Myje nam twarz, podaje rękę

Agnieszka Napiórkowska; GN 14/2013 Łowicz

publikacja 13.04.2013 09:10

- Z siostrą Faustyną jestem zaprzyjaźniona od młodości. Kiedy zaczęłam czytać jej „Dzienniczek”, byłam w szoku. Od początku czułam, że doskonale mnie rozumie. Wierzę, że dzięki niej dostałam cudownego męża - mówi Jolanta Świderek.

Myje nam twarz, podaje rękę Agnieszka Napiórkowska/ GN W Bełchowie członkowie „Faustinum” mają specjalne biało-czerwone płaszcze, symbolizujące krew i wodę.

Jak zapewniają czciciele Bożego Miłosierdzia, poznanie św. siostry Faustyny było w ich życiu momentem zwrotnym. Zachwyciła ich swoją prostotą i całkowitym przylgnięciem do Chrystusa. Dziś zapraszają ją do swoich domów, rodzin i pracy. Jest z nimi, gdy podróżują, cierpią na bezsenność, a także przy śmierci ich bliskich. Bez końca mogą też słuchać opowieści o jej spotkaniach z Jezusem Miłosiernym, którego zaczęli coraz lepiej poznawać.

Łagodne lekcje

Na terenie diecezji łowickiej są miejsca, w których szczególnie można doświadczyć Bożego Miłosierdzia. To parafia pw. Bożego Miłosierdzia na Zadębiu, a także Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie, gdzie penitenci doświadczają wyjątkowej łaski otwartości i wolności. Wielu z nich odbywa tam spowiedź z całego życia. O miłości miłosiernej świadczy także Zgromadzenie Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia z Piątku. Na tym nie koniec. W centrum diecezji jest też kilka wspólnot „Faustinum”, których założycielem był ks. Piotr Staniszewski. Wszystkie one uczestniczą raz w miesiącu we Mszy św. i nabożeństwie do Bożego Miłosierdzia. Odmawiają codziennie koronkę, modlą się za grzeszników, organizują pielgrzymki do Łagiewnik i czynią codzienne gesty miłosierdzia.

W Bełchowie z grupy „Faustinum” wyodrębniła się grupa „Brama”, która raz w tygodniu spotyka się na modlitwie, prosząc m.in. o miłosierdzie dla grzeszników. – Wszyscy czujemy, że siostra Faustyna zaprosiła nas do swojej rodziny – mówi Jan Kacprzak. – Od kiedy zbliżyliśmy się do Bożego miłosierdzia, Jezus zaczął nas prowadzić. Wcześniej prosiliśmy Go, by wspierał nasze pomysły. Ta subtelna różnica zrobiła rewolucję w naszym życiu. Sam mogę o tym zaświadczyć. Kiedyś chodziłem do kościoła, bo żona tak chciała. Robiłem różne rzeczy, sadząc, że czynię je w imię Jezusa. Tak było choćby z bioenergoterapią. Jezus wobec mnie stosował łagodne metody. Powoli zabierał mi to, co złe, w to miejsce dając coś swojego. Od kiedy razem z żoną weszliśmy do wspólnoty, ociepliły się też nasze relacje. Jednym słowem – wszystko jest inne, lepsze, bo wszystko oddajemy Jemu – podkreśla pan Jan.

Robota do zrobienia

Od wielu lat wszędzie, gdzie jest to możliwe, o Bożym miłosierdziu świadczy ks. Piotr Staniszewski. – Czemu to robię? Odpowiedź jest prosta: stając przed lustrem, doświadczam tego, że jestem dowodem na istnienie Bożego miłosierdzia. Wiem to, badając swoje życie, badając przemiany, jakie w nim zaszły – wyznaje ks. Staniszewski, który z modlitwą do Bożego miłosierdzia spotkał się całkiem przypadkowo, kiedy miał 16 lat. Koleżanka pracująca w bibliotece podrzuciła mu maszynopis z tekstem tej modlitwy.

– Przeorałem tę książeczkę. Nie mogłem się z nią rozstać. Ona była dla mnie jak relikwiarz. Później wszystko potoczyło się samo. Jeżdżąc do szkoły, na palcach odmawiałem koronkę. Potem przez lata obserwowałem, jak Pan Jezus z wielką cierpliwością ujawnia swoje miłosierdzie wobec ludzi i przeprowadza ich przez ciemne doliny, a po tym wszystkim myje im twarz i podaje rękę. Robi to, by człowiek zrozumiał, że bez Niego nic nie może. Zasada jest prosta: im bardziej człowiek odkrywa swoją słabość i grzeszność, tym bardziej czuje potrzebę Bożego miłosierdzia. Chce się też modlić za innych grzeszników. Będąc czcicielem Bożego miłosierdzia, trzeba pamiętać, że – poza troską o swoją świętość – ma się też pewną robotę do zrobienia. Jest nią ratowanie dusz. Wyrywanie ich z rąk szatana. To z kolei wiąże się z walką, na którą trzeba być przygotowanym.

W momencie praktykowania bezinteresownej modlitwy za grzeszników zaczyna się coś, co można nazwać osaczeniem demonicznym. To nie są żarty. Ja tego jako kapłan doświadczyłem. Poznałem, co to wściekłość diabła. Słyszałem rechot demona, który groził mi palcem, mówiąc: „Zemszczę się na tobie”. Dziś patrzę już na to ze spokojem. To tylko mnie utwierdza, jak ważne jest głoszenie miłosierdzia. A robię to, bo – tak jak Faustyna – zakochałem się w Jezusie Miłosiernym – wyznaje ks. Piotr.

Beatyfikacja koleżanki

Przez wiele godzin o św. Faustynie Kowalskiej może opowiadać także katechetka Jolanta Świderek, która jako nastolatka, podczas pielgrzymki z Łowicza do Częstochowy, poznała s. Norbertę Łakomską ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. Ona zaproponowała jej rekolekcje prowadzone przez siostry. – Tam poznałam s. Faustynę. Kupiłam sobie „Dzienniczek”. Czytałam go na okrągło. Każde rekolekcje i wakacje spędzałam u sióstr w różnych miejscach Polski – wspomina pani Jola, która w Faustynie znalazła przyjaciółkę. – Zachwycało mnie to, że miała tak bliską relację z Jezusem. Fakt, że – tak jak ja – pochodziła ze wsi, pomagał mi się do niej zbliżać. Potem zaczęłam jeździć jako wolontariuszka do szkoły życia w Derdach, którą prowadziły siostry. Będąc w szkole średniej, poznałam koleżankę Marylkę, która również była zafascynowana Faustyną. Dziś jest ona moją szwagierką.

Razem pojechałyśmy na beatyfikację siostry Faustyny. Nie wyobrażałyśmy sobie, żeby w tak ważnym dla niej dniu nie być razem z nią. Marylka miała to szczęście, że jej ciocia znała św. Faustynę osobiście, bo była z nią w jednym zgromadzeniu. Jej opowieści sprawiły, że cała rodzina miała wielkie nabożeństwo do Bożego miłosierdzia. Będąc w ich domu, nieraz widziałam, jak każdego dnia o godz. 15 wszyscy razem klękali do koronki. To mnie urzekło. Myślę, że dzięki Faustynie zaczęłam się spotykać z Markiem, bratem Marylki. Wiedząc, że jest czcicielem Bożego miłosierdzia, nie bałam się mu zaufać.

O tym, co otrzymałam i nadal otrzymuję za wstawiennictwem św. Faustyny, mogę opowiadać jeszcze długo. Kiedy pojechałam do jej domu rodzinnego, poczułam się tak, jakbym była u siebie. Ona pomogła mi pokonać pewne trudności, jakie spotkały mnie, gdy uczyłam się w liceum. Ona była lekiem w chwilach zwątpienia i załamania. Wiem też, że dzięki niej wróciłam do szkoły jako katechetka. Mając taką przyjaciółkę, czuję spokój i bezpieczeństwo. Od niej wiem o Bożym miłosierdziu, o piekle, o szatanie i potrzebie modlitwy za grzeszników – opowiada J. Świderek.

Świadków nie brakuje

Gdy słucha się świadectw czcicieli Bożego miłosierdzia, wyraźnie widać, że ci, którzy go przyzywają, w swoim życiu doświadczają szczególnego prowadzenia. Nie znaczy to bynajmniej, że ich życie staje się sielanką. Trwanie przed Jezusem Miłosiernym daje odpoczynek, siły i bezpieczeństwo. Potwierdzają to członkowie „Faustinum” w Skierniewicach i Bełchowie. Pani Urszula, która od lat jest czcicielką Bożego miłosierdzia, nie potrafi zliczyć, ile razy w ciągu dnia wypowiada akt strzelisty „Jezu, ufam Tobie”. Nie ma też wątpliwości, że Jezus ocalił ją, jej męża i dziecko w czasie uderzenia pioruna w dom. Jemu przypisuje także wyjście bez szwanku z wypadków samochodowych. W ostatnim z nich zdążyła tylko krzyknąć: „Jezu, ratuj!”. I On jej nie zawiódł.

Podobnie, jak w sytuacji, gdy jechała do szpitala spotkać się ze swoją chorą koleżanką. – Od rana czułam, że muszę ją odwiedzić. Po Mszy św. wsiadłam w pociąg i pojechałam do Żyrardowa. Po drodze czułam przynaglenie do odmawiania koronki. Wyciągnęłam ją i modliłam się. Po dotarciu na miejsce dowiedziałam się, że moja przyjaciółka zmarła 20 minut wcześniej. W czasie, gdy odmawiałam za nią modlitwę do Bożego miłosierdzia. Podobnych sytuacji i zdarzeń jest więcej. Od kiedy poznałam bliżej s. Faustynę i prawdę o Bożym miłosierdziu, każdego dnia staram się także spełniać czyny miłosierdzia, bo wiem, że one zmieniają świat – wyznaje pani Urszula.

Podobnego zdania jest pani Barbara z Bełchowa, która opiekuje się swoją niepełnosprawną siostrą. – Obiecałam to mojej mamie, gdy umierała. Zawsze, gdy opuszczają mnie siły, myślę o Bożym miłosierdziu. Wiem, że Jezus Miłosierny daje mi siłę do tej służby. To, że jest mi On bliski, wyczuwa siostra. Skądkolwiek wracam do domu, chce, bym mówiła: „Amen”. Wiem, że łaska wielkim strumieniem płynie z tej obecności – mówi ze wzruszeniem pani Barbara.