Cierpienie zdziera maski

Karolina Pawłowska; GN 33/2013 Koszalin

publikacja 24.08.2013 07:00

Dla kleryków pierwszego roku wakacje to czas praktyk w darłowskim hospicjum. Pomagają w opiece nad ciężko chorymi i uczą się wrażliwości.

Zabiegi pielęgnacyjne, pomoc w prostych czynnościach, ale przede wszystkim towarzyszenie w chorobie – to główne zadania kleryckich praktyk Karolina Pawłowska /GN Zabiegi pielęgnacyjne, pomoc w prostych czynnościach, ale przede wszystkim towarzyszenie w chorobie – to główne zadania kleryckich praktyk

Dla wielu z nich to pierwsze zetknięcie z doświadczeniem ciężkiej choroby i odchodzenia.

Bycie blisko

Zabiegi pielęgnacyjne, pomoc w najprostszych czynnościach, takich jak jedzenie i picie, ale przede wszystkim towarzyszenie w cierpieniu – to ich główne zajęcia przez dwa tygodnie. W trakcie roku propedeutycznego odwiedzali ośrodek dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. – Trochę to nas przygotowało, oswoiło z chorobą, przetestowaliśmy swoje reakcje. Pierwsze skojarzenia z hospicjum? Umieralnia. Ale to nieprawda. Ludzie odchodzą, ale hospicjum jest miejscem, które ma im zapewnić godność do ostatnich chwil. Także po to my tu jesteśmy na praktykach, żeby uczyć się, jak to zrobić – mówi Jakub Mrzygłód.

Dla niego ciężka choroba nie była zaskakująca. – Babcia ma zaawansowaną cukrzycę, wymaga stałej opieki. Ale doświadczenie śmierci było zupełnie obce. Ledwie przestąpiliśmy próg hospicjum, siostra zawołała nas na Koronkę do Bożego Miłosierdzia, bo ktoś umierał. Takie doświadczenie na wejściu jest mocne. Ktoś odchodzi, definitywnie, już go więcej nie będzie. Wiemy, że to nie koniec, a dopiero początek, ale mimo wszystko trudno w pierwszym momencie sobie z tym poradzić, to budzi nawet lęk – przyznaje szczerze Kuba. – Zastanawiałem się, co ja mam im powiedzieć. Jakich słów używać, jakich odpowiedzi udzielać, stojąc przy łóżku umierającego człowieka, kiedy nie mam za sobą nic, żadnego doświadczenia. Ale tu nie chodzi o jakieś mądrości, dobre rady, pocieszenie, tu chodzi o bycie, o towarzyszenie w odchodzeniu. Wchodzenie w tajemnicę śmierci – kiwa głową Konrad Kochański.

Doświadczenie procentuje

Pomysł na kleryckie praktyki w hospicjum podsunęła jednodniowa wizyta diakonów w placówce. – Genialnie i bardzo szybko wkomponowali się w świat hospicyjny i funkcjonowanie tego domu – mówi ks. Krzysztof Sendecki, dyrektor hospicjum. – Umiejętność budowania relacji międzyludzkich to jeden z elementów formacji przygotowującej do posługi kapłańskiej. Pomyśleliśmy więc, że warto włączyć hospicjum w tę drogę właśnie na początku formacji seminaryjnej. Pomysł spodobał się księdzu biskupowi i przełożonym seminarium duchownego – wyjaśnia.

Ksiądz Krzysztof nie ma wątpliwości, że taki wolontariat może tylko zaprocentować w przyszłym księżowskim życiu. – Ja też pierwszy raz zetknąłem się z ciężko chorą osobą podczas praktyk kleryckich w ośrodku dla osób upośledzonych w Przytocku. Potem, w seminarium, jeździłem na letnie obozy z niepełnosprawnymi. Wiem, że to bardzo potrzebne doświadczenie jeszcze przed rozpoczęciem posługi. Zwłaszcza w zetknięciu chorobą i cierpieniem opadają rozmaite maski, sami nie potrzebujemy grać ani udawać – opowiada. Aspekt praktycznego oswojenia z chorobą też nie jest bez znaczenia. – Sprawujemy przecież opiekę nad chorymi w domach. Bywa, że to też po ludzku trudne, bo choroba na przykład ładnie nie pachnie. Posługa księdza to nie tylko kościół czy kancelaria, z Panem Jezusem idzie się do różnych miejsc – dodaje duszpasterz.

Dobra lekcja

Jak przyznają klerycy, bywa to trudne. – Trzeba w sobie przełamać wiele rzeczy. Opór przed naruszeniem czyjejś intymności, a także sprawy związane z niezbyt przyjemnym widokiem czy zapachem. Trzeba kilku dni, żeby się przyzwyczaić. To też nie jest proste dla chorych. Tym bardziej cieszy, kiedy widzi się w ich oczach wdzięczność, że ktoś o nich dba. Jedna z pań porównała życie do grejpfruta: że ma słodko-gorzki smak. Gorzkie jest to, co choroba z nimi zrobiła, jak ich wyniszczyła, ale słodkie, że mogą w chorobie doświadczyć ludzkiej życzliwości i opieki – opowiada Kuba.

– Uczymy się, że nie wolno nam patrzeć z góry na człowieka. Dosłownie: z perspektywy człowieka zdrowego, stojącego na własnych nogach nad leżącym w łóżku cierpiącym i bezradnym. Ci ludzie są zniszczeni przez chorobę i ból, ale jeszcze kilka miesięcy temu mogli prowadzić normalne, aktywne życie, pracowali, mieli rodziny. Trzeba więc podchodzić do niego jak do normalnego, dorosłego człowieka, zajmując się nim jak dzieckiem. I trzeba w nim zobaczyć Chrystusa, nie tylko cierpiące ciało i zapach choroby – dodaje kleryk Konrad.

Hospicjum daje, nie odbiera

– Trzeba wyjść z siebie. Przyjemne to nie jest, ale jeśli mamy rzeczywiście pomagać, to musimy się i tego nauczyć – przyznaje Piotr Towarnicki. – Owszem, na początku, jeśli człowiek sobie dobrze w głowie nie poukłada, to może wpaść w przygnębienie. Tyle że potem zmienia się perspektywa. Okazuje się, że to nie obowiązek, ale satysfakcja, a nawet radość. To hospicjum mi coś daje, a nie zabiera moich sił.

Jak zgodnie mówią, praktyki w hospicjum to nie tylko lekcja niesienia pomocy potrzebującym, ale też możliwość refleksji. – Perspektywa się zmienia, jak sobie uświadomimy, że też jesteśmy śmiertelni. Ten człowiek obok teraz umiera, a ja co – będę żył wiecznie? Będę zawsze piękny, zdrowy i młody? Dziesięć na dziesięć osób umrze, ale my to od siebie odsuwamy, nie chcemy nawet pomyśleć o tym. Myślę, że nam, wierzącym jest łatwiej, bo mamy pewność, że jesteśmy tylko w pielgrzymce do wieczności – zastanawia się Piotrek.

Kleryckie praktyki w darłowskim hospicjum potrwają do końca wakacji.