Ranek w ogrodzie

ks. Włodzimierz Lewandowski

Najbardziej przemyślana reforma struktur spali na panewce jeśli za nią, a może nawet przed nią, nie pójdzie zmiana myślenia.

Ranek w ogrodzie

Od kilku dni otoczenie plebanii wygląda jak wielki plac budowy i sala filharmonii zarazem. Nie żeby proboszcz kolejne remonty rozpoczynał. Ptactwo gniazda buduje. Siedząc przy stole w kuchni obserwuję. Wybór miejsca, znoszenie źdźbeł trawy, gałązek, mchu. Wszystko fruwa, spieszy się, śpiewając przy tym, a czasem drąc się wniebogłosy. Szpaki, skowronki, jaskółki, czajki… Nawet dzięcioł czarny i dudek. Cała masa trudna czasem do nazwania. Nic, tylko lekcje ornitologii zacząć. A wszystko obok siebie, nikomu nie przeszkadzając i z nikim nie walcząc. Czasem tylko przycichnie, schowa się w puszczających pączki liści drzewach, pod rynnami, w zakamarkach murów. Znak, że jastrząb albo bielik pojawił się w okolicy, by za chwilę wyfrunąć i ptasimi trelami wypełnić przestrzeń.

Wieczory nie bywają tak bajeczne. Bo to pora duchów. Niekoniecznie dzwoniących w szyby i pałętających się po strychach. Wczoraj na przykład straszyły szeleszczącymi kartkami tak zwanych tygodników opinii. Getto, jedyne słowo, jakie przyszło mi do głowy po kilku minutach przeglądania. Nie zaglądając do spisu treści wiedziałem, co będzie na następnej stronie. Getto wznoszące coraz wyższy mur, z potężnymi gigantofonami, nadającymi wyłącznie do swoich, utwierdzające już przekonanych, od czasu do czasu strzelających z pustych (oby nie do czasu) naboi do sąsiedniej twierdzy. Bez szansy na porozumienie.

Po kilkunastu minutach, zmęczony wizją świata agresywnego i jednobarwnego, po książkę sięgnąłem. Zbiór wywiadów sprzed lat, kiedyś rozproszonych, teraz w jedną całość zebranych. Staruszek profesor, już nieżyjący i jego wizja świata. Tomaszowe multum affirma. Umiejętność wyszukiwania „w każdym rozmówcy tego terenu, który jest z nim wspólny (…) Próba, i to bardzo konkretna, przerzucania mostów, próba porozumienia absolutnie ze wszystkimi”. Ołtarz w kaplicy na Sławinku stanął mi przed oczami. W kształcie mostu. Przypominający Jezusa, który przyszedł z dwóch rodzajów ludzkości uczynić jedną rodzinę. I piosenka, śpiewana na jednej z pierwszych moich oaz. „Dlaczego nie budujesz mostów, które łączą nas?” (Zarzucali niektórzy księdzu Blachnickiego, że podobno z Moskwy to przyszło.) I lektorat z łaciny wrócił, na którym świętej pamięci biskup Andrzejewski tłumaczył, że pontifex to budowniczy mostów.

Pontifex. Na niego zwrócone są oczy świata. Wierzących i niewierzących. W tych oczach jest wiele nadziei i oczekiwania. Na zmianę stylu, pokazanie nowej twarzy, reformę skostniałych struktur. Profesor Swieżawski zza grobu, w dominikańskim habicie, zdaje się studzić gorące głowy, choć nie gasi nadziei, przypominając, że nawet najbardziej przemyślana reforma struktur spali na panewce jeśli za nią, a może nawet przed nią, nie pójdzie zmiana myślenia, ewangeliczna metanoia, czyli po prostu nawrócenie.

Zasnąłem kołysany refleksjami profesora. Ranek obudził mnie nie tylko śpiewem ptaków. Także pytaniem. Ile lat upłynie, ile pokoleń przeminie, zanim siedzący w gettach wyjdą z nich poza mury, nauczą się żyć w harmonii obok siebie, nikomu nie przeszkadzając i z nikim nie walcząc. By wreszcie zacząć żyć dla siebie, stając się w pełnym tego słowa znaczeniu Kościołem, „znakiem jedności i narzędziem pokoju”. Wystarczy czterdzieści lat pustyni?