W ogniu rebelii

Andrzej Kerner; GN 16/2013 Opole

publikacja 29.04.2013 07:50

– Chcieli nas uprowadzić – mówi o. Piotr Michalik spokojnym, tak właściwym dla siebie, tonem.

O. Piotr Michalik spowiada podczas tegorocznych tzw. małych konferencji  na wioskach Kapucyni Bouar O. Piotr Michalik spowiada podczas tegorocznych tzw. małych konferencji na wioskach

Kapucyn pochodzący z Kędzierzyna-Koźla od 20 lat jest na misjach w Republice Środkowoafrykańskiej. Niechlubną sławę temu krajowi przyniosły rządy dyktatora Bokassy, który ogłosił się cesarzem.Kolejni prezydenci zmieniali się w wyniku zamachów stanu. Kraj bogaty w diamenty i uran słynie z niezwykłej – nawet jak na warunki afrykańskie – korupcji. Ojciec Piotr, z którym znam się od ponad 30 lat, w czasie każdej wizyty w Polsce opowiada o nieustannych rebeliach wstrząsających krajem i nękających najbiedniejszych. Rok temu, żegnając się przed powrotem do RŚA, powiedział: „Nawet nie wiecie, jakim błogosławieństwem jest spokojny sen. Tam, w RŚA, nie ma spokojnej nocy, śpisz i boisz się, czy nie przyjdzie jakaś grupa rebeliantów albo zwykłych bandytów”. Nigdy nie robi z siebie bohatera. Czasem dopiero po kilku godzinach rozmowy okazywało się, że znów wyrwał się z jakiejś opresji, że napastnicy ostrzelali jego samochód.

Mamo!

24 marca kolejna rebelia obaliła prezydenta Bozize, który uciekł z kraju. Walki o stolicę trwały dobę. – Tragiczne, że w rebeliach biorą udział nawet dzieci. Żołnierze rządowi, którzy przez kilkanaście godzin odpierali atak – było ich 300 przeciwko 2000 – byli w szoku, kiedy zorientowali się, że strzelają do dzieci. Jedno z nich, postrzelone, wołało „Mamo!” – opowiada o. Piotr. Nowym prezydentem ogłosił się Michel Djotodia, przywódca rebelianckiej koalicji Seleka (Przymierze), w której związało się pięć oddzielnych rebelii. – Wszystkie ugrupowania rebelianckie swoje źródło mają na północy kraju, na terenach graniczących z Czadem i Sudanem. Tam są plemiona już dość zislamizowane. Od wieków kierują się mentalnością „razzia” – wypraw po niewolników i bogactwa. Dzisiaj niewolników już nie biorą, ale łupy – gdzie popadnie i jak tylko jest okazja.

Jedno z tych ugrupowań na pewno stawia sobie za cel uzyskanie przywilejów dla muzułmanów. Widziałem dokument, w którym to deklarują. Ale cała rebelia nie ma charakteru religijnego. Chociaż w pewnym momencie religia może zostać zinstrumentalizowana. Nowy prezydent jest muzułmaninem, choć nosi chrześcijańskie imię – odpowiada misjonarz na pytanie o charakter rebelii. W kraju panuje chaos i destabilizacja. Nie pracują urzędy, szkoły, nie ma policji na ulicach, panoszą się bandyci i rebelianci. Pół miliona ludzi musiało uchodzić ze swoich siedzib. Kraj liczy 4,5 mln mieszkańców. Zginęło wielu niewinnych cywilów. – To były egzekucje, takie, wiesz…– Piotr nie kończy zdania. Nie wiem jakie. Wolę nie wiedzieć.

Rebelia nie gaśnie łatwo

– W tej chwili jest już w miarę spokojnie. Ale jak tylko ci maluczcy, szeregowi rebelianci mają okazję, to rabują. Powtarzam często przysłowie: „Łatwo jest podpalić busz, ale trudno go ugasić”. Tak jest z rebelią. Łatwo ją wzniecić, ale potem ukrócić bandytyzm, przywrócić poczucie bezpieczeństwa – to jest trudne – mówi kapucyn. Problemem są również dawne wojska rządowe. Wielu żołnierzy z bronią i samochodami uciekło do buszu, schroniło się na peryferiach miast. – Nie wiadomo, co oni zrobią. Prędzej czy później też będą rabować, bo będą potrzebować jedzenia, paliwa, pieniędzy – zastanawia się misjonarz. – Nowy prezydent ogłosił urzędnikom państwowym, również policji, że mają kontynuować swoją pracę. Ale policji jeszcze w ogóle na ulicach nie widać, jest trochę żandarmerii. Jedną z pierwszych decyzji było uwolnienie wszystkich więźniów. Jak dotąd jeszcze nikt z dawnych urzędników do pracy nie wrócił. Część uciekła, inni boją się, że kiedy otworzą urzędy, to rebelianci przyjdą po haracz. Szkoły państwowe nie działają. Tylko sklepy są otwarte. Sytuacja jest zupełnie niejasna, prawie nic nie gra – relacjonuje o. Piotr.

Chcieli nas związać i uprowadzić

Jak do tej pory, rebelianci trzy razy „odwiedzali” klasztor kapucynów w Bouar, dużym mieście na zachodzie RŚA. Tam przełożonym jest misjonarz z Kędzierzyna-Koźla. Raz rebelianci dostali pół beczki paliwa, drugi raz przyszli po lekarstwa dla chorego swojego człowieka. – Podczas tych „wizyt” zachowywali się w miarę znośnie. Za trzecim razem już tak nie było. Przyjechali, ledwo wróciłem z liturgii Wielkiej Soboty. Jeden z nich był chyba pod wpływem narkotyków. Dwóch mówiło tylko po arabsku, trzeci tłumaczył ich na rodzimy język sango. Zażądali dwóch beczek paliwa. Potem dwóch samochodów. A w końcu 5 mln franków środkowoafrykańskich. Włoch Agostino Bassani i ja ponad godzinę spędziliśmy na pertraktacjach. W pewnym momencie chcieli nas związać i uprowadzić. Szczęśliwie skończyło się na skromnej sumie. Gdy poszedłem pomóc popchać ich samochód, żeby ruszył, jeden z nich prosił, aby się nie gniewać, gdyż są głodni, od miesiąca w drodze itp. – opowiada kapucyński misjonarz.

– Od Wielkiej Soboty już nas nie nękali. Ale dwa razy byli u sióstr szarytek. Protesty ks. Mirosława, wikariusza generalnego diecezji nic na razie nie dały – mówi o. Piotr. Początkowo siostry z pobliskich klasztorów: klaryski, pasterzanki, szarytki zamieszkały dla bezpieczeństwa w klasztorze kapucynów. – W ten sposób nasz klasztor nagle stał się w większości klasztorem żeńskim – puentuje nie bez ironii kapucyn.

Byłem naiwny

– To nie jest moja pierwsza rebelia. Przeżyłem już dwie, ta jest trzecia. W czasie pierwszej to ja byłem jeszcze naiwny. Miałem mentalność polską, partyzancką, myślałem, że to walka o wolność itd. Teraz już wiem, o co tu chodzi. W tej chwili najgorsza sytuacja jest na północnym wschodzie, który pod władzą rebeliantów jest od kilku miesięcy. Mamy tam jeden klasztor. Rebelianci zabrali prawie wszystkie samochody, krowy, pieniądze, paliwo. W końcu wojsko musiało ewakuować 3 braci kapucynów, którzy płacząc opuścili ostatnią misję chrześcijańską w tej diecezji. U nas, w Bouar, dziękować Bogu, nie mieliśmy na razie wielkich strat. Nie jest tak źle. W innych miastach dowódcom rebelii zależy tylko na pieniądzach i to jak najszybciej zdobytych. I tam jest najgorzej – mówi o. Michalik.

Najgorsze jest czekanie

Czy się boi? – No pewnie, że się boję. Tylko idiota by się nie bał. Ale wszyscy starają się nie okazywać bojaźni, nie wpadać w panikę. A ja przecież jestem przełożonym domu, więc jak „oni” przyjadą, to ja muszę do nich wyjść. Na szczęście jest z nami Włoch Agostino, który pomaga w negocjacjach, i jeden brat z Czadu, który doskonale zna arabski i dzięki temu wiemy, co rebelianci mówią między sobą. To nam się bardzo przydaje. A wiesz, co jest najgorsze? Wcale nie to, jak przyjdą i trzeba z nimi rozmawiać, coś im dać. Wtedy jest przynajmniej jakaś akcja, rozmowa, silisz się, żeby wyjść z jak najmniejszymi stratami. Najgorsze jest czekanie. To dobija psychicznie. Rozmawiam z siostrami, z naszymi ludźmi i to jest dla nich bardzo trudne. Nawet nie wiesz, na co czekasz: kiedy i po co rebelianci przyjdą, w jakim będą stanie, w jakim humorze – mówi o. Piotr.

Pytam, o kogo się martwi najbardziej. Odpowiedź – jak zwykle u Piotra – prosta, uczciwa. – Powiedzmy sobie szczerze. Na pewno koszula jest bliższa ciału niż sukmana. Boję się o siebie. Wcale nie jestem urodzonym męczennikiem. Boję się też o swoją wspólnotę. Ale chce mi się płakać ze względu na kraj. Każda rebelia to jest 10 lat do tyłu w rozwoju. Za rebelię płacą zawsze najubożsi, nie te kacyki. Poprzedni prezydent już wcześniej nakradł i spędzi sobie spokojną emeryturę gdzieś w Beninie czy gdzie indziej. Ci, którzy zrobili tę rebelię, to się teraz nałapią. A reszta – to jest bida – mówi.

Kapucyni pracujący w RŚA nie myślą o wyjeździe. – Staramy się trwać, nie panikować, funkcjonować, na ile można. Chcemy przeczekać – mówi nasz krajan. Prosi o modlitwę. – Nic innego nie możecie. Ważne jest też, by media robiły szum. Żeby były jakieś naciski na nowy rząd, który jak na razie nie jest uznawany przez nikogo – dodaje o. Piotr.