Idą

ks. Włodzimierz Lewandowski

Czym innym jest wiedzieć, a czym innym przeżyć.

Idą

Mając przed sobą pięć informacji na wiadomy temat zapytałem zdesperowany, czy już nic innego w Kościele się nie dzieje. Z pomocą przyszedł wirtualny znajomy z diecezji przemyskiej. „15.07 - Wejście XXXIII Przemyskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę. Pozdrawiam :)” – odpisał ks. Damian Noga. Na pozdrowienie odpowiadam kilkoma refleksjami.

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że za fenomenem polskiego pielgrzymowania stoi olbrzymia machina organizacyjna. Aby tysiąc osób mogło przejść ileś tam set kilometrów, przynajmniej kilkadziesiąt trzeba zaangażować w różnych służbach. Od ojca duchownego zaczynając,  dalej głoszących konferencje, prowadzących śpiew (czyli specjalistów od przekładania każdego rytmu na cztery czwarte), modlitwy i przygotowujących liturgię. A że nie samą modlitwą pielgrzym żyje potrzebna jest jeszcze służba medyczna, kwatermistrzowska, transport, jakaś aprowizacja po drodze, osoby odpowiedzialne za nagłośnienie, wreszcie najbardziej widoczni – czyli kierujący ruchem. O nich mówi się, że nie idą, ale biegną z pielgrzymką. Zwłaszcza kierujący przed krzyżem. Oczywiście wszystkie służby rekrutują się spośród osób, które zgłosiły swój udział w pielgrzymce, swoją posługę zaczynając z reguły kilka tygodni przed jej rozpoczęciem.

Czemu akurat o nich piszę? Przed laty mówiło się, że pielgrzymka idzie sama. Coś w tym było. Ksiądz odprawił Mszę świętą i powiedział kazanie, resztę organizowali przewodnicy. Wokół nich skupiało się życie pielgrzyma. Bywały zresztą rejony (na przykład Kalwaria Zebrzydowska), gdzie pójście na pielgrzymkę z przewodnikiem było formą inicjacji w dorosłe życie. Dzieckiem jeszcze będąc patrzyłem na nich z podziwem. Nie dość, że nigdy nie byli zmęczeni, nie mieli odcisków na nogach, to w dodatku znali masę pieśni w wersjach dawno już zapomnianych. Od bardziej do mniej pobożnych. Do dziś na przykład nie mogę zrozumieć dlaczego w popularnym żaczku jedenasty był Duch Święty.

Na zmiany w pielgrzymowaniu miały wpływ dwa czynniki. Masowość (w szczytowym okresie pielgrzymka warszawska liczyła przeszło siedemdziesiąt tysięcy osób) i nagłośnienie. Tak wielkie grupy nie mogły już iść niejako samopas. Wymagały zorganizowania. Organizacja zaś, wsparta nagłośnieniem, pozwoliła uczynić z pielgrzymek prawdziwe rekolekcje w drodze. Pozwalają one doświadczyć prawdy w zwykłym duszpasterstwie umykającej. Nie, żeby o niej nie mówiono. Ale czym innym jest wiedzieć, a czym innym przeżyć. To prawda o Kościele, będącym ludem „w drodze”. „Dopóki zaś tu na ziemi Kościół pielgrzymuje z daleka od Pana, uważa siebie jakby za wygnańca, tak aby szukać i rozmyślać o tym, co jest w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadający po prawicy Boga, gdzie życie Kościoła ukryte jest w Chrystusem w Bogu, aż do chwili, gdy ze swoim Oblubieńcem ukaże się w chwale (…) Kościół wśród prześladowań świata i pociech Bożych podąża naprzód w pielgrzymce, głosząc krzyż i śmierć Pana, aż przyjdzie.” Pięknie ujęła tę prawdę Konstytucja Dogmatyczna o Kościele Soboru Watykańskiego II.

Czytając o pociechach Bożych przypomniałem sobie rozmowę na jednej z pielgrzymek. Proszę księdza, czy ich naprawdę nic nie boli, że latają tacy uśmiechnięci jakby dopiero co z domu wyszli – zapytała wskazując na krzątających się porządkowych najwyraźniej zmęczona pątniczka. Ależ proszę pani, odpowiedziałem jej podczas konferencji, oni są tak zajęci służbą pielgrzymom, że nie mają czasu myśleć o tym, czy ich cokolwiek boli.

Tę ostatnią myśl dedykuję wszystkim służbom pielgrzymkowym. Tym w drodze i tym, które wyruszą. Z podziękowaniem za trud, umożliwiający przeżycie rekolekcji. I za uśmiech na twarzy. Dla wielu padających ze zmęczenia będący prawdziwą pociechą od Boga.


 

TAGI: