Amerykański Wojtyła

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 17/2013 |

publikacja 25.04.2013 00:15

Uwielbia żartować, momentalnie skraca dystans, nie zdarzyło mu się spotkać pleców, w które by nie klepnął. Urok osobisty, niespożyta energia, a zarazem przekonująca i stanowcza obrona zasad. Kardynał Timothy Dolan z Nowego Jorku to jedna z najciekawszych twarzy współczesnego Kościoła.

Amerykański Wojtyła pap/EPA/ETTORE FERRARI

Najpierw słychać jego tubalny śmiech, potem dopiero pojawia się osoba. Posturą i sposobem bycia przypomina Zagłobę, w wersji podkręconej przez amerykański styl bycia. Jak zauważa John L. Allen, autor wywiadu rzeki z pasterzem Nowego Jorku, „jego uśmiech niesie kilowaty energii, zdolne zasilić kilka przecznic w centrum Manhattanu”. To prawda. Dwa lata temu miałem okazję przeprowadzić z nim wywiad. Czekając na przyjęcie w jego biurze na 20. piętrze nowojorskiego wieżowca, słyszałem regularne potężne erupcje śmiechu, dochodzące zza dźwiękoszczelnych drzwi. Tuż przede mną arcybiskupa odwiedzało kilku eleganckich dżentelmenów. „Za kogo oni mnie mają?” – przywitał mnie arcybiskup (nie był jeszcze kardynałem). „Popatrz, przynieśli mi whisky i cygara”. I wybuchnął tubalnym śmiechem. Na moich plecach momentalnie wylądowała potężna dłoń. Nie odważyłem się zamieścić w gazecie początku naszej rozmowy, ale dziś ją przywołam. Zapytałem biskupa, skąd czerpie tyle radości, skoro ma na głowie jedną z najważniejszych diecezji na świecie i jest szefem amerykańskiego episkopatu w momencie bodaj największego kryzysu Kościoła katolickiego w USA. „Nie byłbym tak szczęśliwy, gdyby nie polskie piwo (tu padła jego nazwa). Jest rzeczywiście dobre”. I kolejna eksplozja śmiechu. Wymiana uwag na temat różnic między polskimi i amerykańskimi piwami sprawiła, że miałem wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Zapamiętałem serdeczne „you know, Thomas” (wiesz, Tomaszu), towarzyszące prawie każdej odpowiedzi.

Ortodoksja afirmatywna na sterydach

Pewien starszy Żyd po spotkaniu z kardynałem w nowojorskiej synagodze stwierdził: „Gdyby każdy biskup był taki jak Dolan, nawet ja przystąpiłbym do Kościoła”. Krąży o nim tyle anegdot, że istnieje niebezpieczeństwo postrzegania go wyłącznie jako autora zabawnych powiedzonek. Tymczasem jest on nie tylko ujmującą osobowością, której nie da się nie lubić. To wyjątkowy duszpasterz, który w amerykańskim Kościele, osłabionym przez skandale seksualne duchownych, stał się oliwą leczącą jeszcze świeże rany. Jedna z nowojorskich parafianek po spotkaniu ze swoim biskupem zwierzyła się: „Przyszłam tu, nie wiedząc, czego się spodziewać. Ale ten człowiek… Sama nie wiem... W jakiś sposób sprawia, że czuję się dobrze, będąc katoliczką”. Media określają go jako konserwatystę lub neokonserwatystę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.