Lekarze idą w krzaki

Marta Sudnik-Paluch; GN 35/2013 Katowice

publikacja 10.09.2013 06:30

W Paragwaju oficjalnie mieszka niemal 7 milionów ludzi. Dodatkowe rzesze niezarejestrowanych nigdzie osób żyją w asentamientos, czyli tamtejszych slumsach. A w całym kraju aktywnych zawodowo jest... 90 anestezjologów.

 Jedna z wizyt domowych.  Jak przyznają lekarze, mieszkańcy asentamientos musieli nabrać  do nich zaufania, żeby pozwolić im wejść do swoich domów Ks. Wojciech Grzesiak Jedna z wizyt domowych. Jak przyznają lekarze, mieszkańcy asentamientos musieli nabrać do nich zaufania, żeby pozwolić im wejść do swoich domów

Kilkoro lekarzy związanych z Wojewódzkim Szpitalem Specjalistycznym w Jastrzębiu-Zdroju oraz ich kapelan raz do roku lecą do Paragwaju. Tam pomagają najuboższym, pozbawionym dostępu do służby medycznej. – Wszystko zaczęło się od wizyty mojego kolegi – franciszkanina o. Grzegorza. Wiedział, że jestem kapelanem w szpitalu i dlatego poprosił mnie o pomoc. Powiedział, że potrzebuje lekarzy. Nie byłem przekonany, czy ktokolwiek się zgodzi polecieć, ale spytałem dr. Tomasza Pohabę. Jego entuzjastyczna reakcja zaskoczyła mnie – wspomina ks. Wojciech Grzesiak, kapelan w WSS nr 2.

Śmierć w rynsztoku

I tak trójka lekarzy i ksiądz, zaopatrzeni w kilkaset kilogramów leków i opatrunków, znaleźli się w samolocie. – Naszą misję pomogli nam zorganizować ojcowie franciszkanie i siostry elżbietanki, które posługują tam, na miejscu. Mimo to, mieszkańcy byli początkowo dość nieufni. Trzeba ich zrozumieć. Dla nas, Europejczyków, slumsy oznaczają biedę. Tak naprawdę nie ona im najbardziej doskwiera. Gorsze jest wykluczenie. Ludźmi, którzy tam żyją, nie interesuje się nikt. Są porywani, zastraszani, ale nie mają się do kogo zwrócić o pomoc. Oficjalnie ich nie ma, nie mają dowodów tożsamości, ubezpieczeń, nie są nigdzie rejestrowani – tłumaczy ks. Wojciech. – Dlatego kiedy pojawia się ktoś obcy, od razu podejrzewają najgorsze. Ale kiedy już się do człowieka przekonają, podzielą się ostatnią kromką chleba.

Lekarze, którzy uczestniczyli w trzech dotychczasowych misjach, przyznają, że początkowo towarzyszył im zachwyt przyrodą. Piękną czerwoną ziemią. A później przyszedł czas na obserwacje. Wtedy poznali wiele przerażających historii. „Chwila intensywnego deszczu i miasto staje się nieprzejezdne, olbrzymie fale spłukują wszystko, co znajdą na swojej drodze. Łącznie z pieszymi” – piszą na blogu, na którym umieszczali relacje z podróży. „Potem była przejażdżka zalanymi (jak rzeki) ulicami Asunción [stolicy Paragwaju – przyp. red.]. Grzesiu [franciszkanin opiekujący się grupą – przyp. red.] opowiadał, że jest to czas wielu wypadków drogowych z udziałem pieszych, ponieważ ludzie wysiadający z autobusów wpadają do rynsztoków wypełnionych mnóstwem wody o bardzo silnym prądzie i zostają normalnie »porywani« przez fale, co kończy się podtopieniem bądź licznymi urazami czaszki”.

Duży nie zbada małego

Lekarze, którzy udali się do Paragwaju, razem z posługującymi tam zakonnikami i zakonnicami wspólnie wypracowali model pomocy: jeden lekarz internista przyjmuje w ośrodku, a drugi zabiera przenośne EKG i „jedzie w krzaki”. Oprócz tego mobilnie przyjmuje pacjentów pediatra. – W tym roku podczas misji nie było z nami pediatry. Indianie nie mogli pojąć, dlaczego internista nie czuje się kompetentny, by badać dzieci. Szczególnie upodobali sobie naszego kolegę, który jest dość wysoki i potężny. Chodzili za nim i pytali: „Jesteś taki duży i dużego umiesz zbadać, a małego człowieka to już nie?” – opowiada kapelan. Na miejscu okazało się, że mieszkańcy potrzebują nie tylko pomocy medycznej, ale także edukacji. Bo dla nich nie jest oczywiste, że trzeba dbać o swoją higienę, że myje się ręce przed posiłkiem. Nie wiedzą, jak pielęgnować chorych.

– Dr Marek Widenka, który pracuje w hospicjum, zwrócił uwagę, że przydałoby się, żeby przyjechały z nami pielęgniarki, które mogłyby tego wszystkiego uczyć – mówi ks. Wojciech. Dlatego w IV misji uczestniczyć będą dwie pielęgniarki – Barbara Dziak i Marta Wdowczyk. – Będziemy zajmować się tym, czym u nas pielęgniarki środowiskowe – uczyć pielęgnacji i higieny. Mamy już informacje, jakie są potrzeby. Będziemy pokazywać, jak zajmować się chorymi, uczyć kobiety, jak obserwować swój cykl miesięczny, czy uświadamiać zagrożenia, jakim jest np. wirus HIV – wylicza M. Wdowczyk.

Z festiwalu na pomoc

Przygotowania do wyjazdu trwają pełną parą. Na początku roku do Paragwaju wyruszy pięć pań – oprócz wspomnianych wcześniej pielęgniarek, zespół zasilą dwie internistki – Anna Morcinek i Grażyna Adamek oraz pediatra Elżbieta Wypych. – Bilety już mamy kupione. Leżą w szufladach, już nie możemy się wycofać – żartują. – Wiemy, że mieszkańcy już na nas czekają, pytają siostry, kiedy będziemy. Ponoć nasza pomoc skłoniła ich do działania. Ci, których było na to stać, sami uzbierali pieniądze na lekarstwa. Około 300 dolarów. Nam się to może wydawać niezbyt imponującą kwotą, ale dla nich to naprawdę duże osiągnięcie – dodają już całkiem poważnie.

Elżbieta Wypych do misyjnej załogi trafiła przypadkiem. – Zanim jeszcze zdecydowałam się na studia medyczne, wiedziałam, że chcę pomagać innym. Później usłyszałam, że 40 gr kosztuje szczepionka, która może uratować dziecko w Afryce i to we mnie zostało. Cały czas miałam gdzieś obok myśl, żeby jechać pomóc. Ale konkrety pojawiły się dopiero teraz. Zupełnie przypadkiem zdecydowałam się, by pójść na „Festiwal podróży i nauki”. To dam dostałam kontakt do osób zaangażowanych w „Misję Paragwaj” – mówi pediatra. Elżbieta, Marta i Barbara jadą po raz pierwszy. – Jesteśmy lepiej przygotowane, ponieważ poprzednie ekipy opowiedziały nam wszystko bardzo dokładnie – śmieją się.

– Czy się boję? Wiadomo, ze slumsy kojarzą się z infekcjami, zakażeniami, ale po to się szczepimy. Także tutaj, w Polsce, naszej pracy towarzyszy niebezpieczeństwo zarażenia się jakimś chorobami – zauważa B. Dziak. – Mam nadzieję, że uda nam się uniknąć tych najtrudniejszych sytuacji. Jako pediatra jestem szczególnie na nie narażona. Na śmierć czy chorobę dziecka nie można się przygotować, to boli inaczej niż cierpienia dorosłych pacjentów – przyznaje Elżbieta.

Jak to powiedzieć?

Przygotowanie do wyjazdu to także wysiłek umysłowy – każda z pań uczestniczy w kursie języka hiszpańskiego. – Chcemy poznać podstawy, żeby móc się choć trochę dogadać. Ja i tak mam najłatwiej, bo moi pacjenci często nie potrafią określić, co im dolega i muszę sama do tego dochodzić. Nieważne, czy w Polsce, czy w Paragwaju – śmieje się Elżbieta. – Nigdy wcześniej nie miałyśmy do czynienia z hiszpańskim. Ledwo opanowałyśmy podstawy, a ks. Wojtek przyniósł nam słownik medyczny – dodaje Barbara. – Nie będzie tak, że lekarze czy pielęgniarki wyruszą do potrzebujących samodzielnie. Zawsze towarzyszy nam siostra lub franciszkanin, którzy pełnią rolę tłumaczy – uspokaja kapelan. Obecnie wszyscy uczestnicy misji szukają sponsorów, którzy opłacą sprzęt medyczny, środki opatrunkowe i lekarstwa, które zostaną zabrane do Paragwaju.

– Trzeba podkreślić, że wszyscy opłacamy podróż z własnych pieniędzy. Lekarze dodatkowo wykorzystują swój cały urlop wypoczynkowy. Nie dostają żadnych delegacji ani specjalnych wolnych dni – mówi ks. Wojciech. – Pieniądze są nam potrzebne, żeby opłacić np. benzynę do samochodów, którymi poruszamy się w Paragwaju. Każdy z uczestników misji dystrybuuje wśród swoich znajomych listę z potrzebnymi lekami i środkami czystości. Przydadzą się zarówno pianki i żele do golenia, podpaski, bandaże, jak i maści na zmiany skórne czy leki na przeziębienie. To wszystko każda z pań weźmie do swojego bagażu. – Może zmieści się też kilka naszych ubrań – żartują. – Spotykamy się od początku z dużą życzliwością. Liczy się każdy gest. Jedna z firm od początku sponsoruje dla nas stroje do ratownictwa medycznego. To może się wydawać błahe, ale one świetnie się sprawdzają w tamtym klimacie – mówi ks. Wojciech.

Do Boga przez człowieka

Jadą, by pomóc, ale wiedzą, że dostaną coś w zamian. – Misja jest medyczna, ale zmienia postrzeganie Kościoła – twierdzi kapelan. – To niesamowite doświadczenie, uczestnictwo w miejscowym duszpasterstwie. Tam liczy się człowiek, Boga odkrywa się właśnie przez niego. Misjonarze są partnerami, nie budują jakichś sztucznych autorytetów, dystansu. Po prostu towarzyszą tym ludziom, do których są posłani. Tę wspólnotowość mocno czuć podczas Mszy św., przeżywanych radośnie, z taką prostotą. Pamiętam, że kiedy o. Grzegorz powiedział podczas Eucharystii, że jesteśmy wśród nich i chcemy się przywitać, każdy po prostu podszedł i podał nam rękę. Dla nich to był naturalny gest, nie rozrywał przebiegu liturgii – dzieli się doświadczeniem ks. Wojciech. Dotychczasowi uczestnicy wypraw również przyznają, że „Misja Paragwaj” czegoś ich nauczyła. – Pomimo zmęczenia i doskwierającego upału, codziennie uświadamialiśmy sobie, że otrzymujemy o wiele więcej niż sami dajemy. Bóg po raz kolejny nas zaskoczył, przekraczając nasze oczekiwania – wspominali Ola i Marek Widenkowie w rozmowie z GN, kilka miesięcy po powrocie z misji nr III.

Wszyscy, którzy chcą wesprzeć „Misję Paragwaj”, potrzebne informacje znajdą na stronie: to-misja.pl.