1 procent bólu Maryi

Przemysław Kucharczak; GN 12/2013 Katowice

publikacja 28.03.2013 09:30

Jaki miałem w życiu mój największy Wielki Tydzień? – zapytaliśmy o to czworo katolików z archidiecezji.

1 procent bólu Maryi Aleksandra Matuszczyk-Kotulska z mężem Januszem Arch. rodzinne Aleksandry Matuszczyk-Kotulskiej

Dagmara Drzazga reżyser, autorka filmów dokumentalnych, dziennikarka TVP Katowice

– Dla mnie bardzo ważna jest muzyka, bez niej nie mogłabym żyć. Jest bardzo wiele wspaniałych utworów związanych z liturgią. Jest także muzyka związana z Wielkim Tygodniem i Wielką Nocą. To polskie przepiękne Gorzkie Żale, pieśni Wielkiego Tygodnia i wielkanocne. Mam takie dzieło szczególne, którego słuchałam wiele razy. Pozwala mi ono jakby zejść z tego świata, gdzie się pędzi i goni, aby wyciszyć się i posłuchać. To jest „Pasja według św. Jana” autorstwa Jana Sebastiana Bacha. To nieprawdopodobny utwór, w którym jest wielkie bogactwo i głębia. To nie tak, że podczas słuchania pasji Janowej wyobrażam sobie Ogród Oliwny, pretorium czy Kalwarię. Ja po prostu tam jestem i widzę ten tłum krzyczący: „Ukrzyżuj!”. To jest coś niebywałego. Gdy tego słucham, nie mogę ukryć wzruszenia. Ta muzyka pomaga mi wejść w duchowy klimat Wielkiego Tygodnia.

Gdy miałam kilkanaście lat, zaczęłam jeździć samodzielnie do Krakowa, ponieważ chciałam pobyć sam na sam z dziełami sztuki i historią. Nie mieszkałam wtedy w Katowicach i wyprawa do Krakowa zajmowała 4,5 godziny pociągiem. Te wyjazdy dużo mi dawały i wracałam bardzo dowartościowana duchowo. Kiedyś weszłam do znanej mi wcześniej katedry wawelskiej. Szłam nawą boczną, skręciłam w transept, po lewej stronie spojrzałam w górę i mnie zamurowało. Nogi mi wrosły w posadzkę. Spojrzałam na „czarnego” Chrystusa, tego sławnego „czarnego” Chrystusa od św. Królowej Jadwigi. Według legendy ten Jezus przemówił do niej. Stałam, patrzyłam i nie mogłam złapać tchu. Na mnie ten „czarny” Chrystus, osłonięty wtedy kirem, zrobił absolutnie wstrząsające wrażenie. To był szok. Nigdy już później nie doznałam na widok dzieła sztuki takiego wrażenia jak na widok tego krucyfiksu. Jest on dla mnie najpiękniejszym i najbardziej wstrząsającym wizerunkiem. Gdy widzę ukrzyżowanego Chrystusa, przypomina mi się czarny krucyfiks w katedrze wawelskiej. Głęboko przeżywam Wielki Piątek, gdy można ucałować krzyż. To bardzo ważny moment. Nie wyobrażam sobie świąt bez przygotowania duchowego i adoracji krzyża.

Marek Szołtysek autor książek o Górnym Śląsku, publicysta, nauczyciel historii w Rybniku

– Dwa lata temu spędziłem Wielki Tydzień w Paryżu. Dlaczego? Bo tam w Wielki Piątek jest wystawienie korony cierniowej w katedrze Notre Dame, w pięknej oprawie liturgicznej. Tę koronę kupił od Wenecjan król Francji, święty Ludwik. Jej pochodzenie jest – według mnie – autentyczne. Gdyby Wenecjanie chcieli ją podrobić, toby urwali jakąś bardzo kolczastą gałąź, która pasuje do naszych wyobrażeń korony cierniowej. Tymczasem ta korona wygląda niepozornie, bardziej przypomina taką słomianą obręcz. To mnie przekonuje, że Wenecjanie sprzedali Ludwikowi właśnie tę koronę przejętą od cesarzy bizantyjskich, którą znalazła w Jerozolimie święta cesarzowa Helena. Jest w pięknej kryształowej obręczy. Można się ustawić w kolejce i ją pocałować. Rycerze maltańscy po każdym pocałunku przecierają ją spirytusem. Dużo się mówi o tym, że Francja to już pogański kraj, ale w Wielkim Tygodniu paryska katedra jest pełna ludzi, a na wejście trzeba czekać w kolejce. Inna rzecz, że przybywa do niej też wielu Włochów, Niemców. W katedrze spędziłem cały dzień, bo wystawienie trwa tam od godz. 9 do 17. Wiem, że niektórzy się krzywią na takie wyjazdy, mówiąc, że Wielki Tydzień najlepiej spędzić w swoim kościele parafialnym. Ale ja nie zachęcam do wyjeżdżania wtedy gdzieś do Egiptu, żeby się kąpać i leżeć na plaży. Jednak pielgrzymka na Wielkanoc w miejsca święte ma sens, choćby raz na kilka lat. My przeżywaliśmy już Wielki Tydzień w Rzymie i w Manoppello. Chciałbym jeszcze kiedyś w tym czasie pojechać do Ziemi Świętej. Wydane w ten sposób pieniądze zwracają się w sensie duchowym i osobowościowym. I nie trzeba się obawiać, że temu naszemu pielgrzymowaniu towarzyszy turystyka. One są ze sobą powiązane od starożytności.

Aleksandra Matuszczyk-Kotulska historyk, autorka książek o dziejach śląskich miejscowości, dziennikarka, wice-Ślązaczka Roku 1994 w konkursie „Po naszymu, czyli po śląsku”; mieszka w Rydułtowach

– Mój największy Wielki Tydzień miał miejsce w 2008 r., ale przygotowania do niego zaczęły się już dwa lata wcześniej. W 2006 roku przyjęliśmy do rodziny zastępczej dwójkę dzieci. Chcieliśmy wspólnie z mężem i dwójką własnych dzieci stworzyć im dom. Dwa lata radości, nadziei, postępów dzieci w rozwoju, radości z przyjęcia chrztu i Komunii świętej. Odkrywania, kto to Bóg, i tego że kocha je za nic, a nie tylko wtedy, kiedy są grzeczne i nie plączą się pod plączącymi się z przepicia nogami. Ale te przygotowania do Wielkiego Tygodnia to także i Droga Krzyżowa: wyprowadzania z lęków, złych nawyków, a zwłaszcza droga od rozprawy do rozprawy. I w końcu w 2008 r. wyrok. Mimo wszelkich opinii ośrodków specjalistycznych i sądu I instancji, ten II instancji orzekł, że dzieci wracają do domu. Ktoś umył ręce. Jakieś skojarzenie? Wielki Tydzień i wielkie cierpienie, do wytrzymania tylko dlatego, że Jezus umierał na krzyżu. Jednoczyliśmy się w bólu z Jezusem. On na krzyżu, my z własnym krzyżem w domu. Mieliśmy trzy dni na spakowanie dwóch lat życia dzieci. Na kolanach, ze łzami w oczach, a każda kartka, każda książka, każde ubranie wywoływało wspomnienia. I ten strach. Co z nimi się tam stanie? Chociaż w jednym procencie rozumiałam Maryję, jak musiała bać się o Jezusa. A potem oddanie dzieci, już po Wielkim Tygodniu, i słowa najmłodszego, czterolatka: „Pa, pa, mamo, zaraz wrócę”. Mimo że w Kościele świętowano już od tygodnia Zmartwychwstanie, nasza droga krzyżowa trwała nadal. Myślałam, że jej nie wytrzymam. Gdyby poszli do rodziny adopcyjnej, gdyby poszli do rodziców, którzy się poprawili... Ale ta świadomość, że tam znów może stać im się krzywda, była największym cierpieniem, jakiego doznałam kiedykolwiek w Wielkim Tygodniu i po nim. Wytrzymaliśmy, bo nasza wiara to nadzieja. Zmartwychwstaliśmy, m.in. dla naszych dzieci biologicznych. Bo wiemy, że Bóg i ze śmierci wyprowadził dobro.

Ks. Stanisław Puchała proboszcz katedralnej parafii Chrystusa Króla w Katowicach

– Największy był dla mnie Wielki Czwartek 40 lat temu, 19 kwietnia 1973 roku. Otrzymałem wtedy z rąk biskupa Herberta Bednorza święcenia kapłańskie. To określiło całe moje życie. To był trudny dla Kościoła w Polsce czas, jeszcze przed wyborem papieża Jana Pawła II. Ale tym większe zaufanie mogłem pokładać w Panu Bogu, w Jego sile, Jego mocy. Dni, które poprzedziły moje święcenia, spędziłem na rekolekcjach zamkniętych w seminarium w Krakowie. Przyjechaliśmy do Katowic po południu przed święceniami. Zostałem wyświęcony i pamiętam swoją radość, że jestem kapłanem Chrystusa. Dopiero potem mogłem zobaczyć moich bliskich, od których byliśmy przez wcześniejsze dni odizolowani. Po tej radości Wielkiego Czwartku nastała cisza trwania Wielkiego Piątku, Wielkiej Soboty oraz wreszcie Niedziela Zmartwychwstania i początek mojej posługi kapłańskiej. I tak staram się ją realizować od 40 lat wszędzie tam, dokąd mnie Kościół posyła. Później, w każdy Wielki Czwartek, dostawałem bardzo dużo sygnałów, że ludzie o mnie pamiętają, że się za mnie modlą. I do dzisiaj dostaję ich dużo. To jest dla mnie potwierdzenie, że nie jestem na mojej drodze kapłańskiej sam. Że mam modlitewne wsparcie nie tylko mojej rodziny, ale też tych, do których jestem posłany.