Chusta Weroniki

Marcin Cielecki

GN 12/2013 |

publikacja 21.03.2013 00:15

Te dwa obrazy nie dają spokoju: lekko uśmiechnięty Budda medytujący na kwiecie lotosu i wykrzywiona twarz Jezusa skazanego na śmierć.

Chusta Weroniki dobrze oddaje paradoks chrześcijaństwa: widzimy twarz Ukrzyżowanego, choć wpatrujemy się w twarz Zmartwychwstałego józef wolny Chusta Weroniki dobrze oddaje paradoks chrześcijaństwa: widzimy twarz Ukrzyżowanego, choć wpatrujemy się w twarz Zmartwychwstałego

W tle inne obrazy, cierpliwie dostarczane przez media – pokaleczone ciała, niezrozumiałe śmierci. Wobec tego ogromu cierpienia chciałoby się mieć sztandar z wizerunkiem Boga, który potrafi to wszystko zrozumieć, wytłumaczyć i nad światem bólu odnieść zwycięstwo. Zamiast zwycięskiego sztandaru mam jedynie ten kawałek materiału, na którym twarz Jezusa zostawiła krwawą fotografię. To nie jest estetyczne, ładne, ani nawet pociągające. Już lepiej spoglądać na twarz Buddy, na której błąka się nieśmiało uśmiech. Przy jego wizerunku można odpocząć, odetchnąć. Twarz Jezusa jest nieestetyczna, niesmaczna w tym dosłownym pokazaniu cierpienia. Tak, ale ona jest prawdziwa.

Test z ran

Na wiele pytań nie mam innej odpowiedzi niż ta, której udzielił na łożu śmierci św. Marcin z Tours. Przed umierającym zjawił się szatan pod postacią Chrystusa. Piękny, w majestacie. Promieniujący światłem jak obietnica zwycięstwa. Dla umierającego taka wizja musiała być pokrzepiająca: aż chce się chwycić tego „świetlistego Chrystusa” i dać mu się pociągnąć. Biskup z Tours odrzucił fałszywą wizję, mówiąc: „Gdzie są twoje rany?”. Chrystus bez ran pozostaje złudzeniem. Po zmartwychwstaniu ukazuje się swoim uczniom z przebitymi dłońmi, z raną w boku. To jest niezwykle ważny obraz, a myślę, że w świątecznej atmosferze może nie jest do końca uwypuklony: Jezus pojawia się razem z ranami, ze znakami cierpienia. Te rany są Jego swoistym potwierdzeniem tożsamości – uczniowie poznają wszak Pana po ranach właśnie. Moja wiara obleczona jest w chustę Weroniki i w „test świętego Marcina”. Bóg, który nie zna cierpienia, pozostaje Bogiem dalekim. „Nie wierzę bogom i nie wierzę wiarom – pisał Tomáš Halík – które potrafią przetańczyć świat, nie zaznawszy jego bólów – bez szram, bez blizn, bez oparzeń – oferując natrętnie na współczesnym rynku religijnym jedynie swoje lśniące powaby”. Nie znajduję innej odpowiedzi na dramaty życia niż ta, którą podaje biskup z Tours. Jako swoją odpowiedź mogę pokazać jedynie Ukrzyżowanego, nic innego przecież nie posiadam. I wiem, że jest to odpowiedź, której ja sam do końca nie rozumiem i której nie można łatwo wysłowić. Mój rozkrzyczany ból, cierpliwie podsycany przez codzienne przerażające obrazy, także wolałby inną odpowiedź.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.