Bóg namacalny

Agnieszka Napiórkowska; GN 27/2013 Łowicz

publikacja 18.07.2013 04:02

O spokojnym dzieciństwie, ufności podczas chorób i wymaganiach, które są darem, z Anną Kłosińską rozmawia Agnieszka Napiórkowska.

 Anna Kłosińska każdego dnia doświadcza obecności Boga w swoim życiu Agnieszka Napiórkowska /GN Anna Kłosińska każdego dnia doświadcza obecności Boga w swoim życiu

Agnieszka Napiórkowska: Jak przyjęłaś informację o ogłoszonym przez papieża Roku Wiary?

Anna Kłosińska: Często w takich sytuacjach mam tak, że najpierw coś słyszę, a potem to do mnie dociera. Tak było i w tym przypadku. Nie od razu dotarło do mnie, że to dotyczy też mojej wiary, że mam coś z nią zrobić, że muszę ją pogłębić. Dziś to wiem i staram się pracować nad sobą. Wiara to nie tylko modlitwa, ale również życie i czyn.

W jaki sposób to robisz?

Bardzo dużo daje mi wspólnota, do której ponad rok temu wstąpiłam z mężem. Jest nią Domowy Kościół. Ona pogłębia moją relację z Bogiem, nasze relacje małżeńskie, ale także te z dziećmi. To najpiękniejszy prezent ostatnich miesięcy, jaki dostałam od Boga. Tam uczymy się pokory. Kiedyś wydawało się nam, że jesteśmy dla siebie już pełnią, że nie potrzebujemy niczego, aby wzrastać jako małżeństwo. Myśleliśmy, że skoro się kochamy, sami będziemy w stanie tę miłość pogłębiać. Okazało się, że bycie w małżeństwie to zobowiązania większe, niż mogłoby się wydawać. Ale, o dziwo, te zobowiązania są błogosławieństwem. Mam tu na myśli choćby zobowiązanie do modlitwy czy dialogu małżeńskiego. Bóg pokazuje nam, ile mamy jeszcze przed sobą i jakie ma wobec nas plany. On pokazuje, że dojrzewanie do wiary jest procesem. W ten proces we wspólnocie wpisane są też rekolekcje, na które na razie nie planujemy pojechać. Ostateczną jednak decyzję zostawiamy Bogu. Jeśli On chce, abyśmy tam byli, to zostawimy wszystko i pojedziemy.

I te wszystkie prawdy odkryłaś w swoim małżeństwie?

Tak. Ale w małżeństwie odkryłam jeszcze jedno. A mianowicie siłę, jaką daje sakrament. On jest łaską i darem Boga. Jak człowiek otworzy się w małżeństwie na Boga, Ten naprawdę zaczyna go prowadzić. I robi to nie tylko przez piękne, wzruszające wydarzenia, ale także przez to, co trudne. Krok po kroku uczy go żyć.

Spokojnie możesz powiedzieć, że spotykasz Boga w swoim mieszkaniu, w swoim mężu, dzieciach. Skąd masz pewność, że to On was prowadzi?

Namacalnie doświadczamy Jego obecności. Najczęściej przychodzi do nas przez drugiego człowieka. Jeżeli mamy jakiś problem, ufamy, że nam pomoże. I tak jest. Na konkretnie zadane pytanie odpowiada nam przez ludzi. Jest to zawsze tak jasne, że nie mamy wątpliwości, od Kogo to pochodzi. Chciałabym jednak podkreślić, że zaufanie jest czymś, czego ciągle się uczymy. Przygodą jest odkrywać, czego Bóg od nas oczekuje. By temu podołać, trzeba do swojego plecaka zapakować potrzebne rzeczy. Co powinno się tam znaleźć, podpowiada wiara.

Powiedziałaś, że Pan Bóg prowadzi Was zarówno przez radosne, jak i trudne wydarzenia. Czy były takie sytuacje, w których czułaś, że Jezus przytula Cię lewą ręką?

W naszym małżeństwie tak jest od początku. Głównym problemem jest przede wszystkim brak zdrowia męża. Z tym wiąże się wiele bólu i cierpienia. Ale i w tym czujemy miłość Boga. Mój mąż twierdzi, że gdyby nie jego choroba, pobyty w szpitalach, nie bylibyśmy tak blisko Najwyższego. W naszym przypadku choroba okazała się błogosławieństwem. Podobnie było i jest z dziećmi. Podczas mojej pierwszej ciąży lekarz twierdził, że dziecka raczej nie donoszę. Ja wiedziałam, że wszystko jest w rękach Boga. Zaufałam Mu. Poprosiłam o modlitwę znajomego księdza, który mnie zapewnił, że Bóg chce tego dziecka. I, jak wiesz, wszystko zakończyło się dobrze. Z drugim synem było jeszcze więcej zmartwień. Tuż po urodzeniu został zabrany do Łodzi, a my nie wiedzieliśmy, co mu jest. Leżąc w szpitalu bez niego i patrząc na puste łóżeczko, wiedziałam, że czas ten został mi dany po to, abym uporządkowała swoje sprawy i swoje myślenie o Bogu. Mały przeszedł cztery operacje. Bardzo cierpiał. Ale znów wszystko ułożyło się dobrze. Niedawno podszedł do mnie i powiedział: „Mamo, ja leżałem długo w szpitalu, ale ty byłaś przy mnie”. To, co powiedział, przeniosłam na relację do Boga. Kiedy było najciężej, On był z nami. I faktycznie ja Go tam widziałam. W lekarzach, w modlitwie rodziny i znajomych. Dużą pomocą byli przyjaciele ze wspólnoty, którzy ciągle obdarowywali nas modlitewnymi prezentami. Widząc konkretne Boże interwencje, wiem, że to On wszystkim kieruje. Ja nie mam nic do powiedzenia.

Opowiedziałaś, jak dziś wygląda Twoja relacja z Bogiem i kto pomaga Ci ją pielęgnować. A jak to było w dzieciństwie? Kto był Twoim duchowym mentorem?

Rodzice. Miałam to szczęście, że wzrastałam w rodzinie, w której Bóg był na pierwszym miejscu. Ważne były prawda i szczerość. I tak jak moi rodzice byli szczerzy i prawdziwi w kontaktach z ludźmi, tak samo byli prawdziwi i szczerzy w relacjach z Bogiem. Moje dzieciństwo było uporządkowane i pełne miłości. To mi dało fundament wiary. Potem te fundamenty starałam się wzmacniać. Robiłam to choćby poprzez pielgrzymki. To były rekolekcje w drodze, które mnie kształtowały. Do tej pory z rodziną jeździmy do Matki Boskiej. Zresztą oboje z mężem chcieliśmy pobrać się w święto maryjne. I tak się stało. Ślub wzięliśmy 15 sierpnia. Możesz mi nie wierzyć, ale ja nie mam za sobą chwil, w których negowałabym Boga. Jak było trudno, owszem, pytałam Go, dlaczego tak jest, ale On zawsze mi odpowiadał. Rozumiem swoje życie. Wiem, czego Bóg ode mnie chce. Mam swój cel. Wiem, że życie nie kończy się tu, na ziemi. Teraz staram się, jak już powiedziałam, pracować nad sobą. I im bardziej to robię, im bardziej staję w prawdzie, tym więcej dostaję. Bóg jest dla mnie namacalny. To doświadczenie opisuje moje życie.

Na co dzień pracujesz ze słowem. Jesteś nauczycielką języka polskiego. Czy również słowo Boże jest dla Ciebie tak ważne?

Kiedy czytam Pismo Święte, to pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to to, że miłość Pana Boga jest porażająca. Zawsze, gdy chciałam pogłębić wiedzę z jakiejś dziedziny, szukałam tego w źródłach tak długo, aż znalazłam odpowiedzi na wszystkie pytania. Musiałam wiedzieć wszystko. Z Biblią jest inaczej, bo jest jak studnia. Niezgłębiona. Ciągle mogę czerpać, ciągle coś innego. Na wszystko jest odpowiedź. Ale muszę przyznać, że często mam wyrzuty sumienia, że nie sięgam po Biblię każdego dnia. Kiedy czytam, najpierw dociera do mnie warstwa czysto językowa. Potem patrzę na głębię. Gdy czytam Pismo Święte, nie mam uwag do żadnej jego warstwy, co rzadko się zdarza, bo jestem osobą wymagającą, o czym mogą zaświadczyć moi uczniowie. (śmiech) Taka jestem nie tylko wobec innych, ale przede wszystkim wobec siebie. Często przypominają mi się słowa Jana Pawła II: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”.