Jestem dzieckiem Króla

Marcin Jakimowicz

Patrzyłem na twarze moich dzieci. I zastanawiałem się: Czy nie są szczęściarzami?

Jestem dzieckiem Króla

To biedne dziecko powinno mieć nieustanną czkawkę. Jest na ustach wszystkich. Nie ma dnia, by wertujące kolorową prasę kobieciny w Tykocinie, Lublinie, Sandomierzu i Zgierzu nie plotkowały o nowinkach wyciekających z pałacu królewskiego. Dziecko się narodziło. Dziecko zostało pokazane. Dziecko zostało przewiezione (rodzice nieumiejętnie zapięli fotelik). Dziecko ma imię.

Naprawdę nie śledziłem tych newsów. Zostałem nimi zbombardowany. Docierały do mnie z każdego możliwego odbiornika, który mijałem w czasie urlopu. Patrzyłem wówczas na twarze moich dzieci. I zastanawiałem się: Czy nie są szczęściarzami?

Są dziećmi Króla (uspokajam: nie piszę o sobie!). Należą do społeczności Royal Baby. Nie zdają sobie z tego sprawy. Skaczą z pomostu do wody, nie przeczuwając, że są w najbezpieczniejszych rękach świata. Też mają imiona. Te nadane przez nas i nieodgadnione. „Zwycięzcy – obiecuje w Apokalipsie Król Królów – dam biały kamyk, a na kamyku wypisane Imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto je otrzymuje”.

Nawet jeśli za jakiś będziemy musieli się rozstać, spotkamy się w Królestwie. Ufam, że nas wpuści…