Fenomen jednego obrazu

ks. Zbigniew Wielgosz; GN 25/2013 Tarnów

publikacja 27.06.2013 07:00

Żadna ikona nie zdobyła takiego uznania i czci, jak Matka Boża Nieustającej Pomocy.

Pani Izabela z wnuczką Magdaleną ks. Zbigniew Wielgosz Pani Izabela z wnuczką Magdaleną

Potwierdzają to nowenny w każdą środę tygodnia, tysiące próśb i podziękowań składanych na kartkach i czytanych przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Kult tej ikony zrodził się we Włoszech, kiedy św. Alfons Liguori założył zgromadzenie księży redemptorystów. – To był czas bardzo trudny dla Kościoła, nastąpiła kasacja zakonu jezuitów, wśród oświeconych elit panowała postawa wroga życiu zakonnemu. Nawet redemptorystów uważano za kryptojezuitów. Chciano też ich likwidacji. W tym czasie redemptoryści dostali w Rzymie kościółek, gdzie znajdował się obraz Matki Bożej. Księża zaczęli szerzyć kult tego obrazu, nazywając go ikoną Matki Bożej Nieustającej Pomocy – opowiada ks. dr Ryszard Banach, historyk Kościoła. W Polsce Matka Boża Nieustającej Pomocy nie była znana. Jej kult narodził się dopiero wtedy, kiedy redemptoryści przyszli do Polski. – Pierwszy klasztor założyli w Mościskach za sprawą o. Bernarda Łubieńskiego w 1890 roku. W tym czasie redemptoryści pojawili się też w Tuchowie. Podczas misji, które głosili w różnych parafiach Galicji, a potem w niepodległej Polsce, szerzyli cześć dla obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy – wyjaśnia ks. Banach.

Ślubny posag

Kopie ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy znalazły się nie tylko w kościołach, ale też w domach. Jedną z nich otrzymała w ślubnym posagu matka pani Izabeli. Była z pochodzenia Ormianką, mieszkającą w Stanisławowie, podobnie jak jej przyszły mąż i ojciec pani Izabeli. – Tato był oficerem wojska polskiego, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, za zasługi otrzymał od marszałka Piłsudskiego 50 hektarów ziemi niedaleko Grodna. Tam przenieśliśmy się całą rodziną – opowiada pani Izabela. Do nowego domu trafił też obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który już wkrótce miał odegrać wielką rolę w życiu rodziny pani Izabeli. Kiedy Rosjanie zaatakowali Polskę w 1939 roku, ojciec pani Izabeli został aresztowany. Jego rodzina nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. – W końcu przyszli do nas na rewizję, może szukać broni? Siedzieli w domu od 15.00 do 3.00 rano. Dom był tak zdemolowany, jakby granat kto wrzucił. Tapety pozrywane, pościel pocięta. Straszna rzecz. Spędzili nas do kuchni. Trzech pilnowało mamy i nas, trójki rodzeństwa, z karabinami. Dwóch demolowało mieszkanie. Zabrali wszystkie albumy, dokumenty, świadectwa. Powiedzieli nam, że pojedziemy na spotkanie z tatą, który będzie na nas czekał w Kazachstanie. Mama uwierzyła, że spotka męża, a my ojca – opowiada pani Izabela. Z domu nic nie mogli zabrać w daleką podróż. Udało im się jednać ukryć i wziąć obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Wiszący most

Tułaczka rodziny pani Izabeli rozpoczęła się 10 lutego 1940 roku. Jechali pociągiem, stłoczeni w bydlęcych wagonach, z oknami zakratowanymi kolczastym drutem. – Mama cieszyła się, że jedziemy do ojca, że go spotkamy, ale jeden z mężczyzn przestrzegł, żeby nie wierzyć Rosjanom, że gdzie naprawdę pojedziemy, okaże się dopiero w Smoleńsku – snuje swą opowieść pani Izabela. – Tam rozchodzą się dwie drogi, jedna na północ, druga na południe. Tam dowiemy się, czy jest nadzieja na spotkanie ojca. W Smoleńsku, po trzech dobach postoju, trzech dobach głodu i pragnienia, pociąg ruszył… na północ. Czuliśmy, że ojca już nigdy nie spotkamy. Po latach dowiedzieliśmy się zresztą, że i tak byłoby to niemożliwe, bo Rosjanie go zastrzelili zaraz po aresztowaniu, a nam nic nie powiedzieli. Mieliśmy jednak przy sobie mamę, która wciąż powtarzała: „Tylko wierzcie w Boga, wierzcie w Matkę Najświętszą. Ona nas uratuje!”. Nieustająca pomoc okazała się rychło potrzebna, w czasie podróży przez Rosję. Do końca życia pani Izabela będzie pamiętać przeprawę przez wiszący most w górach Uralu. – Kiedy spoglądaliśmy w dół, przez druty kolczaste w okienkach, widzieliśmy czarną przepaść. Rosjanie kazali nam milczeć i nie ruszać się, żeby nie powodować przechyłu pociągu, który i tak kolebał się jak kołyska. Mimo zakazu ludzie krzyczeli ze strachu, a my modliliśmy się, wiedząc, że jest z nami Matka. Na cały głos odmawialiśmy „Pod Twoją obronę…” – relacjonuje.

Obraz jak kościół

Pierwsza część podróży z obrazem MB Nieustającej Pomocy zakończyła się w dalekiej Syberii. Rodzina pani Izabeli trafiła do łagru w tajdze. – Mieszkaliśmy w małych komórkach przylegających do głównego baraku. Często wyciągałyśmy obraz z ukrycia, żeby się pomodlić. Robiliśmy to na głos, choć inni nas przestrzegali, że możemy stracić nawet życie – mówi pani Izabela. Mimo rewizji nie udało się Rosjanom odnaleźć obrazu, który ukrywano w różnych miejscach, nawet pod koszulą. Ikona stawała się jedynym znakiem wiążącym rodzinę pani Izabeli z Bogiem, Kościołem, wiarą. Miały przyjść jednak jeszcze większe próby tej więzi. Pani Izabela doświadczyła ich w następnym etapie tułaczki – w Kazachstanie. Ponieważ nauczyła się rosyjskiego ze słuchu, mogła pracować i uznawano ją nawet za swoją. W kazachskiej fabryce była m.in. brygadzistką. Robotnice pełniły tam dyżur przy rozdawaniu chleba, ale tylko pracującym w fabryce. – Ja wydawałam chleb, a koleżanka Tatiana kwity, że otrzymano tyle i tyle… W pewnym momencie podszedł do mnie chłopczyk, widać, że głodny, i poprosił o kawałek chleba. Nie namyślając się, dałam mu. Następnego dnia wezwali mnie i Tatianę na przesłuchanie do NKWD. Pytano, co się stało z chlebem, komu go dałam – opowiada pani Izabela. Oprawcy świecili jej w oczy 500-watową żarówką, po każdej odpowiedzi bili po twarzy. Wreszcie jeden uderzył panią Izabelę kolbą karabinu, rozcinając czoło. – Wiem, że Tatiana też była bita i nie przeżyła przesłuchania. Mnie uratowały Rosjanki, które powiedziały enkawudzistom, że jestem jeszcze dziecko… Zbitą, zmaltretowaną, oddali mnie matce – dodaje.

Co to za Bóg?

Kazachski „dom” rodziny pani Izabeli był ukrytym kościołem. – Nie, nie odprawiono tam Mszy św., ale mieliśmy obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, który wyciągaliśmy z ukrycia i modliliśmy się przed nim – opowiada. – Przychodziły do nas stare Rosjanki, żeby razem z nami błagać Maryję o pomoc. Jedna opowiadała, że swój obraz Matki Bożej zakopała ze strachu. Ludzie dziwili się odwadze naszej mamy, często ją pytali: „Co to za Bóg taki jest u ciebie, że ty taka mocna?”. Pojawiały się donosy, że w jej domu dzieją się jakieś tajemne spotkania, że przychodzą Rosjanki. – Modliłyśmy się w nocy, ale nikomu nie udało się odebrać nam obrazu. To był nasz największy skarb, nasza jedyna nadzieja i pomoc – podkreśla pani Izabela. Opieki Maryi doświadczała w ciągu całej gehenny, która zakończyła się w kwietniu 1946 roku, kiedy udało się jej dostać do Polski, do Goleniowa. Dziś pani Izabela mieszka w Szczawnicy i nad jej łóżkiem wisi obraz. Ten sam, który był z nią syberyjskim łagrze, w Kazachstanie…– Maryja nas uratowała! – mówi ze z wzruszeniem sybiraczka i kresowianka.

Niebieskie pogotowie

Historia jednego obrazu, który – jak w soczewce – pokazuje przywiązanie ludzi do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. – Jeszcze w latach międzywojennych te obrazy nie były tak częste, ale działalność redemptorystów i księży diecezjalnych zostawiała coraz trwalszy ślad, tak że dzisiaj ludzie nie wyobrażają sobie środy bez nowenny. W każdym kościele jest kopia ikony MB Nieustającej Pomocy. Co ciekawe, nawet tam, gdzie czczony jest inny obraz maryjny. W Tuchowie, na przykład, księża redemptoryści opiekują się Matką Bożą Tuchowską, ale poniżej obrazu, obok tabernakulum, jest ikona Nieustającej Pomocy. Najstarszy wizerunek w diecezji znajduje się w tarnowskiej katedrze. Został poświęcony przez papieża Leona XIII i był uroczyście intronizowany w naszym kościele katedralnym – opowiada ks. Banach. Wszystkie kopie ikony, te kościelne i domowe, są zdumiewającym fenomenem kultu Matki Bożej. – Ludzie zawsze potrzebowali i będą potrzebować pomocy z góry, a jest to pomoc nieustająca – podkreśla kapłan.