Liturgia to nie koncert

Ks. Rafał Starkowicz; GN 32/2013 Gdańsk

publikacja 13.08.2013 06:36

O roli organisty w liturgii i celebracjach papieskich uroczystości z Juanem Paradell Solé, organistą Cappella Musicale Pontificia „Sistina”, który wystąpił w Gdańsku, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

Juan Paradell Solé wystąpił w katedrze oliwskiej 26 lipca, w ramach 56. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej zdjęcia ks. Rafał Starkowicz /GN Juan Paradell Solé wystąpił w katedrze oliwskiej 26 lipca, w ramach 56. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej

Ks. Rafał Starkowicz: Skąd wzięło się u Pana zamiłowanie do muzyki?

Juan Paradell Solé: To zaczęło się już w dzieciństwie. Mój dziadek ze strony matki był pianistą. Kiedy chodziłem do szkoły w moim rodzinnym miasteczku położonym u stóp Monserrat – Igualada, uczył tam ojciec Albert Foix. Dyrygował on chórem chłopięcym. Wchodził do kolejnych klas i pytał, kto chciałby brać udział w zajęciach. Więc trochę nieśmiało, ale się zgłosiłem. I tak zostałem członkiem chóru. Śpiewałem najpierw chorał gregoriański, później uczestniczyłem w wykonaniach utworów polifonicznych. W końcu zacząłem uczyć się gry na pianinie. Poznawałem też sztukę czytania nut. Kiedy wraz ze scholą mieliśmy koncert w katedrze w Igualadzie, usłyszałem dźwięk organów. Zafascynował mnie. Zacząłem studiować grę na tym instrumencie.

Watykan jest wyjątkowym miejscem. Jak to się stało, że stał się Pan papieskim organistą?

Kiedy skończyłem naukę w Hiszpanii, a było to 40 lat temu, udałem się do Rzymu, aby dalej studiować grę na organach. Po skończeniu konserwatorium zostałem drugim organistą w bazylice Santa Maria Maggiore. To jedna z czterech bazylik większych. Byłem nim przez sześć lat. Wówczas pierwszy organista szedł na emeryturę. Wybrano mnie na jego miejsce. Już jako pierwszy organista nieraz grałem podczas uroczystości sprawowanych przez papieża Jana Pawła II. Zwykle było to w Santa Maria Maggiore. Kilka razy u św. Piotra w Watykanie. Przed trzema laty zachorował organista ceremonii papieskich. Poproszono mnie wówczas, abym go zastąpił. Kiedy nie wracał do zdrowia, po roku mianowano mnie organistą Kaplicy Sykstyńskiej.

Gra Pan podczas liturgii, którym przewodniczy ojciec święty. Czy mają one jakąś szczególną specyfikę?

Już samo uczestnictwo w liturgii sprawowanej przez papieża wzbudza żywe emocje. Nie tylko dlatego, że to wielkie uroczystości.

Mimo że robi Pan to od lat, nadal emocje Panu towarzyszą?

Tak. (uśmiech)

Jak wygląda współpraca organisty z papieżem? Podczas transmisji wydaje się, że wszystko jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach…

Współpracujemy z Urzędem Papieskich Celebracji Liturgicznych, a także z dyrygentem Chóru Kaplicy Sykstyńskiej. Spotykamy się często, żeby wszystko było odpowiednio dopracowane. Papież Benedykt XVI, który sam jest muzykiem, bardzo się tym interesował. Włączał się w przygotowanie uroczystości. Ingerował w to, co będzie śpiewane i jak będzie wykonywane. Mówił, że chce, aby w danym momencie zaśpiewać tę, a nie inną pieśń. Dawał wskazówki co do wykonania określonych utworów. Trudno powiedzieć coś o współpracy z papieżem Franciszkiem. To jeszcze za wcześnie. Papież Franciszek bardziej stawia na improwizację.

Czy w czasie liturgii potrzebna jest jakaś nić porozumienia pomiędzy papieżem a jego organistą?

To jest nieco inaczej niż w parafialnym kościele, gdzie ksiądz patrzy na organistę i to, co organista zrobi, jest wynikiem ich wzajemnego porozumienia. Tutaj wszystko musi być przygotowane. Za papieża Benedykta wszystko było określone co do minuty, nawet pauzy pomiędzy utworami. Trzydzieści sekund, czterdzieści sekund… Każdy wiedział dokładnie, co ma robić. Papież Franciszek improwizuje, zmienia wiele rzeczy… Są spotkania, a potem w danym momencie przychodzą emocje i wszystko się zmienia… Podobnie jest z jego homiliami. Ma przygotowane kazania, ale zdarza się, że kartkę ze swoim słowem odkłada na bok i mówi o tym, co w danym momencie ważne. Nieustannie zaskakuje.

Podobno wychodził Pan przed konklawe z Kaplicy Sykstyńskiej jako ostatni…

Po tym, gdy monsignore Marini powiedział: „Extra omnes”, wyszedłem jako ostatni. Do Kaplicy Sykstyńskiej w dniu rozpoczęcia konklawe może wejść bardzo ograniczona liczba osób. Podczas przyrzeczenia kardynałów organista gra podkład muzyczny. Później wszyscy postronni muszą opuścić kaplicę. Akompaniament trwa do momentu, gdy ostatni z nich wyjdzie z kaplicy. Na samym końcu kaplicę opuszcza też organista.

Brał Pan udział w wielu historycznych momentach. Jakie uczucia Panu wówczas towarzyszyły?

Grałem podczas Mszy, na której papież Benedykt ogłosił swoją decyzję o ustąpieniu z urzędu. Nikt się tego nie spodziewał. Widać było wprawdzie, że jest zmęczony, ale nikt nie sądził, że moment ten nastąpi. Kiedy usłyszeliśmy słowa papieża Benedykta, zrozumieliśmy, co powiedział. Ale to jakby do nas nie docierało. To było wielkie przeżycie. Zresztą jak cały ten okres. To niezwykłe, być tak blisko wielkich wydarzeń w życiu Kościoła i historii świata…

I przyjeżdża Pan z wielkiego świata do Oliwy…

Ależ te koncerty są sławne na całym świecie. To bardzo ważne wydarzenie w życiu muzycznym.

Czy takie koncerty dają coś samemu artyście?

Dla artysty jest to bardzo ważne. Każdy koncert coś daje. Do Polski przyjeżdżam bardzo chętnie. Grałem już w Warszawie, kilka razy w Krakowie. Także we Wrocławiu. Polska to kraj, który kocha muzykę i wiele czyni dla jej rozwoju oraz popularyzacji. Brałem udział w wielu koncertach. Nawet kiedy były to wydarzenia płatne, kościoły zawsze były pełne. We Włoszech i Hiszpanii się tego nie spotka. Mogą być jakieś wyjątki, ale nie jest to normą. Myślę, że Polacy mają niezwykłe wyczucie muzyki, pewien zmysł… To wiąże się ze sposobem odczuwania i bardzo łączy się z wrażliwością religijną. W Polsce mnie zawsze zadziwiało to, że widziałem ludzi idących ulicą, którzy wchodzili do kościoła, by się przez chwilę pomodlić. To bardzo ważne. Miłość do Boga i umiłowanie muzyki w Polsce się łączą. Ludzie nie tylko zachwycają się pięknem sztuki, ale widzą w tym znak Bożej obecności. To wchodzi w sferę religijności. Polscy księża pewnie to dostrzegają. (uśmiech)

A co Pan sądzi o samym Gdańsku?

Bardzo mi się podoba. To piękne miasto.

Jakie są Pana plany na najbliższe miesiące i lata?

To Bóg pisze scenariusze. Co będziemy robić, to wie tylko On. Teraz jestem tutaj. Później jadę koncertować w Europie. Przede mną Niemcy, Finlandia, Anglia, Francja, Włochy…

Czy w czasie tych tras koncertowych ktoś Pana zastępuje w Watykanie?

To czas, kiedy w bazylice św. Piotra nie ma wielkich celebracji papieskich. Generalnie od uroczystości Świętych Apostołów Piotra i Pawła do września nigdy nie było wielkich uroczystości. Jak będzie teraz, nie wiemy.

Co, patrząc od strony muzycznej, jest najważniejsze w liturgii?

Dla organisty liturgicznego gra podczas nabożeństw to nie jest koncert. Organista jest ministrem, sługą liturgii. Tak jak celebrans. Mają ten sam cel. Prowadzą ludzi do zjednoczenia z Bogiem. Służą temu, by lepiej przeżyli moment spotkania ze Stwórcą. Kiedy uczestniczy się w celebracji, gra się dla Boga. Trzeba Mu ofiarować to, co się ma najlepszego. W pewien sposób to Jemu się należy. Powiem bardzo osobiście, że chce się dać Bogu więcej niż samego siebie. Podczas koncertu też trzeba się starać, aby dać z siebie wszystko. Ale tutaj jestem w środku celebracji i niejako włączam się w nią. •