Boża miłość jak pączki

Justyna Liptak; GN 32/2013 Koszalin

publikacja 19.08.2013 07:00

Mówią o nich, że porwali się z motyką na słońce, bo nie każdy potrafi wyruszyć ze słowem Bożym na Sunrise.

Było głośno, kolorowo i z ogromną dawką Bożej miłości. Tak ewangelizatorzy modlili się o bezpieczne przeżycie Sunrise dla uczestników i mieszkańców miasta Zdjęcia Justyna Liptak /GN Było głośno, kolorowo i z ogromną dawką Bożej miłości. Tak ewangelizatorzy modlili się o bezpieczne przeżycie Sunrise dla uczestników i mieszkańców miasta

Każdego roku na trzy dni Kołobrzeg staje się europejską stolicą muzyki transowej. Do miasta przyjeżdża wierna rzesza miłośników głośnej zabawy do białego rana. Festiwal Sunrise przyciąga młodych ludzi jak magnes.

Siejcie ziarno

Trzy lata temu biskup koszalińsko-kołobrzeski Edward Dajczak wyszedł z inicjatywą zorganizowania w czasie trwania festiwalu ewangelizacji. Jedną ze wspólnot, która podjęła się tego zadania, była Szkoła Nowej Ewangelizacji. – Początkowo było nas niewielu. Głosiliśmy Dobrą Nowinę w małych grupkach, stojąc pod bramą wejściową na Sunrise, gdzie zawsze jest masa młodych, albo spotykając się z uczestnikami festiwalu w mieście – wspomina ks. Rafał Jarosiewicz, dyrektor diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji. Tego lata zmienili taktykę. Chcieli być bardziej widoczni. I udało się.

– Mamy profesjonalne nagłośnienie, są telebimy i namiot ewangelizacyjny, gdzie każdy może zajrzeć, żeby posłuchać koncertu zaproszonych przez nas zespołów albo wziąć udział we Mszy św. Jest także zaplecze noclegowe dla wszystkich, którzy zdecydowali się pomóc nam w ewangelizowaniu – wyjaśnia ks. Rafał. Biały namiot stanął blisko miejsca, w którym odbywa się Sunrise. – Tak poradził nam biskup Edward Dajczak, żebyśmy byli bliżej tych, którzy będą się bawić – mówi dyrektor. I dodaje: – Bo to idealne miejsce i czas, żeby wyjść i mówić o Bogu. Zasiać ziarno.

Jednak zanim ewangelizatorzy w barwnym korowodzie ruszyli do miasta i na plaże, przez trzy dni brali udział w rekolekcjach, które oprócz duchowego umocnienia miały dać im niezbędną wiedzę i umiejętności jak najprostszego docierania do drugiego człowieka. Koinonia (wspólnota) Jan Chrzciciel prowadziła warsztaty ewangelizacyjne. – Skupiliśmy się m.in. na takich formach, jak teatr czy muzyka w ewangelizacji. Bo każdy, kto raz doświadczył Boga, ma pragnienie podzielenia się tym z innymi. Chcieliśmy, aby jak najtrafniej i w możliwie zwięzły sposób potrafili przekazać swoje świadectwo. Tak, aby słuchający zauważyli, jak Jezus zadziałał w życiu ewangelizującego – wyjaśnia Małgorzata Kornacka, prowadząca warsztaty teatralne.

Mimo że uczyli pewnych metod przekazu, nie podali złotego środka na to, jak mówić o Bogu. – Podaliśmy tylko pewne wskazówki i pozwoliliśmy, aby ten potencjał, który drzemie w każdym z nas, się uaktywnił – dodaje pani Małgosia. Na rekolekcje przyjechała z Trójmiasta. – Była chwila zawahania, bo mam przecież obowiązki w pracy i w domu, ale to wszystko mogło poczekać, a Sunrise nie – mówi.

Pani Małgorzata nie obawia się, że wychodzenie z Dobrą Nowiną do ludzi, którzy bawią się na festiwalu, będzie bezowocne. – Jesteśmy zobligowani do głoszenia Ewangelii w każdym czasie. Nie możemy czekać, bo Bóg działa tu i teraz. Warto sobie uświadomić, że jutro może zabraknąć nas albo tych, do których zostaliśmy posłani – wyjaśnia. I dodaje: – My nie organizujemy konkurencyjnej imprezy, na którą siłą będziemy ściągać uczestników. Nie chcemy też niczego bawiącym się na Sunrise zabrać. Pragnę się jedynie podzielić tym, że każdy może spotkać na swojej drodze Jezusa i pozwolić się poprowadzić. Wtedy w życiu jest łatwiej.

Boży szaleńcy

Ogólnopolska inicjatywa ewangelizacyjna „Przystań z Jezusem” przyciągnęła ponad 200 uczestników. Ich domem na kilka dni stało się Gimnazjum nr 3. Tam spali, modlili się i dzielili swoimi doświadczeniami. Kuba Kornacki, mąż pani Małgosi, z gitarą prawie się nie rozstaje. Znalazł właśnie zacienione miejsce i zaczął grać. – To, czego podjęła się Szkoła Nowej Ewangelizacji, to trochę jak porywanie się z motyką na słońce. Chcę się od nich uczyć takiego Bożego szaleństwa i wychodzenia poza ramy stereotypowego myślenia. Poddawać się działaniu Ducha Świętego – mówi.

Jest artystą. Zawodowo zajmuje się aktorstwem i muzyką. – Ludziom związanym ze sztuką często się wydaje, że będąc artystą, musisz być ze wszystkiego wyzwolony, nawet z moralności. Ja się przekonałem, że będąc artystą, nigdy nie byłem tak spełnionym człowiekiem jak teraz, kiedy służę Jezusowi przez swoją sztukę – wyjaśnia. Pan Kuba tworzy przede wszystkim dla młodych, bo wie, że im najbardziej brakuje dzisiaj Boga. – Uważają, że Jezus ich ogranicza, bo trudno jest zrozumieć, że 10 przykazań to nie zbiór srogich nakazów, jeśli nie doświadczyło się Bożej miłości. Sam też tak kiedyś myślałem – dodaje.

Chociaż żyje Bogiem na co dzień, to jednak wyjście poza mury gimnazjum było sporym wyzwaniem. Bo, jak sam przyznaje, nadal nie jest gotowy zawsze i wszędzie mówić o Jezusie otwarcie. – Jestem człowiekiem bardzo ostrożnym i łatwo poddaję się uczuciu, że czegoś nie wypada robić. Do Kołobrzegu ludzie przyjechali odpocząć, poleżeć na plaży, pobawić się, a my im w tym przeszkadzamy – mówi. Jednak, kiedy z resztą ewangelizatorów wyszedł głosić Dobrą Nowinę, to wszystkie obawy zniknęły. – Dostałem takiego wiatru w żagle, że mógłbym iść i iść. Poza tym reakcja ludzi na naszą akcję była bardzo pozytywna – dodaje.

A muzyka gra

Na ulicach zaczyna się robić tłoczno. Sznur samochodów i tłum ludzi na chodnikach. Słychać głośne rozmowy i śmiech. Uliczny gwar na chwilę milknie. Gdzieś niedaleko ktoś krzyczy: „Alleluja! Bóg cię kocha! Wielka z tego jest radocha!”. Przechodnie odwracają głowy w stronę białego namiotu. Niektórzy podchodzą bliżej. W środku trwa Msza św., ale w trochę innym wydaniu. Ludzie nie stoją sztywno w ławkach. Klaszczą i tańczą. Wymachują kolorowymi chorągwiami. Zespół zapewniający oprawę muzyczną nie oszczędza instrumentów. Muzykę słychać bardzo wyraźnie. Przed namiotem, na tych, którzy zdecydowali się zajrzeć do środka, czeka Piotr Mikołajczyk. Ewangelizator z okolic Torunia. Wyjaśnia inicjatywę „Przystani z Jezusem” i zaprasza do wspólnej modlitwy.

– Sam przez parę lat jeździłem na Sunrise – mówi. Pierwszym razem pojechał tylko na jeden dzień. – Chciałem zobaczyć i posłuchać pewnej znanej muzycznej gwiazdy – dodaje. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. – Festiwal mnie wciągnął. Tak jak początkowo był to tylko jeden dzień, to kolejnym razem zostałem na cały weekend i after party, które odbywa się na plaży – mówi. Piotrek przyznaje, że chociaż jest wolny od wszelkich nałogów, to zaczął dostrzegać, że czasami czuje się jak po zażyciu jakiegoś dopalacza. – To muzyka powodowała we mnie takie reakcje. Może niektórym wyda się to niedorzeczne, ale to właśnie muzyka mnie dogłębnie niszczyła – dodaje. Bóg w jego życiu był od zawsze, ale tylko w niedziele. Muzyka, jak sam przyznaje, przesłoniła wszystko inne. – Brakowało modlitwy, a czasami nawet sakramentów – przyznaje.

Teraz powoli się uwalnia. Przełomem była wizyta w szpitalu. – Miałem do wyboru: jechać na festiwal albo poddać się operacji. Wybrałem zdrowie – wspomina. Przyjechał na „Przystań z Jezusem”, bo chce się podzielić swoimi doświadczeniami. – Niektórzy uczestnicy Sunrise zupełnie się zatracają, puszczają im wszelkie hamulce, chcą się dostosować do grupy. Bo żeby być akceptowanym, musisz dobrze wyglądać – inaczej stajesz się obiektem kpin – wyjaśnia. Młody ewangelizator daleki jest od prawienia morałów tym, którzy wybrali zabawę na Sunrise. – To nie jest tak, że ja się nawróciłem, to będę ich na siłę przekonywał, że festiwal to coś złego – mówi. I dodaje: – Bóg ich nie potępia za to, że się bawią. Bóg potępia grzech i to chcę im przekazać.

Boży nałóg

Organizatorzy „Przystani z Jezusem” zadbali, żeby ich propozycja spędzenia czasu przy Jezusie była interesująca dla każdego. – Zaproszone zespoły dały kilka koncertów, przewidzieliśmy także coś dla miłośników kina – wyjaśnia ks. Rafał Jarosiewicz. Bo jak przyznaje ks. Rafał, „Przystań z Jezusem” nie miała być alternatywą dla Sunrise. – Nie chcemy na siłę odciągać uczestników festiwalu od zabawy. Ewangelizujemy, żeby podzielić się doświadczeniem Boga. Chcemy także pokazać, że nie trzeba się cały czas dopalać, żeby być szczęśliwym i mieć pokój w sercu – mówi. 32-letni Piotr Leśniewski jest fotografem. Przyznaje, że zawsze miał zwariowane i niekonwencjonalne pomysły. Jeden z nich prawie kosztował go życie. – Chciałem zrobić świetne w moim mniemaniu zdjęcie. Stanąłem na parapecie, straciłem równowagę. Spadając zahaczyłem o trakcję i upadłem na tory – wspomina. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. – Mówili, że nawet jeśli jakimś cudem nie umrę, to i tak będę warzywem – dodaje.

Piotrek przeżył i normalnie funkcjonuje. – To dzięki modlitwie, jaką otoczyli mnie najbliżsi. Bóg dał mi drugą szansę – przyznaje. I dodaje: – Ale to nie jest tak, że wyszedłem ze szpitala i doznałem olśnienia. Długo nie potrafiłem w całości oddać się Bogu. Dla siebie zostawiałem małe przyjemności, takie jak papierosy. Dopiero kiedy uświadomiłem sobie, że nie tędy droga, zyskałem wolność. A moim nałogiem stało się odmawianie brewiarza – uśmiecha się. Nie jest Bożym fanatykiem, bez przerwy mówiącym o Jezusie. – Dzielę się tylko tym, co najlepsze, bo jeśli znajduję cukiernię z najlepszymi pączkami w mieście, to każdemu ją polecę. Tak samo jest z Bogiem, wiem, że On jest dobry i chciałby, żeby jak najwięcej ludzi się o tym przekonało – wyjaśnia.

Na co dzień pracujący z młodzieżą ks. Michał Kamiński z Malborka wyjaśnia, że akcje takie jak ta są bardzo potrzebne. – Zły próbuje mieszać, zwłaszcza w życiu młodego człowieka. I to jest ten czas, kiedy możemy wyjść i pokazać młodzieży, że Bóg jest dla wszystkich. Oni potrzebują wzorców, bo inaczej się gubią i idą za rówieśnikami, a prawda jest taka, że każdy zostanie indywidualnie rozliczony z wyborów, jakich dokonał – mówi duchowny.