Wszystko albo ile się da

Andrzej Macura

To ważny dokument. Nie tylko ze względu na jasne stanowisko w kwestii życia i godności człowieka, ale też z powodu wskazań na przyszłość.

Wszystko albo ile się da

„Upomnę się też u człowieka o życie człowieka i u każdego – o życie brata” (Rdz 9,5) – to tytuł dokumentu przyjętego przez polskich biskupów w kwestii obrony życia. Dobrze że się ukazał. Jasno przypomniano w nim nauczanie Kościoła w kwestii początków życia oparte nie tylko na wierze, ale całej naszej cywilizacji, z naukową wiedzą włącznie. Że nie ma innego sensownego pomysłu na uznanie momentu początku ludzkiego życia, jak chwila poczęcia. Że to życie jest wartością podstawową, bo bez niego nie ma żadnych innych ludzkich praw. Że dlatego wszelkie działania mające na celu uśmiercenie człowieka, jak i eksperymentowanie na nim są niegodziwe. No i że nawet w małżeństwie nie powinno się manipulować swoim ciałem traktując seksualność jedynie jako zabawę, a dziecko jako swoją własność, czego zarówno aborcja jak i stosowanie in vitro są smutnymi przejawami.

Szczególnie ciekawe wydają mi się w dokumencie trzy sprawy. Po pierwsze ocena sytuacji ludzi kierujących się w swoim życiu zasadami wiary. „W imię fałszywie pojmowanej tolerancji oczekuje się, wręcz – żąda od katolików, aby zrezygnowali z wnoszenia do życia społeczno-politycznego tego, co zgodnie z wiarą uznają za prawdziwe i słuszne” – piszą biskupi. „Doświadczenie pokazuje, że przekonania katolików są dziś spychane na margines dyskusji społecznych jako anachroniczne. Katolikom niemal nie wolno publicznie przeciwstawiać się głoszeniu prawa do decydowania o rodzicielstwie” . Nic dodać, nic ująć.

W dokumencie zwraca też uwagę krytyka pojęć, jakimi posługują się współcześni ideolodzy, w tym krytyka koncepcji „praw reprodukcyjnych”. Słusznie zauważono, że reprodukcja to nie to samo co prokreacja. Lansowane przez środowiska proaborcyjne pojęcie „praw reprodukcyjnych”, rozumianych jako „prawo dostępu wszystkich par i pojedynczych osób do środków antykoncepcyjnych, wczesnoporonnych i aborcji w celu decydowania swobodnie o liczbie, odstępach czasowych i momencie sprowadzenia dzieci na świat”  obnaża brak szacunku dla godności człowieka. To oczywiście problem szerszy, dotykający także relacji między partnerami, ale upraszczając można powiedzieć, iż środowiska te nie zauważają – jak to ktoś powiedział – że można być właścicielem samochodu, ale nie jest się właścicielem siedzącego w nim pasażera.

Trzecim problemem, który w dokumencie wydaje mi się szczególnie ważny, to jasne wskazanie obowiązków chrześcijan. Oprócz przypomnienia, że trzeba bronić życia, rodziny, także pomagając ludziom w trudnej sytuacji, można znaleźć także ważne wskazanie dotyczące strategii katolików w sytuacji, gdy nie ma możliwości wprowadzenia praw w pełni pokrywających się z nauczaniem Kościoła. Biskupi przypomnieli, powołując się na nauczanie Jana Pawła II, że „rozsądne zaangażowanie katolika w życie publiczne oznacza (...) roztropność i prawość w osiąganiu celów”. Dlatego „możliwy jest udział w kompromisie politycznym, ale tylko wówczas, gdy służy to osiąganiu większego dobra, a nie jako metodą rozwiązywania problemów etycznych lub wyznaczania kryteriów dobra”.

Wydaje mi się, że ta część dokumentu powstała pod wpływem smutnych doświadczeń ostatnich lat. Zwłaszcza losów tzw. „projektu Gowina” w kwestii in vitro, w tworzeniu którego mocno zaangażowani byli przecież ludzie Kościoła. Urojenie? W dokumencie czytamy: „Stawiany bywa zarzut braku radykalizmu lub uczestniczenia w gremiach, które nie spotykają się z pełną akceptacją ze strony niektórych katolików. Należy wszelako pamiętać, że podstawowym zadaniem ludzi wiary jest – powtórzmy – być obecnymi w świecie polityki. Ich współdziałanie przy osiąganiu kompromisów politycznych ma zapewnić, aby ochrona wartości, podyktowanych przez chrześcijańskie sumienie, była możliwie najpełniejsza – w określonych warunkach i okolicznościach ich działania”.

Radykalizm? Tak – mówią biskupi. Ale gdy nie można osiągnąć wszystkiego, lepiej zyskać chociaż trochę – dodają. Niestety, w modzie jest łatwy radykalizm. Taki, który najmniej wymaga od siebie, ale wszystkiego od innych. Tym sposobem nie tylko zyskujemy łatkę oszołomów. Stajemy się współwinni nieosiągnięcia tego dobra, które złożyliśmy na ołtarzu radykalizmu. I oby był to tylko skutek naszej krótkowzroczności. Bo aż ciarki przechodzą po plecach gdy się pomyśli, że takie postawy mogłyby być  wynikiem cynicznej, politycznej gry.