Nie było odwrotu

oprac. Marta Deka; GN 23/2013 Radom

publikacja 19.06.2013 07:00

W 28 dni pokonała 867 km. Zapewnia, że droga jest bogata w nowe doświadczenia i przeżycia.

– Kto choć raz doświadczył życia pielgrzyma, ten przekonał się,  bez ilu rzeczy może się obyć – mówi Agnieszka Falińska Zdjęcia Archiwum Agnieszki Falińskiej – Kto choć raz doświadczył życia pielgrzyma, ten przekonał się, bez ilu rzeczy może się obyć – mówi Agnieszka Falińska

Agnieszka Falińska pierwszy raz poszła na pielgrzymkę do Częstochowy. Było to rok przed maturą. Wtedy zapewniała: „Panie Boże, jak zdam, wrócę za rok”. Rok później powiedziała: „Dzięki za maturę, proszę o studia”. – Bardzo mocno wierzę w siłę szczerej i pokornej modlitwy, choć niektórzy uważają, że handluję z Panem Bogiem – mówi. W ubiegłym roku obroniła dyplom. Znów postanowiła wyruszyć w drogę. Tym razem dalej, bo do Santiago de Compostela. – Wiedziałam, że trud pielgrzymowania będzie większy i może warto byłoby wykorzystać okazję, by o coś poprosić. Ostatecznie doszłam do wniosku, że dobrze, by Pan Bóg wiedział, może tak na przyszłość, że potrafię nie tylko prosić, ale również dziękować – uśmiecha się.

Tajemniczy pan Pierre

Agnieszka wyruszyła z rodzinnego Zakrzewa przez Warszawę i Paryż do hiszpańskiego Irun, by podziękować za to, co otrzymała. – Być może brzmi to górnolotnie, a u wprawionych podróżników wywoła uśmiech, ale dla mnie ta samotna wyprawa w nieznane sprawiła, że czułam się jak zdobywca świata – mówi. Na lotnisku w Warszawie okazało się, że samolot do Paryża jest opóźniony. Wokół biegali zdenerwowani ludzie. Ona była spokojna.

– Ostatni miesiąc spędziłam ciągle gdzieś się spiesząc, nawet pakowałam się w ostatniej chwili, więc to był czas, by spokojnie zastanowić się nad sensem mojej wędrówki. Pierwszy raz w życiu powiedziałam, że nie jadę na wycieczkę, ale z dumą oświadczyłam, że wyruszam na pielgrzymkę. Bez biletu powrotnego, by czas mnie nie ograniczał, bez mapy w plecaku, by zdać się na to, co przyniesie nowy dzień, bez znajomości języka hiszpańskiego, by sprawdzić samą siebie, bez konkretnego planu, ale z intencją i marzeniami – wspomina. W oczekiwaniu na samolot zaczęła rozmawiać z pewnym Francuzem. Nie przedstawili się sobie, więc nazwała go panem Pierre. Dużo opowiadał jej o tradycji Camino de Santiago, czyli drogi do grobu św. Jakuba, i wciąż powtarzał, że to z pewnością będą piękne wakacje.

W średniowieczu pielgrzymka miała charakter głównie religijny. Pielgrzymowano, by umocnić swoją wiarę, odbyć pokutę lub prosić o łaski. Wedle tradycji, trzeba było rozpocząć ją od progu własnego domu. I dziś takich śmiałków nie brakuje nawet w Polsce. Francuz powiedział jej – o czym nie wiedziała – że w średniowieczu Camino było nazywane Drogą Mleczną. Droga ta biegnie w odwrotnym kierunku niż ta na niebie. Miał to być symbol, iż po dojściu do grobu św. Jakuba i trudzie związanym z drogą umiera w nas dotychczasowy człowiek, a nasza odmieniona dusza wraca z powrotem do domu. Stąd też tradycja palenia ubrań, w których przemierzało się szlak. Zrzucenie starych szat miało symbolizować naszą wewnętrzną przemianę. – Dziś jest tak wiele powodów, dla których chce się wyruszyć na Camino, jak wielu ludzi na szlaku. Jedni maszerują, by utrzymać kondycję, inni z powodów czysto turystycznych, dla młodych ludzi to pomysł na niebanalne wakacje. Starsi – jak później powiedział mi pewien Hiszpan – szukają tu miejsca i czasu na medytację i zastanawiają się nad minionymi latami. Szlak Camino napawa Hiszpanów dumą. Jest on tak mocno zakorzeniony w tradycji hiszpańskiej, że niektórzy przemierzają go tylko po to, by móc go wpisać w swoje CV. Podobno w Hiszpanii ułatwia to znalezienie pracy – mówi Agnieszka.

Wyścig z własnym ego

Swoje Camino Agnieszka Falińska rozpoczęła w hiszpańskim Irun, tuż przy granicy z Francją. Po 28 dniach wędrówki dotarła do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Trudno jej opisać wszystkie miejscowości i ludzi, których spotkała na swej drodze. Wspomina Włoszkę Tizię, dla której było to już czwarte Camino. Tizia po angielsku mówiła dużo gorzej niż ona, trochę znała hiszpański. Z kolei Agnieszka nie znała włoskiego, a po hiszpańsku potrafiła powiedzieć kilka podstawowych zwrotów. Jednak z pomocą rąk udało im się całkiem nieźle porozumieć. Tizia powiedziała jej, że teraz tego nie czuje, ale po powrocie do domu będzie silniejsza psychicznie i fizycznie. – Jej słowa towarzyszyły mi przez całą późniejszą drogę, zwłaszcza w momentach największego zmęczenia. Z perspektywy czasu myślę, że jest w nich dużo racji. Ta droga nauczyła mnie, by ufać i mieć nadzieję, by z pokorą znosić to, co przynosi nowy dzień, ale nigdy nie użalać się nad sobą, by umieć się szczerze cieszyć z małych rzeczy – opowiada. Na Camino był jeden moment, gdy zwątpiła, czy podoła i dotrze do celu.

– Do kolejnego schroniska miałam jakieś 10 km, poprzednie 5 km wcześniej, do celu 250 km. Było bardzo gorąco. Pamiętam jakby to było wczoraj. Siedziałam pod drzewem przy drodze, które wydawało mi się niczym oaza na pustyni. Myślałam jedynie o tym, żeby dojść do kolejnego schroniska, a następnego dnia wsiąść w autobus, pojechać do Santiago i wrócić do domu – Ta droga w pewnym momencie stała się dla mnie grą, ile jeszcze dam radę i czy dotrzymam założeń z poranka o to, gdzie zakończę kolejny dzień. I to jest jedyna rzecz, którą zrobię inaczej, jeśli wrócę na szlak, a tego sobie życzę. Kto choć raz doświadczył życia pielgrzyma pozbawionego pośpiechu i problemów dnia codziennego, kto przekonał się, bez ilu rzeczy może się obyć, już zawsze będzie tęsknił za życiem wędrowca odnajdującego szczęście w kontakcie z drugim człowiekiem, a nie w materialnym dobrobycie – mówi Agnieszka i dodaje: – Jeśli ponownie wrócę na szlak, nie chciałabym się ze sobą ścigać, zakładać z własnym ego o to, kto jest silniejszy. Sens tej drogi nie leży w przebytych kilometrach i rekordach czasowych.

Stare buty i w drogę

– Ktoś kiedyś mnie zapytał, jak bardzo trzeba nagrzeszyć, by wyruszyć w aż tak daleką pielgrzymkę. To był moment, gdy na poważnie zaczęłam zastanawiać się nad sensem tej drogi – mówi. Agnieszka Falińska nie przygotowywała się do pielgrzymki zbyt długo. Miesiąc przed wyruszeniem wysiadała z autobusu cztery, pięć przystanków wcześniej, niż powinna. Jednak zapewnia, że to nie jest to samo, co marsz z kilkukilogramowym plecakiem kolejny dzień z rzędu, dlatego zachęca, by decydując się na przebycie szlaku, podejść do tego rozważnie i przygotować się kondycyjnie. Dlaczego dopiero teraz chce opowiadać o tym, czego doświadczyła w drodze? – Niedawno ktoś mi pogratulował pomysłu, odwagi i siły. Niewiele się zastanawiając, odpowiedziałam, by nie gratulował, tylko pakował plecak i ruszył na szlak. Wtedy mi odpowiedział, że to nie dla niego, bo nie zna języka hiszpańskiego, nie da rady i się boi – opowiada. Droga do grobu św. Jakuba jest jednym z ważniejszych miejsc pielgrzymkowych na świecie. Sam szlak jest uznany za dziedzictwo kulturowe Europy. Jednak wielu z nas wciąż brakuje odwagi, by na chwilę zostawić wszystko i pozwolić sobie na czas zadumy i modlitwy nierozpraszany codziennymi problemami.

– Opowiadając o moich doświadczeniach na Camino, chcę zachęcić tych, którzy choć przez moment zamarzyli, by ślady ich stóp odcisnęły się na tym prastarym szlaku, a ciągle uważają, że to nie dla nich. Wydaje im się, że na tę drogę porywają się herosi lub szaleńcy. Miałam dokładnie te same obawy, a pewnego dnia po prostu zarezerwowałam bilet i wtedy już nie było odwrotu. Cieszę się z tego czasu, który był dany tylko mnie. I każdego, kto mi gratuluje, przekonuję, by wyruszył w drogę – mimo licznych ograniczeń i lęków – mówi Agnieszka. – Bez wątpienia kto raz przemierzy szlak, zapragnie tam wrócić. Nie będzie to już tylko sposób, by uciec od pracy na etacie, codziennych problemów czy życiowych frustracji. Za każdym razem będzie to wyruszenie na poszukiwanie nowych doświadczeń, ludzi i wyzwań. Od teraz już zawsze towarzyszyć mi będzie ciągły głód świata – dodaje.

Zbliża się czas wakacji. Może ktoś jeszcze nie wie, dokąd się uda, i jak je spędzi. Agnieszka zachęca, by wyruszył na Camino: – Zapewniam, że droga jest bogata w nowe doświadczenia i przeżycia. Dla mnie osobiście najlepszym doświadczeniem tej drogi jest spotkanie się z ludzką dobrocią. Jestem pewna, że doświadczy jej każdy, kto znajdzie się na szlaku. Proponuję wyciągnąć najbardziej rozchodzone buty, zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszać w drogę. Buen Camino!