Resztę dopowiedzmy sami

Andrzej Macura

Puste obietnice to domena polityków? Chyba niekoniecznie.

Resztę dopowiedzmy sami

Dziś, we wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych, Dzień Modlitwy za Kościół w Chinach. Ustanowił go w 2007 roku papież Benedykt  XVI. W atmosferze panującej na początku jego pontyfikatu mogło się wydawać,  że głównym powodem niezbyt dobrej sytuacji  w relacjach watykańsko-chińskich była nieprzejednana postawa jego poprzednika, błogosławionego Jana Pawła Wielkiego. Podobne zresztą wrażenie można było odnieść śledząc medialne doniesienia na temat relacji Stolicy Apostolskiej z Patriarchatem Moskiewskim czy lefebrystami. Szybko jednak okazało się, że problem tkwi głębiej, a nadzieje na ocieplenie relacji bez daleko idących ustępstw to mrzonka. Pozostała więc modlitwa.

Kościół w Chinach jest rozdarty. Ale nie schizmą. Raczej koniecznością lawirowania między możliwością prowadzenia jakiejkolwiek sensownej działalności a koniecznością liczenia się z ateistycznymi władzami.  „Nasi katolicy, zarówno ci z Kościoła »podziemnego«, jak i »widzialnego« są bardziej wierni papieżowi niż np. francuscy” – twierdził zmarły niedawno, mianowany przez władze, ale uznany później prze Stolicę Apostolską biskup Aloysius Jin Lukian z Szanghaju. Zwracał też uwagę, że kapłani „Kościoła oficjalnego” podczas Mszy w modlitwie Eucharystycznej modlą się za papieża, a jeśli czymś różnią się od kapłanów Kościoła podziemnego, to polityczną postawą. Niekoniecznie złą. „Odzyskałem 119 kościołów, otworzyłem dwa seminaria – mówił – w których formację zdobyło 350 księży, mam drukarnię, dzieła charytatywne, centrum rekolekcyjne - czy to jest złe? Gdybym zamiast tego ukrywał się w domu, mówiono by, że jestem bardzo wiernym, bardzo dobrym biskupem. To nie całkiem sprawiedliwe” - przekonywał 10 lat temu biskup.

O tym, że to sprawa ważna także z czysto ludzkiej perspektywy przekonuje mnie też opinia jednej z organizatorek pomocy dla Kościoła w Chinach, siostry Aleksandry Huf. „Katolicy z Chin wiedząc o naszych modlitwach są bardzo wdzięczni. Świadomość, że ktoś inny modli się w ich intencji jest dla nich niesamowitym wsparciem i siłą do przetrwania trudnych sytuacji, których nie brakuje".  Myślę, że owe trudne sytuacje to nie tylko prześladowania ze strony władz, ale także świadomość, że ktoś owe motywowane szczerym oddaniem Chrystusowi i zyskaniem możliwości jakiegokolwiek działania pójście na ustępstwo wobec władz w tej czy innej sprawie może uznać za zdradę Kościoła. Myślę – po ludzku sądząc – że świadomość że ich nie potępiamy, ale się modlimy, by mogli trwać mimo problemów o których nie mamy pojęcia, jest dla nich mocno krzepiąca. Tylko…

Tylko zastanawiam się nad jakością tej naszej modlitwy. Parę dni temu papież Franciszek mówił o potrzebie modlitwy odważnej, walczącej o cud, a nie kurtuazyjnym „pomodlę się za ciebie, odmówię Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo” a potem zapomnieniu. „Nie, konieczna jest modlitwa odważna – mówił papież –  tak jak Abrahama, który zmagał się z Panem, aby ocalić miasta, jak Mojżesza, który trzymał ręce wzniesione w górę i utrudzony modlił się do Boga; taka, jak wielu ludzi wiary, którzy modlą się z wiarą. Modlitwa czyni cuda, ale trzeba wierzyć!”.

Resztę każdy może dopowiedzieć sobie sam…

PS. Dziś papież Franciszek swoją opinię o potrzebie takiej właśnie modlitwy powtórzył. Zobacz TUTAJ