Biblia zawsze otwarta

Monika Augustyniak; GN 32/2013 Łowicz

publikacja 14.08.2013 07:00

O wierze silniejszej niż śmiertelna choroba, o wspólnocie pomagającej przetrwać sztorm i o szczęściu niezależnym od tego, co materialne z Agnieszką i Pawłem Szymańskimi rozmawia Monika Augustyniak.

Dla Agnieszki i Pawła Szymańskich Bóg zawsze był najważniejszy Dla Agnieszki i Pawła Szymańskich Bóg zawsze był najważniejszy
Monika Augustyniak /GN

Monika Augustyniak: Jesteście Państwo 20 lat po ślubie, macie dwoje nastoletnich dzieci i jesteście animatorami we Wspólnocie „Galilea”. Co tydzień spotyka się u Was kilkanaście osób, żeby modlić się i słuchać słowa Bożego. Raz w miesiącu jeździcie do Warszawy na świętowanie – spotkanie całej wspólnoty, bywacie na rekolekcjach. Łatwo znaleźć na to wszystko czas?

Paweł Szymański: Na wspólnotę trzeba znaleźć czas, a to dlatego, że we wspólnocie łatwiej wytrwać w wierze. Człowieka żyjącego samotnie można szybko złamać. Zło zawsze podrzuci coś atrakcyjnego. A wspólnotę można prosić o modlitwę. Czasami późno w nocy przychodzą do mnie esemesy z prośbą o wsparcie. Wstaję z łóżka i modlę się. Ja też proszę innych o modlitwę. Poza tym jestem silniejszy, gdy widzę, że mam wokół siebie ludzi żyjących jak ja i wierzących jak ja. Wspieramy się słowem, materialnie. No i jest to konkretna formacja, wspólna modlitwa, przez co poznajemy Boga coraz bardziej.

Agnieszka Szymańska: Poza tym w „Galilei” uczyliśmy się wiary na nowo. To bogaty czas pod względem poznawania żywego Boga i siebie samego. Mam takie wrażenie, że wspólnota pozwala nam zweryfikować, czy nasza wiara jest prawdziwa. Kilka lat temu w naszej parafii w Radziwiłłowie nie było takiej wspólnoty, więc założyliśmy ją my. Najpierw jeździliśmy do Warszawy i uczyliśmy się bycia animatorami. Potem animatorzy z Warszawy przyjeżdżali do nas i pomagali nam prowadzić spotkania. Teraz już od trzech lat parafianie spotykają się u nas w domu, jeździmy razem na spotkania do Warszawy, na rekolekcje.

Powiedziała Pani, że uczyliście się wiary na nowo. Czy to znaczy, że wcześniej byliście ludźmi niewierzącymi?

A.S. Zawsze wierzyliśmy w Boga. Ja z domu wyniosłam silną wiarę w to, że Bóg nade mną czuwa i nie pozwoli mi zrobić krzywdy. Jednak wspólnota pozwala dojrzewać w wierze, weryfikować ją, poznawać z różnych stron. To prosta zasada: jeśli przebywam wśród ludzi szukających Boga, jeśli słucham słowa Bożego, modlę się sama i z innymi, wtedy przesiąkam Bogiem. Jeśli nie żyję tym na co dzień, będę odczuwać tendencję spadkową.

P. S. Mnie również rodzice wychowali według katolickich zasad. Bóg zawsze był dla nas na pierwszym miejscu. Nawet kiedy było źle, coś się psuło między rodzicami albo pojawiały się problemy, szliśmy z tym do Boga, jak do najlepszego lekarza. Niemniej wspólnota dała mi większą świadomość przeżywania wiary i sprawia, że chcę nieść Jezusa innym.

Wiem, że były w Państwa życiu momenty, które wymagały nadludzkiego zaufania Bogu.

P. S. Rzeczywiście, zdarzały się takie sytuacje, kiedy nie było łatwo. Najtrudniejszym doświadczeniem była moja choroba – żółtaczka typu B z antygenem dodatnim. Byliśmy wtedy rok po ślubie, urodził nam się syn, a ja, po miesiącu leżenia w szpitalu, dowiedziałem się, że zostało mi kilka miesięcy życia. Nie mogłem w to uwierzyć, więc modliłem się: „Boże, to niemożliwe! Dałeś mi taką wspaniałą żonę, syna, a teraz chcesz mnie zabrać? Będę robił wszystko, co w mojej mocy, a Ty mnie wspieraj”. Wypisałem się ze szpitala na własne żądanie i zacząłem szukać pomocy lekarskiej.

W tym samym czasie mój teść chorował na raka i jeździł do znakomitego profesora. On właśnie przepisał mi lek, którego nie było jeszcze na rynku. Wiedziałem, że nie mam nic do stracenia. I choroba się cofnęła. Teraz, po 20 latach, wyniki badań są wzorcowe. W czasie choroby mieliśmy pewność, że niczego nam nie zabraknie. Nie pracowałem na stałe, ale to tu, to tam byłem przyjmowany do jakichś robót i dostawałem tyle pieniędzy, że nam starczało. Żona wtedy nie pracowała, oboje zajmowaliśmy się dzieckiem i domem. Dzięki temu też wiedziałem, jak ciężką pracą jest opieka nad niemowlakiem. Dlatego dziś oceniam ten czas jako bardzo ważny dla naszej rodziny. Wtedy właśnie porządkowały się nasze priorytety i relacje.

A. S. Jestem przekonana o tym, że trudne doświadczenia są papierkiem lakmusowym sprawdzającym naszą wiarę. Myślę, że Bóg po to daje trudności, byśmy mogli wzrastać. W takich sytuacjach można sprawdzić, czy rzeczywiście jesteśmy takimi dobrymi katolikami, jak nam się wydaje. Uważam, że ludziom wierzącym jest łatwiej żyć i znaleźć sens i cel istnienia. Żyję w przekonaniu, że jestem tu tylko na chwilę, przejściowo i jest to czas, w którym poznaję miłość Boga do mnie.

Czy Wasze dorastające dzieci też mają tak głęboką wiarę?

P.S. Myślę, że tak. Nie zmuszamy ich do niczego, ale są blisko Boga, modlą się do Niego. W naszym domu Pismo Święte leży zawsze otwarte, w każdej chwili można je przeczytać. Dzieci widzą, że codziennie rozważamy słowo Boże i to w nich kiełkuje. Poza tym widzimy, że mają twarde zasady, nie dają się zwieść rówieśnikom. Nie martwię się o to, że wpadną w nałogi i stoczą się na dno.

A.S. Wydaje mi się, że wpływ na to ma także rozmowa, której w naszej rodzinie jest dużo. Postawiliśmy na szczery dialog, spędzanie ze sobą czasu. To oczywiste, że w niedzielę przy stole nie może zabraknąć nikogo, w tygodniu również staramy się jadać razem. Myślę, że wszyscy mamy przekonanie, że jesteśmy dla siebie wsparciem, każdy czuje się wysłuchany i zrozumiany.

Wyglądacie Państwo na bardzo szczęśliwych.

P.S. Bo jesteśmy szczęśliwi. Oczywiście, dla niektórych nie będzie to szczęście, bo nie mamy wielkiego domu, pięknych samochodów. Ale mam zdrowe dzieci, kochającą żonę, rodzinę, na którą mogę liczyć, żyję blisko Boga – czego chcieć więcej? To nie znaczy, że jest łatwo, spotykamy się z wieloma trudami. To dobrze, bo wtedy sobie przypominamy, że sami nie damy rady, że potrzebujemy Boga. Ale chyba to, co najważniejsze, już mamy.

A. S. Poza tym smutny chrześcijanin to poważny problem. Bo człowiek wierzący musi mieć nadzieję, która kieruje go do wyższych celów. I to daje radość. Tylko wtedy można głosić Jezusa zmartwychwstałego, a nie martwego.