Kłamstwo rwandyjskie

Ewa K. Czaczkowska

GN 29/2013 |

publikacja 18.07.2013 00:15

Kościół w Rwandzie nigdy nie namawiał, ani nie brał udziału w ludobójstwie. To nie księża zabijali ludzi w kościołach, ale hordy często pijanych i znarkotyzowanych morderców.

Od kwietnia do lipca 1994 r. w Rwandzie wymordowano około miliona osób. Zdjęcia wielu z nich dziś można oglądać w Centrum Pamięci w Kigali DAI KUROKAWA /EPA/pap Od kwietnia do lipca 1994 r. w Rwandzie wymordowano około miliona osób. Zdjęcia wielu z nich dziś można oglądać w Centrum Pamięci w Kigali

Tak abp Henryk Hoser odpowiada na oskarżenia „Newsweeka”, dotyczące Kościoła rwandyjskiego i jego  samego.  Ich autorką jest Aleksandra Pawlicka, która do tez reportażysty Wojciecha Tochmana dołożyła wiele swoich kłamstw.  

Rzezie przed i po ludobójstwie 

To, co się stało w Rwandzie w 1994 r., było ludobójstwem, którego nie da się porównać z żadnym innym.  W  ciągu trzech miesięcy – między kwietniem a lipcem – zostało zamordowanych od 800 tys. do 1,1 mln osób. Każdego dnia ginęło około 10 tys. ludzi. Liczbę tych, którzy mordowali, oblicza się na 120–150 tys. Zabijali głównie maczetami, których 250 tys. sztuk rząd rwandyjski sprowadził trzy miesiące wcześniej z Chin. Podobno w promocyjnej cenie.  Tego, co stało się tamtego roku w Rwandzie – małym kraju o powierzchni nie większej od województwa mazowieckiego, gęsto zaludnionym, a z racji położenia nazywanym „krainą tysiąca wzgórz” –  nie da się zrozumieć. Można tylko wskazać na przyczyny etniczno-społeczne i polityczne, sięgające czasów, gdy Rwanda była pod protektoratem Belgii. To państwo obarcza się odpowiedzialnością za wzniecenie nienawiści między dominującym liczebnie plemieniem Hutu a Tutsi, którzy przez kolonizatorów byli faworyzowani. 

W latach 60. ub. wieku sytuacja się odwróciła – w wyniku wojny w 1959 r. władzę przejęli Hutu, a  dziesiątki tysięcy Tutsi uciekło do sąsiednich państw. Ich potomkowie w latach 80.  utworzyli w Ugandzie Rwandyjski Front Patriotyczny (RFP), który w 1990 r. rozpoczął marsz po władzę w rwandyjskiej Kigali.  – Na północy Rwandy dochodziło do mordów dokonywanych przez Tutsi z RFP na członkach plemienia Hutu, do palenia wiosek, egzekucji. Kilkaset tysięcy osób zostało zamkniętych w obozach – mówi dziennikarz Dariusz Rosiak, autor książki „Żar. Oddech Afryki”. – To nie relatywizuje winy tych, którzy dokonali ludobójstwa po 6 kwietnia 1994 r., w żaden sposób nie usprawiedliwia rzezi na Tutsi, ale kontekst polityczny jest ważny – podkreśla. Punktem zapalnym, który rozpoczął ludobójstwo, było zestrzelenie 6 kwietnia 1994 r., nad rejonem kontrolowanym przez RFP, samolotu z prezydentami Rwandy i Burundi. Hutu sięgnęli po maczety. Skala ludobójstwa mogłaby być mniejsza, gdyby nie postawa ONZ. Żołnierze z misji ONZ w Rwandzie – MINUAR – otrzymali  zakaz interwencji, po czym 3000 żołnierzy zostało wycofanych. Nietrudno zgadnąć, że brak pomocy wynikał z tego, że Rwanda nie ma ani strategicznego położenia, ani surowców naturalnych, a w dodatku carstwa zainteresowane były wówczas upadkiem apartheidu w RPA. USA zaś przeżywały swoją porażkę w Somalii. Jak napisała Agata Buda na portalu spraw zagranicznych psz.pl,  ofiarami ludobójstwa w Rwandzie „byli zarówno Tutsi, jak i Hutu, misjonarze z Europy oraz żołnierze ONZ”. 20 proc. ofiar to byli umiarkowani Hutusi, którzy nie chcieli dołączyć do morderców.  – ONZ nie dopuściła do publikacji zamówionego raportu amerykańskiego konsultanta Roberta Gersony’ego, który liczbę ofiar RPF obliczył na 20–45 tys. osób – mówi Dariusz Rosiak.

– Według danych ONZ, w następnym roku zginęło ok. 60 tys. Hutusów. I dodaje: – W Rwandzie nie było dwóch ludobójstw, ale w odwecie za mordy na Tutsi po przejęciu przez nich władzy zginęły setki tysięcy Hutusów – zarówno w Rwandzie, jak i w sąsiednim Zairze. Gersony odkrył fakty, które pokazywały, że terror wobec Hutusów miał stać się jednym z podstawowych narzędzi polityki nowego rządu i dlatego nigdy nie został opublikowany. „Teraz obowiązuje doktryna, że ludobójstwo dokonywane było głównie na Tutsi. Jeśli ktoś uważa inaczej, nazywany jest negacjonistą. Wprowadzono też neologizm do języka lokalnego: nie mówi się już »itsemba-mboko« czy »itsemba mbaga«, lecz »jenoside Tutsi« – ludobójstwo dotyczące Tutsi, i tylko w takim znaczeniu to pojęcie może być używane” – mówił w wywiadzie dla KAI  abp Henryk Hoser. Dariusz Rosiak, który kilkakrotnie odwiedził Rwandę, podkreśla, że kto kwestionuje tę jedyną dopuszczalną wersję historii, i każdy, kto domagałby się prawa do pamięci o zamordowanych Hutu, łamie obecne rwandyjskie prawo. Wielu ludzi za taki „negacjonizm” idzie do więzienia. – Wojciech Tochman prezentuje rządową wersję historii, dokonuje uproszczeń, wysuwa  jednoznaczne zarzuty moralne wobec ludzi, którzy stanęli w obliczu śmierci – dodaje. –  A ponieważ w Polsce prawie nikt nie ma pojęcia, o czym Tochman mówi, przyjmuje się jego wersję jako prawdę objawioną.

    

Ofiary i sprawcy

Jedną z tez Tochmana, powielaną przez Aleksandrę Pawlicką, jest twierdzenie, jakoby Kościół w Rwandzie był współwinny ludobójstwa. – 90 proc. ludności Rwandy to chrześcijanie, 60 proc. to katolicy. Ludzie Kościoła mordowali  oraz byli mordowani. W tym sensie Kościół był zarówno sprawcą, jak i ofiarą ludobójstwa – mówi Dariusz Rosiak. Prawdą jest, że jakaś część duchowieństwa wspierała rządzącą partię, członkiem jej władz był arcybiskup Kigali. Abp Henryk Hoser w cytowanym wywiadzie  powiedział: „Owszem, byli księża, którzy sympatyzowali z tą czy z tamtą stroną, to naturalne. Znajdowali się w bardzo trudnych sytuacjach. Są dowody, że niektórzy z nich rozpowszechniali nawet jakieś pisma czy gazetki, prezentujące stanowisko jednej ze stron. Takie sytuacje trudne są do uniknięcia. Księża pełnili też funkcje kapelanów w wojsku, jednak część z nich została zamordowana na terenie Zairu. Jeden z nich siedzi do dziś w więzieniu, ten, który uratował przed śmiercią m.in. rwandyjskie siostry pallotynki. Oskarżenia wobec nich wydają się wątpliwe. Osobiście znam kilka takich przypadków, gdzie oskarżenia są zupełnie nieuzasadnione”. Według portalu psz.pl, o współudział w ludobójstwie oskarżono ponad 20 księży i zakonnic, w tym dwie osoby skazano na karę śmierci. – Duchowni skazani przez Trybunał Karny dla Rwandy w Aruszy zwykle nie zabijali osobiście, ale wskazywali ludzi do zamordowania – mówi Dariusz Rosiak. – Kościół w Rwandzie nie może być niekrytkowany za postawę w okresie ludobójstwa, ale jednoznaczne twierdzenie, że jest współwinny ludobójstwa to zbyt daleko posunięte uproszczenie.  Jak mówił abp Hoser, Kościół  podejmował wysiłki w celu powstrzymania eskalacji konfliktu, m.in.  uczył, jak nie reagować przemocą na przemoc, podejmował mediacje, organizował spotkania  młodzieży – Tutsi z diaspory z Hutu z Rwandy, aby mogli nawiązać międzyludzkie relacje.  W czasie ludobójstwa do wielu mordów dochodziło w świątyniach, gdyż ludzie szukali tu schronienia. – Księża byli oskarżani i o to, że otworzyli drzwi kościołów uciekinierom, jak i o to, że ich nie otwierali w obawie, że zgromadzenie w jednym miejscu może być dla nich niebezpieczne  – mówi ks. Antoni Myjak, który 30 lat był misjonarzem w Rwandzie.  Wśród ofiar ludobójstwa jest wielu duchownych, zginęła ich blisko jedna czwarta (trzech biskupów i 123 księży), oraz ponad 300 sióstr zakonnych. – Dzisiaj Kościół w Rwandzie włącza się w rządowy program pojednania, ale przypisywanie mu współudziału w ludobójstwie paraliżuje jego działania – mówi ks. Jerzy Limanówka.

Ani nuncjusz, ani świadek

Aleksandra Pawlicka współwiną za ludobójstwo obciążyła także personalnie abp. Henryka Hosera, który w jej mniemaniu był w tym czasie w Rwandzie nuncjuszem.  Oba twierdzenia są kłamstwem. Abp Hoser: „Podczas ludobójstwa (...) w ogóle mnie tam nie było. Na początku września 1993 r. wyjechałem z Rwandy, aby odbyć tzw. rok formacyjny. Przez pierwsze trzy miesiące przebywałem w Jerozolimie, następnie na stażu ultrasonografii w Warszawie, w Szpitalu Bródnowskim, a wreszcie w Rzymie na intensywnym kursie języka włoskiego”. Do Rwandy wrócił w sierpniu 1994 r. jako wizytator apostolski. Nuncjuszem nigdy nie był.  W czasie swojej misji, zakończonej w marcu 1996 r.,  pomagał w odbudowie życia kościelnego w Rwandzie, mianował administratorów diecezji, organizował opiekę nad Rwandyjczykami, którzy  żyli w obozach dla uchodźców. Przygotował dla Stolicy Apostolskiej 24 raporty, opisujące sytuację po wojnie. Jeśli – a tak należy założyć – pisał w nich także o odwecie Tutsi na Hutu, a informacje o tym przedostały się do rządu w  Kigali, ks. Hoser nie mógł być tu dobrze widziany.  To, co się działo w Rwandzie w latach 90., może prowadzić do wniosku, że misja ewangelizacyjna Kościoła wśród Rwandyjczyków zakończyła się klęską. Ale Kościół w Rwandzie dobrze dziś się rozwija. Po 1994 r. zaczął się szerzyć  kult Bożego Miłosierdzia, który dla wielu jest jedyną drogą do przebaczenia i pojednania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.