SOS. Piła dla Afryki

Karolina Pawłowska; GN 25/2013 Koszalin

publikacja 06.07.2013 23:03

Nie wszyscy muszą wyjeżdżać na misje, żeby pomagać. Niekiedy wystarczy filiżanka kawy, żeby zrobić coś wyjątkowego dla dzieci w Afryce. Przekonali się o tym ci, którzy wzięli udział w pilskim tygodniu misyjnym.

Wypita podczas akcji kawa to tygodniowe wyżywienie jednego z podopiecznych misjonarzy Fundacja Kapucyni i Misje Wypita podczas akcji kawa to tygodniowe wyżywienie jednego z podopiecznych misjonarzy

Takiej akcji na północy Polski jeszcze nie było. Przez cały tydzień w kościołach, Regionalnym Centrum Kultury i w szkołach misjonarze kapucyni opowiadali o swojej pracy w Afryce, a nawet serwowali przepyszne… cappuccino.

Czadowa Piła

Akcję przygotowała Fundacja Kapucyni i Misje, która wspiera działalność misjonarzy kapucynów posługujących w Republice Środkowoafrykańskiej i Czadzie. – Nie epatujemy strasznymi zdjęciami, przedstawiającymi wojnę i biedę. To wszystko tam jest, ale my opowiadamy o Afryce takiej, jaką widzą misjonarze: jej problemach, ale i radościach, pięknie i życzliwości mieszkających tam ludzi – mówi Diana Bonowicz, dyrektor krakowskiej fundacji. Podczas tegorocznego festynu przy parafii pw. św. Antoniego Padewskiego można było zajrzeć do pigmejskiej chaty, wybudowanej dokładnie tak, jak to się robi w Afryce, poczuć się jak mieszkaniec Czarnego Lądu, przymierzając spódniczki z trawy i próbując podstawowego pokarmu – manioku. W różnych punktach miasta na wystawach prezentowano przedmioty przywiezione przez misjonarzy, sprzedawano wykonane w Afryce obrazki i ozdoby, a kto chciał, mógł także poczuć samemu, jak smakują misje, kupując prawdziwą afrykańską kawę lub delektując sie cappuccino w jednej z pilskich kawiarni, które włączyły się do akcji. – Afryka? Ciepło, bieda i ludzie o ciemnym kolorze skóry. Zazwyczaj na tym kończy się wiedza o tym kontynencie. To bardzo uproszczony obraz. Podczas tych akcji chodzi nam o afrykańską edukację, a nie „tanie pomaganie”, czyli wyjęcie z portfela 10 zł i już. Owszem, tak pozyskujemy pieniądze na budowę szkół, studni, kaplic, na działalność socjalną i religijną, ale najważniejsza jest edukacja młodego pokolenia, które jest bardzo roszczeniowe i mało wrażliwe na potrzeby drugiego człowieka – wyjaśnia pochodzący z Wałcza o. Tomasz Grabiec, szef fundacji. – Kluczem jest wiedza. Kiedy ona wzrasta, wzrasta też wrażliwość na problemy, z którymi borykają się mieszkańcy Afryki. Przebieranie, malowanie się, granie na bębnie, taniec, robienie masek – to wszystko zaprasza do poznawania i pozbywania się myślenia stereotypowego – dodaje Diana Bonowicz.

Za złotówkę

– Jedna złotówka to jeden obiad. Naprawdę. Tutaj znaczy niewiele, tam ratuje życie – kiwa głową o. Zenon Kapka, który od 17 lat posługuje w Republice Środkowoafrykańskiej. Właśnie dzięki takim akcjom w jego parafii w Ndim powstała szkoła dająca szansę 200 dzieciom, których rodzice zmarli na AIDS. – Tam głosi się Ewangelię, będąc z ludźmi na co dzień, żyjąc tak jak oni, dzieląc ich los. Jak Pan Jezus, który był z uczniami – opowiada zakonnik, który – jak przyznaje – zakochał się w Afryce. – To trudna miłość, ale cały czas rośnie. Afryka potrzebuje miłości. Oczarowuje prostotą, radością przeżywania każdego kolejnego dnia. Tam wszystko jest prostsze. Mieszkańcy są niezwykle gościnni i życzliwi. Teraz wiedząc, że jadę na urlop, przynieśli mi w prezencie koguta, żebym zabrał go ze sobą. Musiałem tłumaczyć, że nie dam rady załatwić dla niego biletu na samolot – śmieje się zakonnik. O swoimi żywiołowym Kościele może opowiadać bez końca. – Tam, gdzie jestem, są dość młode wspólnoty. Pierwsi misjonarze dotarli na południe kraju 120 lat temu, do mnie, na północ, dużo później. To Kościół przeżywający kryzysy, ale też rozśpiewany, roztańczony, pełen ognia, a Kościół w Europie stygnie. Może warto w Roku Wiary zajrzeć w swoje serce i zobaczyć, co się tam tli? – zastanawia się o. Zenek. Martwi się tylko, co zastanie po powrocie. W Republice Środkowoafrykańskiej wciąż wrze. Trwa kolejna rebelia.

Cena życia

– Zasadniczo jesteśmy w Afryce mile widziani, ale w czasie rebelii jest naprawdę niebezpiecznie. Misja jest wyposażona w wartościowe rzeczy: samochody, agregaty prądotwórcze, jakieś pieniądze, więc staje się celem ataków. Do tego dochodzi też jeszcze sprawa ideologiczna: najemnicy to muzułmanie, którzy są podburzani przeciwko chrześcijanom – mówi o. Zbigniew Kołodziejczyk z Ngaoundaye, od 23 lat w Afryce, pracujący po sąsiedzku z o. Zenkiem. – Jedna z misji została zaatakowana. Zabrali dwa samochody, potem cały czas przychodzili z żądaniami. Pewnej nocy przyszło sześciu rebeliantów i zaczęło strzelać. Na szczęście był to jeden z nielicznych budynków piętrowych, więc kule nie przedostały się przez beton i nie zraniły braci, którzy byli na pierwszym piętrze. Ale bracia z placówki musieli uciekać okrężną drogą do stolicy. Na przełomie lutego i marca mieliśmy kapitułę. Wielu braci nie dojechało właśnie dlatego, że było niebezpiecznie – opowiada. – Jednego wieczoru przyszli i zabrali samochód siostrom. Zapowiedzieli, że jeśli następnego dnia nie dostaną pieniędzy od braci, to nas zabiją. Przyszli nam z pomocą inni muzułmanie. Dzięki ich interwencji udało się dotrzeć do dowódców. Dajemy rebeliantom pieniądze jako podziękowanie na przykład za odzyskanie samochodu. Nie protestujemy nawet, kiedy nasi przyjaciele muzułmanie mówią, że nas naciągają. Trudno, opowiadam wtedy o św. Pawle i mówię za nim: miłość wszystkiemu wierzy. Proszą cię o płaszcz – daj suknię. W ten sposób całe miasteczko kupiło sobie spokój. Nikogo nie zabito.

Zdrowaśka za Afrykę

W Republice Środkowoafrykańskiej jest 12 kapucynów z Polski. Razem z nimi pracują Włosi, są także miejscowe powołania. – Jest teraz taki moment w życiu naszej wiceprowincji, że nasi uczniowie zaczynają obejmować odpowiedzialne stanowiska. Nasz główny przełożony jest naszym wychowankiem. Gwardianami są już także miejscowi księża, więc możemy się pomału wycofywać, żeby pozwolić im rozwijać skrzydła – cieszy się o. Zbyszek. Diana Bonowicz przekonuje, że każda złotówka jest ważna i cenna. – Byłam w Afryce, żeby zobaczyć, jak misjonarze tam pracują, poszukać inspiracji do tego, jakie pomysły realizować tutaj, w Polsce, żeby im pomóc. To było trudne. W pewnym momencie naszło mnie zwątpienie: to nie jest możliwe do zrobienia. Jest tam tyle biedy, tyle cierpienia, wykorzystywania ludzi. Co możemy zmienić? Bezradność wobec morza potrzeb była straszna. Po pewnym czasie przyszła refleksja, że jeśli bracia widzą sens bycia tam, poświęcania zdrowia i życia, to nie ma miejsca na zwątpienie. Trzeba ich wspierać, żeby mogli działać – mówi. Ojcu Zenkowi frustracja nie grozi: – Owoce? Nie są być może spektakularnie wielkie. To są kropelki. Potrzeba czasu, żeby zobaczyć w nich ocean. Potrzeba też waszej pomocy. Tej materialnej, ale i tej duchowej: modlitwy i ofiarowywanego w intencji misji cierpienia – dodaje.

Działać, zamiast krytykować

Diana Bonowicz, dyrektor Fundacji Kapucyni i Misje – Mam w głowie taki obrazek: dziennikarka w telewizji przepytywała człowieka, który właśnie uratował komuś życie. Pytała go, jaki moment był dla niego najtrudniejszy. Ten bohater odpowiedział wtedy: Sugestie komentatorów stojących na brzegu, którzy udzielali mi rad, jak mam tego człowieka ratować. Czasami spotykamy się z zarzutem, że pomagamy Afryce, a tu jest tylu potrzebujących. Myślę sobie, że rzecz nie polega na tym, żeby stać z boku i krytykować, tylko samemu zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Skoro widzisz biedę, to jej zaradź, nie stój obojętnie, wytykając jedynie palcem tego, który coś robi. Każdy może znaleźć swoją drogę niesienia pomocy: koleżance w klasie, sąsiadowi, lokalnej społeczności. My akurat wspieramy kapucynów, którzy jadą z Ewangelią i pomocą tam, gdzie nikt z nas dobrowolnie nie chciałby zamieszkać.