Cud numer jeden

Marcin Jakimowicz

GN 25/2013 |

publikacja 20.06.2013 00:15

O sile bezsilności z dr. Witoldem Aleksandrem Cempelem

Dr Witold Aleksander Cempel dyrektor firmy Cempel Consulting, wykładowca akademicki w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (adiunkt w Katedrze Inżynierii Zarządzania). roman koszowski /GN Dr Witold Aleksander Cempel dyrektor firmy Cempel Consulting, wykładowca akademicki w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (adiunkt w Katedrze Inżynierii Zarządzania).

Marcin Jakimowicz: Wie Pan, że w czasie niedawnych Tyskich Wieczorów Uwielbienia kapłan opowiedział na kazaniu ponad 7 tysiącom ludzi historię życia Witolda Aleksandra Cempela? Czuje się Pan klasykiem?

Witold Cempel: Stuknęło mi już 41 lat, więc chyba ze względu na wiek zaczynam zaliczać się do klasyków. (śmiech) Nie miałem pojęcia, że kazanie będzie poświęcone mojej historii. Dowiedziałem się o tym od znajomej z Katowic. Poznałem ją kiedyś „przypadkowo” na imieninach u znajomego franciszkanina, którego od lat nazywamy z żoną „Pokój i dobro”. O. Rajmunda Dolinkiewicza też poznałem w ciekawych okolicznościach. Niemal wpadł pod mój samochód. Wyjeżdżałem z bazyliki w Panewnikach, gdy nagle przed maską wyrósł mi zakonnik. „Proszę się zatrzymać!” – wołał. „Jadę do chorego!” Okazało się, że posługiwał w szpitalu jako kapelan. Podwoziłem go zaledwie kilka minut i w tym czasie zdążyłem opowiedzieć mu całe życie. (śmiech) Na zakończenie rzucił: „Będę się modlił, by znalazł pan dobrą żonę”. Jak widać, modlił się bardzo skutecznie.

Niezły „zbieg okoliczności”…

A to jeszcze nie wszystko! Moja mama, wysłuchawszy tych opowieści, zwróciła uwagę, że jest to najprawdopodobniej ten sam kapłan, który odwiedził w szpitalu mojego tatę, gdy ten dostał udaru. Jesteśmy z Rybnika, ale gdy tata nagle zasłabł, trafił do Katowic. Widziałem, jak się trząsł. Udar uderzył w pień mózgu. Nie było dopływu krwi do partii mózgu odpowiadających za koordynację ruchową. Organizm rozchwiał się totalnie... Tata nie potrafił wydusić ani słowa. A ponieważ żył poza sakramentami Kościoła, bardzo bałem się, że zmarł (odszedł po miesiącu cierpień) niepojednany z Bogiem. Naprawdę po jego śmierci przeraziłem się o jego duszę. Tym bardziej że będąc wówczas zanurzony w różne ezoteryczne sprawy, nad umierającym ojcem stosowałem techniki Silvy… Nie wołałem do taty księdza. To była zakazana sfera, którą omijałem. Nieznany teren. A jednak, dzięki Bogu, później okazało się, że kapłan przyszedł do niego w ostatniej chwili.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.