Nie warto wracać do Polski

Krzysztof Kozłowski; Posłaniec Warmiński 18/2013

publikacja 12.05.2013 09:30

Można powiedzieć, że tamta ziemia nie jest już pustynią, że tam jest żywy Kościół.

Historię Kościoła katolickiego w obwodzie kaliningradzkim ks. Jerzy Steckiewicz opisał w swojej książce pt. „Kościół katolicki w obwodzie kaliningradzkim w latach 1945–2009”. Zawarł w niej również wspomnienia z czasów, kiedy zaangażował się w dzieło odnowy duchowej mieszkańców obwodu Krzysztof Kozłowski Historię Kościoła katolickiego w obwodzie kaliningradzkim ks. Jerzy Steckiewicz opisał w swojej książce pt. „Kościół katolicki w obwodzie kaliningradzkim w latach 1945–2009”. Zawarł w niej również wspomnienia z czasów, kiedy zaangażował się w dzieło odnowy duchowej mieszkańców obwodu

Dość często możemy przeczytać artykuły dotyczące obwodu kaliningradzkiego i jego mieszkańców, szans, jakie daje nam mały ruch graniczny. A jak wygląda kwestia Kościoła katolickiego w obwodzie kaliningradzkim? O tym mogli dowiedzieć się uczestnicy spotkania z ks. Jerzym Steckiewiczem, które odbyło się w Instytucie Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II w Olsztynie. Ks. Steckiewicz od czerwca 1991 r. pracuje w Kaliningradzie. Tworzy szereg parafii na terenie całego obwodu, w tym m.in. parafię św. Wojciecha (Adalberta) w Kaliningradzie, gdzie buduje kościół i duże zaplecze parafialne.

Połączone kontenery

Początkowo, aby odnaleźć katolików, jeździł na cmentarze, zaczepiał ludzi i pytał o nazwiska. Jeżeli brzmiały po polsku, nawiązywał kontakty. Tak zebrała się pierwsza grupa katolików. Od samego początku też starał się również o odzyskanie kościołów katolickich, co okazało się praktycznie niemożliwe. Dlatego wraz z wiernymi modlił się przy ścianie kościoła Świętej Rodziny. Rozpoczęto również naukę katechezy i języka polskiego, w co włączali się mieszkańcy Olsztyna, w tym szczególnie Alina Stępniewska. W końcu udało się stworzyć pierwsze centrum katolickie. – Zrobiliśmy je z połączonych kontenerów, które normalnie służą na budowach. Były trzy kontenery mieszkalne, jeden biurowy, w którym były Caritas, kolegium teologiczne i biuro parafialne. Z trzech kontenerów zrobiono również kaplicę – wspominał ks. Jerzy Steckiewicz. Grupa katolików rosła. Jednak zmiana trybu życia związana z przeniesieniem się do Kaliningradu nie była dla ks. Steckiewicza łatwa. Wielokrotnie zastanawiał się, czy warto było tam przyjeżdżać. Wątpliwości rozwiało życie, stawiając mu na drodze potrzebujących chrześcijan.

Ostatnia spowiedź

Pewnego wieczora zjawił się u niego mężczyzna, który poprosił, aby pojechał wyspowiadać jego umierającą matkę. – Dobrze, jutro przyjadę – odpowiedziałem mu. – On jednak nalegał, aby jechać od razu – mówi ks. Jerzy. Kiedy jechali, mężczyzna mówił, że jest ateistą, żołnierzem zawodowym, że ma żonę Rosjankę i dwójkę dzieci. Jego mama jest bardzo wierząca. Dziesięć lat temu przyjechała do nich w odwiedziny, ale na dzień przed wyjazdem dostała wylewu. Lekarze stwierdzili, że zostało jej najwyżej kilka dni życia. A ona, zamiast umierać, odzyskała mowę i powiedziała: „Jestem katoliczką, a katolicy nie umierają bez spowiedzi”. Było to wówczas dla niego czymś nierealnym, dziwnym.

Po pewnym czasie jego mama odzyskała władzę w rękach. Od razu sięgnęła po swoje modlitewniki i cały czas się modliła. Co jakiś czas powtarzała, że katolicy nie umierają bez spowiedzi. W dniu, kiedy wysłała syna po kapłana, przeczytała w gazecie informację, że w Kaliningradzie są kapłani, którzy chcą pozbawić ludzi dostępu do kultury, że jest ksiądz z Litwy i Polski. Wtedy powiedziała do syna: „Jedź do Kaliningradu i przywieź mi księdza, tego z Polski”. – Tak dojechaliśmy do domu. Ta pani się wyspowiadała. Odprawiłem Mszę św. przy jej łóżku. Później rozmawiałem z nią bardzo długo. Recytowała mi z pamięci poezję Konopnickiej.

Wróciłem do domu, kiedy świtało. Koło południa zadzwonił do mnie ów mężczyzna z informacją, że jego mama właśnie umarła. Wtedy dostałem odpowiedź na moje wątpliwości. Czy wracać do Polski do tysięcy ludzi, czy być dla kilku osób, które w tak heroiczny sposób czekają na kapłana – mówi ks. Steckiewicz.

Wdowi grosz

– W tej chwili, można powiedzieć, w obwodzie kaliningradzkim istnieje prawdziwy Kościół katolicki. Ale jest to owoc naszej działalności katechetycznej, charytatywnej. Przez długi czas działało kolegium teologiczne, w którym kształciło się wielu młodych. Wykłady prowadzili również warmińscy kapłani: ks. Stanisław Kozakiewicz, bp Jacek Jezierski, ks. Władysław Turek – mówi ks. Jerzy. Obecnie w obwodzie istnieje 25 parafii. W 10 miastach mieszkają księża. – Można powiedzieć, że tamta ziemia nie jest już pustynią, że jest tam żywy Kościół, a ludzie mają możliwość praktykowania – mówi ks. Steckiewicz.

Pieniądze na budowę kościołów pochodziły głównie z niemieckich fundacji. Mimo próśb kierowanych do Senatu i rządu nie otrzymano wsparcia nawet na budowę części budynków, które przeznaczone są na działalność kulturalną i edukacyjną skierowaną dla Polonii. Fundusze pochodziły również z datków wiernych z Polski. W niewielkim stopniu od miejscowej ludności. – Jedna pani dawała co miesiąc 100 rubli na budowę kościoła. Na życie zostawało jej 500. To wystarczało jedynie na wodę i chleb. Kiedy powiedziałem jej, że nie mogę wziąć od niej pieniędzy, bo to my powinniśmy jej pomagać, odparła: „Proszę księdza, czy ksiądz uważa, że kościół mogą budować jedynie bogaci? Ja chcę też mieć udział w tym dziele” – wspomina ks. Jerzy.

Na spotkaniu kapłan opowiadał wiele innych ciekawych historii z początków działalności w obwodzie kaliningradzkim. Mówił o trudnościach stwarzanych przez tamtejsze władze, próbach odzyskania kościołów, pomocy bezdomnym dzieciom i miłości, która ocaliła niejednego człowieka.