publikacja 10.07.2013 06:01
O bioenergoterapii, Bogu, który uczy miłości, i o Jezusie słuchającym narzekań z Anną Kowalską rozmawia Monika Augustyniak.
Monika Augustyniak
Anna Kowalska wraz z mężem codziennie modli się słowem Bożym
i dzieli wiarą
Monika Augustyniak: Jesteśmy już za półmetkiem Roku Wiary, ogłoszonego przez poprzedniego papieża. Czy jest to dla Pani znaczący rok?
Anna Kowalska: Myślę, że niezależnie od nazwy, jaką przypiszemy ostatnim miesiącom, dla mnie jest to zdecydowanie czas, w którym odkrywam wiarę w Boga, a Bóg odsłania się przede mną i mogę Go poznawać.
Czy wydarzyło się w Pani życiu coś szczególnego, dzięki czemu spotkała Go Pani?
Tak. Jakiś czas temu zaczęłam odczuwać przygnębienie. Ciężko pracuję fizycznie, a sytuacja na rynku pracy jest wciąż trudna i niepewna. To mnie bardzo przytłaczało. Miałam też wrażenie, że stałam się mało wrażliwa, dopadła mnie znieczulica. Czułam, że nie jestem sobą. Miałam nawet takie doświadczenie, gdy idąc ulicą, nie mogłam pozbyć się złudzenia, że to nie ja idę, ale ktoś obcy. Wtedy uderzyłam w modlitwę. Odmawiałam litanię z książeczki do Pierwszej Komunii św. i przeczytałam tam słowa: „Proście, a otrzymacie; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone”. Uczepiłam się tych słów i zaczęłam szukać Boga i prosić Go, by postawił na mojej drodze innych niż do tej pory ludzi. Pewnego dnia koleżanka z pracy dała mi książkę o księdzu, już nie pamiętam jego nazwiska, który został uzdrowiony ze ślepoty i wkrótce sam prowadził modlitwy o uzdrowienie. Wtedy nawet nie wiedziałam, że w Kościele są wspólnoty i takie modlitwy. Zapragnęłam być na Mszy z modlitwą o uzdrowienie. Pewnego dnia inna koleżanka z pracy podczas rozmowy zapytała: „To ty nie wiesz, że takie Msze są za Kutnem, w Dybowie?”. Bardzo się ucieszyłam. Pojechaliśmy całą rodziną. W pewnym momencie ksiądz prowadzący nabożeństwo zapytał: „Czego poszukujesz? Czarów? Magii?”. Wiedziałam, że to pytanie było do mnie.
Rzeczywiście szukała Pani magicznych wydarzeń?
Może nie tak do końca, ale kiedy zobaczyłam w Kościele proboszcza z mojej parafii, przyszło mi na myśl, że mam kościół obok domu, a szukam Jezusa w Kutnie. Wiele lat temu miałam kontakt z siłami nadprzyrodzonymi. Kiedy moje dzieci często chorowały, koleżanka zaprowadziła mnie na targi medycyny naturalnej. Potem korzystaliśmy z pomocy bioenergoterapeuty. Nie tylko te „czary-mary” nie działały, ale starszy syn stracił w pewnym momencie słuch w prawym uchu w wyniku komplikacji pochorobowych i myślę, że mogło mieć to związek z naszą nierozwagą. Teraz jesteśmy już po modlitwie o uwolnienie. Ale myślę, że na tamtej Mszy Jezus pokazał, że to On jest celem, a nie samo uzdrowienie.
Msze z modlitwą o uzdrowienie są pełne emocji, zwłaszcza dla neofitów. Czy Pani też mocno ją przeżyła?
Tak, towarzyszyły jej łzy, ogromna radość. Nie chciałam wychodzić z kościoła. W nocy nie mogłam spać, bo czułam przynaglenie, żeby odbyć spowiedź z całego życia.
Taka spowiedź odbywa się często po wielu latach bez sakramentów. Czy do tego czasu byli Państwo niewierzący?
Nie mogę tak powiedzieć. W każdą niedzielę chodziliśmy całą rodziną do kościoła, spowiadaliśmy się, imprezy religijne, typu komunia, odbywały się bez alkoholu, była w nas bojaźń Boża, ale nie była to wiara przyjęta sercem. Spowiedź generalna nie była pierwszą od wielu lat, ale jednak Bóg przypominał mi pewne sytuacje, na które do tej pory machałam ręką. Kiedy odeszłam od konfesjonału, czułam ogromną ulgę i radość. Postanowiłam dalej szukać Boga. Na drzwiach kościoła w Łowiczu zobaczyłam plakat zapraszający na rekolekcje REO. Powiedziałam do męża: „Wiesz co, jesteśmy małżeństwem. Dlaczego mam iść tam sama? Chodź ze mną”. I zgodził się.
Jak mąż zapatrywał się na Pani poszukiwania? Czasem to może być trudne, kiedy współmałżonek nagle zaczyna zmieniać swoje życie.
Mąż się przyglądał, ale jeździł ze mną wszędzie. Widział, że głęboka wiara prowadzi ku dobrym zmianom, i ostatecznie sam uwierzył Bogu. Podczas rekolekcji zmienił nam się obraz Boga. Do tej pory postrzegałam Go jako odległego, trochę strasznego. Teraz jest moim przyjacielem, do którego idę z każdą sprawą. Poza tym wiem, że jest Bogiem bardzo bliskim. Do tej pory odmawialiśmy pacierz i to w zasadzie tylko ja z synami. Teraz codziennie siadamy z mężem do słowa Bożego. Czytamy też dużo książek religijnych.
A jak rekolekcje, codzienna modlitwa słowem Bożym, inna świadomość religijna i relacja z Bogiem wpływają na Waszą rodzinę w codzienności?
Zacznę od relacji małżeńskiej. Zawsze byliśmy ze sobą szczęśliwi, ale teraz Bóg jeszcze bardziej nas do siebie zbliża. Dzielimy się ze sobą przeżywaniem wiary. Mamy dwóch synów: 14- i 16-letniego. Zaczęliśmy od nich więcej wymagać i jesteśmy konsekwentni. Ale też mamy więcej cierpliwości. Zamiast krzyczeć na chłopaków, odczekujemy, by emocje opadły, i rozmawiamy o problemie na spokojnie. Mam wrażenie, że Bóg uczy nas miłości do siebie nawzajem.
Synowie bez trudu przyjmują zachodzące w Was zmiany? W okresie buntu nawracający się rodzice mogą być trudni do zniesienia.
Raczej nie ma większych problemów. Co wieczór klękamy całą rodziną. Oni, widząc modlących się rodziców, zwłaszcza tatę, włączają się w modlitwę. Oczywiście czasem im się nie chce, mówią niedbale, są zmęczeni, ale i ja bywam zmęczona. Po ciężkim dniu w pracy nie klękam przed Bogiem, ale kładę się do łóżka i marudzę Mu, narzekam, opowiadam, dziękuję, proszę. Po prostu z Nim jestem. Myślę, że Bóg chce nas mieć prawdziwych, a nie pięknych. Wiele razy nie chce mi się modlić, ale siadam i słucham, co Bóg mówi.
Czy ma Pani swoją ulubioną modlitwę?
Bardzo lubię chodzić po polach i opowiadać Bogu o wszystkim, co mnie męczy. Czasem wypisuję też moje bolączki i idę z nimi przed tabernakulum. A modlitwa, którą mówię najczęściej, brzmi: „Kocham Cię, Panie Jezu”. Powtarzam Mu to, żeby był pewien, że w codzienności jest najważniejszy.