Bóg nie ma wakacji

Justyna Liptak; GN 31/2013 Koszalin

publikacja 08.08.2013 06:20

Po raz piąty wyruszyli na plaże naszej diecezji. O żebraczym chlebie i bez pieniędzy. Zaufali Panu, a On ich prowadził.

Szli z chorągwiami i w koszulkach ewangelizacyjnych. Pozdrawiali każdego wczasowicza Justyna Liptak /GN Szli z chorągwiami i w koszulkach ewangelizacyjnych. Pozdrawiali każdego wczasowicza

Ewangelizacja nadmorska powoli staje się akcją, koło której nie sposób przejść obojętnie. Bo trudno usiedzieć w miejscu, kiedy Bóg przez tylu młodych ludzi zaprasza do swojego Kościoła.

Ustronie Morskie Miejscowość nadmorska pogrążona w wakacyjnym zgiełku. Spotkać tu można całe rodziny i kolonistów. Ludzi z różnych zakątków Polski. Przyjechali nad morze odpocząć. Na plaży trudno znaleźć choć jedno wolne miejsce, żeby się rozłożyć. Wszędzie leżaki i parawany, zza których słychać rozmowy i śmiech. Nagle w tym sielankowym klimacie ktoś zaczyna mówić o Bogu. Pyta o życie wieczne, wręcza obrazek i zaprasza na wieczorną Mszę św. Ktoś inny śpiewa piosenkę mówiącą o Bożej miłości. Turyści z zaciekawieniem podnoszą głowy. Ożywiają się, zaczynają machać. Niektórzy wdają się w dyskusję. O wierze. Są zdziwieni, że Kościół przyszedł do nich... na plażę.

Dominik, 34-letni przedsiębiorca z Krakowa, o letniej akcji ewangelizacyjnej dowiedział się na 2 tygodnie przed jej rozpoczęciem. Jak sam przyznaje, jest „świeżakiem” w sprawach wiary, ale czuł ogromną potrzebę serca, żeby przyjechać.

– Mój powrót do Kościoła miał miejsce w lutym tego roku. Poszedłem na Mszę św., gdzie młodzież śpiewała i modliła się w taki sposób, który bez reszty mnie pochłonął. Wtedy coś w środku drgnęło, bo zobaczyłem nowe, odmłodzone oblicze Kościoła. To mnie zbliżyło do Boga – mówi. Zostawił swoją firmę, żeby na ten krótki czas w całości oddać się Jezusowi. – To było ogromne wyzwanie, bo jestem przyzwyczajony do posiadania pieniędzy, którymi mogę zapłacić za to, czego potrzebuję. A tu idę bez portfela i pewności, że jutro zjem. Najbardziej zaskakujące jest to, że się tym nie martwię. Zyskałem wewnętrzny spokój, bo wiem, że dostanę to, co Bóg uzna, że jest mi niezbędne – dodaje Dominik.

Dni, które spędził na plażach naszej diecezji, uważa za najlepsze rekolekcje, w jakich mógł uczestniczyć. – Wątpię, abym w Krakowie zdecydował się przez taki czas, dzień w dzień, uczestniczyć w jakiś spotkaniach – wyjaśnia. Jak na nowicjusza, świetnie sobie radzi z ewangelizacyjną robotą. – Myślałem, że na plaży spotkam samych wrogo nastawionych do Boga ludzi, którzy będą nam wypominać, że zakłócamy ich wypoczynek. A tu takie pozytywne zaskoczenie. Oni chcą nas słuchać – mówi. Zdecydował się nawet, że będzie podchodził do tych wczasowiczów, którzy wyglądają na zupełnie zobojętniałych w stosunku do Jezusa. Bo pozory potrafią mylić. – I mylą. Wielu z zainteresowaniem przyjmowało ulotki, dopytując się o naszą akcję i mówiąc, że to fajnie, że Kościół się ożywia – przyznaje przedsiębiorca. Przekonał się również, że ewangelizować może każdy. – Wydawało mi się, że jest to zastrzeżone dla wybranych, ale teraz wiem, że tutaj odnajdzie się każdy, posiadający Boga w sercu – mówi.

Największym wyzwaniem dla Dominika nie było samo wyjście na plażę, ale podróż pociągiem na ewangelizację. – W pewnym momencie dziewczyny wyciągnęły różańce. To była dla mnie nowość, że bez skrępowania przy ludziach się modliły. Ja nigdy tego nie robiłem i takie świadczenie o Bogu uważam za wyraz ogromnej odwagi i miłości – dodaje.

Boże szaleństwo

Po rekolekcjach, które odbyły się w koszalińskim Domu Miłosierdzia, ewangelizatorzy z całej Polski wyruszyli w dwóch grupach na wybrzeże naszej diecezji. O żebraczym chlebie, bez zapewnionego noclegu przez prawie dwa tygodnie głosili Dobrą Nowinę na plażach. Modlitwą, śpiewem, pantominą przypominali, że Bóg nie robi sobie wakacji od miłości do człowieka. Kulminacyjnym punktem każdego dnia była wieczorna Msza św., w czasie której kościół był zawsze pełny.

Anna Pawłowska od 8 lat mieszka w Niemczech. Razem z mężem przyjechała na urlop. Do kościoła zaprosili ją ewangelizatorzy spotkani na plaży. – Jestem pod ogromnym wrażeniem tych młodych ludzi, którzy mimo upału z taką energią głoszą Boga. Docierają do ludzi w każdym wieku i zarażają Bożym szaleństwem – mówi. Inicjatywa bardzo się pani Annie spodobała. Zwłaszcza, że widzi nadzieję na ożywienie wiary wśród młodzieży. – Z młodymi, którzy nie wynoszą wiary z domu, jest ciężko, bo chcąc dostosować się grupy rówieśników, często powtarzają utarte stwierdzenia, że: „Kościół to przeżytek dla starszych ludzi”, a przecież każdy zostanie rozliczony ze swojego życia – wyjaśnia turystka. I dodaje: – Nie powinniśmy wstydzić się wiary, ale również nikt nie powinien nas za nią szykanować, co – niestety – się zdarza.

Kleryk Łukasz Dawidowicz jest alumnem 5 roku w Wyższym Seminarium Duchownym w Łomży. Po raz drugi wybrał się na akcję odbywającą się na plażach naszej diecezji. – Idę za głosem własnego serca, które podpowiada, że powinienem świadczyć o Bogu nie tylko w kościele, gdzie przychodzą ludzie w większości zdeklarowani w wierze, ale wyjść do tych, którzy Go pragną, a nie mają odwagi zrobić tego pierwszego kroku sami – wyjaśnia. W tym roku zaskoczyli go ci, którzy nie identyfikują się z Kościołem katolickim. – Luteranie i świadkowie Jehowy, których spotkałem, bardzo pozytywnie się o tym przedsięwzięciu wypowiadali, bo po raz pierwszy spotkali się z tym, że to świeccy katolicy głoszą Dobrą Nowinę – dodaje. Akcje ewangelizacyjne są dla kleryka czasem pogłębienia osobistej więzi z Bogiem, a także sposobem na przezwyciężanie kryzysów. – Bo kiedy patrzę na tych wszystkich młodych ludzi, którzy niejednokrotnie zostawili swoje rodziny i firmy, specjalnie pobrali urlopy, żeby poświęcić swój czas na chodzenie po plaży, bez zapewnionego jedzenia i noclegów, aby głosić Jezusa, to jest to tak mocne świadectwo, że mnie czasami zwala z nóg – mówi kl. Łukasz.

„Żebrak”, bo tak nazywana jest ewangelizacja nadmorska przez uczestników, pozwala wyhamować i przewartościować życie. – Mamy prawo dążyć do posiadania nowych zdobyczy techniki albo kariery, ale tylko wtedy ma to sens, kiedy nie stracimy z oczu Boga, który daje nam życie wieczne. Wszystko inne trwa tylko chwilę i nie zabierzemy tego do domu Pana – wyjaśnia kleryk.

U nas Na Białorusi

Ewangelizacja wciąga bez reszty, bo chociaż odbywa się co roku i ma ustalony program, to nigdy nie jest tak samo. – Bo to nie są wczasy all inclusive, gdzie wiesz, co cię czeka kolejnego dnia. Bóg nas cały czas zaskakuje – mówi Eliza Borkowska, która swoich akcji ewangelizacyjnych już nie liczy. – Najfajniejszy jest ten spontan – dodaje. W tym roku spotkała wiele osób, które należą do różnych wspólnot i żyją Bogiem na co dzień. – To mnie strasznie buduje, że mimo tego, co się słyszy, że Kościół umiera, to tak wielu ludzi jest sercem przy Jezusie – mówi. I przyznaje, że część ze spotkanych już nie boi się głośno mówić o Bogu. – Mogliby chodzić z nami i ewangelizować, a są też tacy, którzy wierzą, ale nie potrafią się tym dzielić, albo jeszcze nie są gotowi, żeby rozmawiać otwarcie – wyjaśnia młoda ewangelizatorka.

Według Władysława Mińki z Mińska, nie powinniśmy narzekać na ilość młodych ludzi w Kościele. – U nas, na Białorusi, wiarę zachowali przeważnie ludzie starsi, brakuje młodzieży – mówi. Jest klerykiem II roku WSD w Łomży. Ewangelizacja jest dla niego umocnieniem w wyborze drogi, jaką jest kapłaństwo. – Wakacje są czasem wypróbowania swojego powołania, a dzięki tej akcji zacząłem inaczej patrzeć na Kościół i swoje własne życie jako chrześcijanina – mówi. Bo te rekolekcje są zupełnie inne niż wszystkie, w których uczestniczył. – Na zwykłych rekolekcjach słuchamy tylko o sprawach wiary, a tutaj sami mamy nieść ludziom Dobrą Nowinę – wyjaśnia. Już planuje, że po powrocie postara się w swojej parafii zaszczepić ideę częstszej adoracji Najświętszego Sakramentu. – Nasze poranne trwanie przy Jezusie bardzo mi pomaga. Mogę mu oddać wszystkie radości i smutki. Być z Nim w duchowym kontakcie jak z najlepszym przyjacielem – dodaje.

Ewangelizatorów przez plaże prowadził ks. Michał Olszewski, sercanin z diecezji kieleckiej. – Bardzo dużo jeżdżę po Polsce i praktycznie w każdym zakątku kraju znajdują się osoby, które o akcji nadmorskiej słyszały, albo się dzięki niej nawróciły. Ale nawet dla powrotu jednego człowieka do Kościoła warto by było wyjść i głosić Jezusa – mówi duszpasterz.