On JEST. Ja jestem

Joanna M. Kociszewska

publikacja 24.05.2013 23:45

Kim jest Ten, którego spotykam? Nie wiem – powiedziałby św. Grzegorz z Nazjanu. Nie wiem, choć widzę, nie wiem, choć wierzę. Nie wiem, bo to co podpowiada mi rozum jest ograniczone. Rezygnuję z siebie, pozwalając Mu działać we mnie.

On JEST. Ja jestem Jakub Szymczuk /Agencja GN Kim jest Ten, którego spotykam? Nie wiem – powiedziałby św. Grzegorz z Nazjanu. Nie wiem, choć widzę, nie wiem, choć wierzę. Nie wiem, bo to co podpowiada mi rozum jest ograniczone. Rezygnuję z siebie, pozwalając Mu działać we mnie. Doświadczam. I nie muszę nazywać.

"Zdanie zaś moje jest takie, że Boga wypowiedzieć jest rzeczą niemożliwą, ale rozumem Go pojąć jeszcze bardziej niemożliwą, […] nie tylko dla ludzi o umyśle przytępionym i przyziemnym, ale i dla bardzo wzniosłych duchem i kochających Boga, i tak samo dla całej zrodzonej natury, jak i dla tych, którym drogę do pojęcia prawdy przesłania ta mgła i to ciężkie i słabe ciało. – pisał przed wiekami św. Grzegorz z Nazjanu.

Możemy poznać Boga. Z natury, po śladach które zostawił. Takie poznanie musi być jednak ograniczone. Ślad człowieka zostawiony na śniegu informuje że jest, może wnosi jeszcze kilka informacji, ale nie pozwala na wiele więcej. Jezus jako skała także bardziej przysłania Boga, aniżeli odkrywa. Dzieje się tak dlatego, że przybrał On ludzkie ciało, a to, co ludzkie przesłania to, co Boskie. Jednocześnie tylko dlatego, że Jezus przybrał ciało, jest możliwe owo "wejrzenie zza skały" – wyjaśnia ks. Tadeusz Dzidek

Bardzo mocno to teologiczne spojrzenie potwierdził Sobór Laterański IV: Między Stwórcą a stworzeniem nie można stwierdzić tak wielkiego podobieństwa, iżby nie można było mówić o jeszcze większym niepodobieństwie. Na początku poznania Boga zawsze jest tajemnica.

Niełatwo jest człowiekowi uznać bezradność rozumu, ograniczoną przydatność słów i pojęć. Może dlatego teologia negatywna nie jest zbyt popularna. Nie można przecież na pytanie „jaki jest Bóg” odpowiedzieć tylko „nie wiem”. Zwłaszcza, że nie będzie to prawda – jednak widzę ślady, wierzę w to, co sam objawił…

Problem z medytacją chrześcijańską jest podobny. Nakłada się na niego brak precyzji pojęć. Czym jest zatem medytacja? Może zacznijmy od tego, czym nie jest. Nie jest zatem modlitwą myślną. Jest najbardziej bez-myślną z wszelkich modlitw. Jej założenie mówi: odrzuć myśli. Wyłącz swoje rozumienie, obciążone ciałem. Zostaw siebie i swoje obrazy Boga. Tylko bądź w Jego obecności.

Nie rozważaj. Rozważanie jest dobre, ale to inna forma modlitwy. Nie uwielbiaj. Nie adoruj. Nie przepraszaj. Nie proś. Bądź w Jego obecności. On jest wokół ciebie. Jest w tobie.

Mówi się, że medytacja jest modlitwą prowadzącą do samopoznania. To prawda. Poznajemy siebie przed obliczem Bożym stojąc - mówił Kasjodor. Ale to nie znaczy, że chodzi w niej o skupienie na sobie. Osobisty rozwój jest w tym wypadku tylko skutkiem ubocznym drogi, a samopoznanie etapem na drodze do Boga. Samopoznanie, to znaczy świadomość dobra i zła we mnie i w moich uczynkach.

Ta świadomość nie jest „produktem” rozumowej oceny, badania sumienia. Jest darem Ducha Świętego, który – jak mówił Jezus – gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Dokonuje się w obecności Boga-Miłości, w doświadczeniu Jego miłości, afirmacji naszego istnienia, Jego darmowego przebaczenia. Dzieje się tak, jak powiedział: grzechem jest niewiara, sprawiedliwość nie jest dla nas groźbą, a nadzieją, bo Chrystus idzie do Ojca, by tam wstawiać się za nami, a Zły został już zwyciężony i osądzony.

Kim jest Ten, którego wtedy spotykam? Nie wiem – powiedziałby św. Grzegorz z Nazjanu. Nie wiem, choć widzę, nie wiem, choć wierzę. Nie wiem, bo to co podpowiada mi rozum jest ograniczone. Rezygnuję z siebie, pozwalając Mu działać we mnie. Doświadczam. I nie muszę nazywać.

W dużej mierze obecne zainteresowanie życiem duchowym ma podłoże psychologiczne. Ludzie interesują się tym, w jakim stopniu modlitwa i medytacja może nauczyć ich czegoś o nich samych. Raczej postrzegają wszystko pod kątem osobistego rozwoju – pisze o. John Main, OSB.  – Jednak to frapujące przyglądanie się sobie może mieć dla duchowej ścieżki skutki katastrofalne. Istnieje niebezpieczeństwo, że gdy będziemy medytować i osiągniemy lepsze poznanie siebie, będziemy chcieli za tym pójść. Szybko jednak odkryjemy, że schodzimy ze ścieżki medytacji prowadzącej do nieograniczonej wiedzy i mądrości. […] Istnieje tutaj ogromne niebezpieczeństwo bycia urzeczonym sobą samym, tym co się dzieje w naszym umyśle. Możemy w ten sposób zapomnieć, że trwamy na drodze prowadzącej do tajemnicy Boga. Jezus mówi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie”.

Na to ostrzeżenie warto zwrócić uwagę może szczególnie dlatego, że pochodzi od kogoś, kto tę drogę modlitwy, czy może szerzej: tę drogę życia, bardzo ceni. Na drodze medytacji – jak na każdej innej drodze - również czekają na człowieka niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest skupienie się na sobie i zapomnienie o Bogu, którego kiedyś chcieliśmy szukać. Jeśli tak się stanie, to w pewnym momencie zdamy sobie sprawę, że utknęliśmy w ograniczonej wiedzy samooddzielenia – mówi o. Main. Co z tym zrobimy dalej? Czy zdecydujemy się porzucić siebie, by dążyć do Boga? A może porzucimy Boga, by dążyć do siebie?

Wiele się mówi o korzyściach z medytacji. Najróżniejszych. Życiowych, biznesowych… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bardziej to tej formie modlitwy szkodzi niż pomaga. Owszem, takie korzyści się pojawiają. Owszem, są to argumenty które przekonują nawet sceptyków. Ale podejście w stylu „to się opłaca” z założenia skupia na sobie. Zamiast o korzyściach, mówmy o owocach Ducha Świętego, Jego modlitwy w nas. A są nimi – jak przypomina św. Paweł - miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie…

Wiele niepokoju budzi strona techniczna. Dlaczego mamy siedzieć wyprostowani? Bo to przeciwdziała senności. Dlaczego zaleca się skupienie na oddechu? Ma to pomóc w oderwaniu się od myśli i obrazów krążących w naszej głowie. Dlaczego to, a nie inne słowo? Ma być pomocą w skupieniu się, w koncentracji na obecności Boga i niczym więcej. W pewnym sensie nie jest ważne, co oznacza. Chodzi tylko o to, by skupiało na Bogu. Nie na naszych wyobrażeniach o Nim.

Technika ma tylko pomagać w oderwaniu się od siebie i zanurzeniu w Nim. Spotkaniu z Nim. Tym, który JEST. I w którym my jesteśmy.

Na koniec: medytacja nie jest modlitwą jedyną, konieczną ani najlepszą. Jest jedną z wielu modlitw w Kościele. O. Laurence Freeman OSB tłumaczy: one ze sobą nie rywalizują. Modlitwa jest kołem, którego szprychy oznaczają różne formy modlitwy. W centrum tego koła odnajdujemy Chrystusa, który modli się w nas w Duchu Świętym.

Nie można oczekiwać od medytacji wszystkiego. Nie ma szans, by była katechezą. Nie będzie pogłębiała znajomości Pisma Świętego. Nie zastąpi życia sakramentalnego. Nie oczekujemy tego wszystkiego od innych form modlitwy – czemu nagle medytacji stawia się zarzut, że tych oczekiwań nie spełnia? Ona ich spełnić nie może.

Medytacja jest spotkaniem z Absolutem. Bezimiennym – bo Ten, którego spotykamy, nie wymienia swojego Imienia. My – jak św. Jan – nie ośmielamy się pytać, bo wiemy, że to jest Pan. Wystarczy, że On JEST. Kocha. I my jesteśmy. Imię – które znamy, bo je nam objawił – podaje nam wiara.

Nic dziwnego, że ci, którzy nie uwierzyli Objawieniu, spotykając Go próbują opisać na swój – ludzki sposób. Tworzą na tej podstawie swoje – ludzkie – filozofie. Bardziej lub mniej niedoskonałe. Ale i to, co my wiemy, to ledwo plecy Pana Boga. Między Stwórcą a stworzeniem nie można stwierdzić tak wielkiego podobieństwa, iżby nie można było mówić o jeszcze większym niepodobieństwie.

Na początku poznania Boga zawsze jest tajemnica.