze zwykłymi, prostymi ludźmi – wspomina misjonarka.

Wśród tamtych przeżyć i pierwszych refleksji wraca też i ta, o której siostra mówi z uśmiechem: – Mój Boże, ten człowiek urodził się w Buenos w naprawdę biednej dzielnicy. Jego największym zadaniem było spotykać się z najbiedniejszymi. Teraz nagle znalazł się w ogromnych murach Watykanu. Jemu chyba brakuje powietrza do oddychania. Nazaretanka cieszy się, bo na koniec tego roku planowana jest wizyta papieża w Argentynie. – Cały kraj na niego czeka. Już widać zmiany. Jest więcej ludzi w kościołach. W telewizji mówi się dużo więcej i bardzo pozytywnie o naszym papieżu. Są jego zdjęcia. Postawili mu nawet pomnik, ale musieli go szybciutko usunąć, bo on nie szuka popularności. Tego, co szuka, to jedność i prostota Kościoła. Takiego Kościoła chciał w Argentynie i takiego chce na całym świecie. On chce, by Kościół był służebny, otwarty, prosty, ubogi. Myślę, że papież Franciszek to dar Boga dla dzisiejszego świata – mówi siostra.